Były szef tygodnika "Wprost" świadkiem ws. Ziętary? "Gawronik przekazywał mi groźby w imieniu szefa Elektromisu. Dostałem ochronę BOR"

Czytaj dalej
Fot. Adrian Wykrota
Łukasz Cieśla

Były szef tygodnika "Wprost" świadkiem ws. Ziętary? "Gawronik przekazywał mi groźby w imieniu szefa Elektromisu. Dostałem ochronę BOR"

Łukasz Cieśla

Czy dziennikarz Jarosław Ziętara został porwany po naradzie w Elektromisie, w której brali udział szef firmy Mariusz Ś. oraz biznesmen Aleksander Gawronik? Obaj zaprzeczają, by kiedykolwiek rozmawiali o Ziętarze. Twierdzą, że prawie się nie znali. - Nie wiem, czy Gawronik rozmawiał z Mariuszem Ś. o zabiciu Ziętary. Ale jeśli twierdzą, że słabo się znali, to opowiadają bzdury. Gawronik przekazywał mi groźby od Mariusza Ś., potem wspólnie przyjechali do mnie do domu. Czekałem na nich w kamizelce kuloodpornej, nad salonem siedziało Biuro Ochrony Rządu – mówi nam Marek Król, w przeszłości redaktor naczelny i właściciel tygodnika „Wprost”.

W sprawie zbrodni na Jarosławie Ziętarze prokuratura może zyskać nowego świadka. Zbierając materiały o sprawie dziennikarza, który zniknął we wrześniu 1992 roku, dotarliśmy do Marka Króla. W przeszłości szefa tygodnika „Wprost”, którego siedziba mieściła się wtedy w Poznaniu. Opowiedział nam o kulisach nieznanych zdarzeń z lat 90., które rzucają nowe światło na tamten okres.

Aleksander Gawronik zaprzecza zarzutom ws. Ziętary. Zobacz film

Przypomnijmy: Jarek Ziętara zniknął 1 września 1992 roku, jego ostatnią redakcją była „Gazeta Poznańska”. Po latach krakowska prokuratura uznała, że padł ofiarą zbrodni i uciszono go za zainteresowanie przekrętami biznesmenów z tzw. szarej strefy zajmującymi się m.in. przemycaniem z Niemiec do Polski spirytusu Royal.

Czytaj też: Jarek Ziętara był śledzony przez oficera UOP, który był tajnym współpracownikiem Elektromisu?

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Archiwum/Polskapresse Jarosław Ziętara zniknął 1 września 1992 roku. Dziennikarz "Gazety Poznańskiej" miał 24 lata.

Prokuratura: była narada w Elektromisie, podczas której Aleksander Gawronik nalegał na zabicie Ziętary

Zdaniem śledczych, latem 1992 roku doszło do narady w siedzibie poznańskiej Elektromis. Przyszły senator Aleksander Gawronik miał wtedy podżegać do zabójstwa Ziętary. Jego słowom miał się przysłuchiwać szef Elektromisu Mariusz Ś. Później, 1 września 1992 roku, zdaniem śledczych Ziętara został porwany przez trzech ochroniarzy Elektromisu. Następnie został zamordowany, a jego ciało wrzucono do kwasu, szczątki ukryto. Prokuratura nie ustaliła danych morderców oraz miejsca ukrycia zwłok.

Czytaj też: Gangster "Baryła"" zeznaje o naradzie w Elektromisie, podczas której mówiono, że Ziętara ma zostać zabity

Prokuratura w stan oskarżenia postawiła Gawronika oraz dwóch żyjących byłych ochroniarzy Elektromisu. Cała trójka nie przyznaje się do winy. Dodatkowo Aleksander Gawronik zapewnia, że nie mógł brać udziału w naradzie w Elektromisie w 1992 roku, bo nie utrzymywał bliskich kontaktów z szefem Elektromisu. Tak samo twierdzi Mariusz Ś., który w sprawie jest wyłącznie świadkiem.

Wersja Gawronika i Mariusza Ś. jest taka, że narady w Elektromisie nie mogło być, bo nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Widywali się rzadko i przypadkowo. Dopiero w 1997 roku rozmawiali dłużej, bo starający się o reelekcję senator Gawronik wydzierżawił tygodnik „Poznaniak” należący do Mariusza Ś. Dostał tytuł, ale za niego nie zapłacił, więc wkrótce mu go odebrano. Koniec, kropka.

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Łukasz Gdak Szef Elektromisu Mariusz Ś. ws. Ziętary występuje jako świadek. Nie postawiono mu żadnych zarzutów ws. dziennikarza.

Czy jednak Gawronik i Mariusz Ś. mówią prawdę o swojej znajomości?
Krakowska prokuratura uważa, że nie. I nie tylko ona.

Tygodnik „Wprost” zaczął pisać o przekrętach Elektromisu, już po zniknięciu Jarka Ziętary

Dotarliśmy do Marka Króla, w przeszłości szefa tygodnika „Wprost”. Pismo powstało w latach 80. i długo miało swoją siedzibę w Poznaniu. Chcieliśmy z nim porozmawiać o Jarku Ziętarze, który w 1991 roku, przez 5 miesięcy, pracował we „Wprost”.

Jak się okazało, Marek Król niespecjalnie pamiętał Ziętarę z redakcyjnych korytarzy, ale miał za to sporo do powiedzenia o znajomości Aleksandra Gawronika i szefa Elektromisu Mariusza Ś.

- Jedynie z prasy wiem, jaka miała być ich rola w sprawie zniknięcia Jarka w 1992 roku. Ale jeśli oni twierdzą, że prawie się nie znali w pierwszej połowie lat 90. i dlatego nie mogli rozmawiać o Ziętarze, to kłamią

– zaznacza Marek Król, w przeszłości redaktor naczelny i właściciel „Wprost”.

Czytaj też: Ziętara "dostał w ucho" pod Elektromisem? Tak zeznaje ochroniarz "Bekon"

Marek Król opowiedział nam o realiach tamtych czasów, o pierwszej połowie lat 90. Jego zdaniem szef Elektromisu Mariusz Ś. rządził wtedy Poznaniem. Wspierali go dawni esbecy zatrudnieni w jego spółkach. Wielki holding był podejrzewany w mieście o różne przekręty, ale długo była cisza. Prokuratury umarzały sprawy, a prasa generalnie milczała. Zaczęło to się zmieniać kilkanaście miesięcy po zniknięciu Ziętary. „Wprost”, w marcu 1994 roku, napisał, że Elektromis okrada Skarb Państwa i oplótł Poznań siecią fikcyjnych spółek.

- Mój tygodnik był pierwszym tytułem, który zaczął pisać o niejasnej działalności Elektromisu. Pierwszy mocny tekst ukazał się właśnie w marcu 1994 roku. Przyjrzeliśmy się wtedy działalności banku Posnania, który był utworzony przez Mariusza Ś. i jego ludzi. Napisaliśmy, że bank powstał na dętym kapitale. Dziennikarze, w tym i ja, zaczęliśmy dostawać pogróżki. Mariusz Ś. zaczął się awanturować, że ludzie, mający lokaty w banku, plują mu pod nogi, że wycofują stamtąd pieniądze. Ludzie w Poznaniu twierdzili, że on mi nie wybaczy

– wspomina Marek Król.

"Gawronik był emisariuszem Mariusza Ś. i w jego imieniu przekazywał mi pogróżki". Tak mówi Marek Król, były szef tygodnika „Wprost”

Wkrótce po artykule, jak zaznacza były szef „Wprost”, zaczął się trudny okres. Był marzec 1994 roku. Najpierw ktoś zadzwonił do redakcji. Grożono autorowi tekstu o Elektromisie - Mirosławowi Cielemięckiemu. Jego koledzy usłyszeli, że powinni zbierać dla niego na „fundusz pośmiertny”.

Potem, jak zaznacza Marek Król, również on dostał pogróżki jako szef tygodnika.

- Znany mi Aleksander Gawronik, który był pierwszy na naszej liście na najbogatszego Polaka 1990 roku, był już wtedy senatorem. Poprosił mnie o szybkie spotkanie. Nalegał, że musimy porozmawiać. Przyszedł do naszej redakcji w Warszawie. Mieściła się na rogu ulic Nowy Świat i Ordynacka. Chciał byśmy wyszli na zewnątrz, bał się podsłuchów. Gawronik oświadczył po chwili, że przychodzi w imieniu Mariusza Ś., żebyśmy obaj się poukładali. Proponował najpierw, żebym z Mariuszem Ś. spotkał się… w lesie. Gawronik gwarantował, że nie spadnie mi tam włos z głowy. I cały czas powtarzał: żebym uważał, bo mam córkę, a córka jest przecież najważniejsza dla ojca. Ona chodziła wtedy do podstawówki

– wspomina Marek Król.

Czytaj też: Akt oskarżenia przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi wpłynął do sądu w 2015 roku

Po zakończeniu spotkania z Gawronikiem, zwołał spotkanie w redakcji. Był wystraszony, zwłaszcza słowami, że ma uważać na córkę.

- Odebrałem słowa Gawronika jako groźby przekazane w imieniu Mariusza Ś. Moi zastępcy poradzili mi, abym to zgłosił. Zadzwoniliśmy do MSW, poszedłem na rozmowę z ministrem Andrzejem Milczanowskim. Zaczęła się błyskawiczna akcja. On mówił, że sprawa wygląda poważnie, bo mają ze służb informacje o jakichś Ruskach ze Specnazu. Właśnie zatrzymali się w hotelu Merkury w Poznaniu. Minister Milczanowski powiedział, że to może mieć związek ze mną i nie chce, by zginął kolejny dziennikarz. Nie wypowiadał nazwiska Ziętara, ale dla mnie kontekst był oczywisty.

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Łukasz Gdak O tym, że doszło do narady w Elektromisie, podczas której Aleksander Gawronik miał podżegać do zabicia Ziętary, zeznał m.in. gangster "Baryła".

Król natychmiast dostał ochronę BOR. Media, już w marcu 1994 roku, odnotowały ten fakt. Ale nikt nie pisał wtedy o przebiegu i szczegółach wydarzeń. Teraz, po latach, mówi o nich sam zainteresowany.

„Gawronik i Mariusz Ś. razem przyszli do mojego domu, czekałem w kamizelce kuloodpornej” - mówi Marek Król

Marek Król wspomina, że ochrona BOR była uciążliwa dla całej rodziny. Jego córka była wożona przez BOR-owców do szkoły, nawet na urodziny koleżanki. Zaznacza, że pewne szczegóły ochrony początkowo były trzymane w dużej tajemnicy.

- Niebawem znów zadzwonił do mnie Gawronik, znowu z propozycją spotkania: z nim i z Mariuszem Ś. A ja, po instrukcjach BOR, powiedziałem, że możemy się spotkać. Ale nie w jakimś lesie poza miastem lecz wyłącznie u mnie w domu. Chodziło o to, by było to miejsce, które będzie pod kontrolą ochrony. Postawiłem też warunek, że jeśli Gawronik chce przyjechać z Mariuszem Ś., mają być bez broni. I tak też się stało. Oni niebawem przyjechali do mnie jednym samochodem. Bez kierowcy, prowadził któryś z nich. Broń, jak się potem okazało, zostawili na desce rozdzielczej. Weszli do środka, podnieśli ręce do góry, że są nieuzbrojeni. Usiedliśmy w salonie, żona zrobiła herbatę.

Czytaj też: W "Gazecie Poznańskiej", w której pracował dziennikarz Jarosław Ziętara, była lista tematów nie do ruszenia?

Były szef „Wprostu” relacjonuje, że nietypowi goście nie wiedzieli, że w domu, na piętrze, siedzi BOR. Ochroniarze mieli wszystko nagrywać.

- Usiedli, zaczęliśmy rozmawiać. Zachowywali się naturalnie. Chyba nie zauważyli też, że pod ubraniem miałem kamizelkę kuloodporną. I co mnie totalnie zaskoczyło: Gawronik, który wobec innych ludzi chętnie prezentował swoje władcze moce, był totalnie uniżony wobec Mariusza Ś. A ten z kolei traktował Gawronika bez większego szacunku. Było widać, kto jest ważniejszy w tym duecie. Gawronik cały czas mówił do niego „panie prezesie”. Mariusza Ś. widziałem wtedy chyba po raz pierwszy w życiu, zachowywał się zresztą jak taki agresywny prostak.

Marek Król wstaje i naśladuje swojego gościa: - No panie, panie, musimy się panie dogadać. No wie pan, nie będziemy do siebie strzelać.

Cel wizyty został mu jasno przedstawiony. Ówczesny szef „Wprost” usłyszał w swoim salonie, że ma sprzedać tygodnik, który tak mocno uderzał w imperium Elektromisu.

- Usłyszałem od nich obu, że jak sprzedam tygodnik, to uwolnię się ze wszystkich kłopotów. Nie powiedzieli, jakich dokładnie, ale że zyskam spokój i będę urządzony do końca życia. Mariusz Ś. był namolny, z pięć razy powtarzał, że mam mu sprzedać tytuł, a on ma już gotowy zespół do przejęcia „Wprost”. W ogóle nie byłem tym zainteresowany. Jednak żeby zyskać trochę czasu, powiedziałem mu na odczepnego, że się namyślę.

Wkrótce w środowisku rozeszła się informacja, że Marek Król ma ochronę BOR. On dopowiada, że w tygodniku „Nie” Jerzego Urbana, który w latach 90. trzymał się z Mariuszem Ś., zarzucano, że to wyrzucanie pieniędzy podatników. Wkrótce i sam Król uznał, że skończy z ochroną BOR.

- Doszło do przecieku. Pewnego razu przyjechał do mnie do Poznania ambasador Izraela w Polsce. Za radą BOR, w ostatniej chwili wybrałem restaurację, w której zjemy wspólnie niedzielny obiad z naszymi rodzinami. Gdy usiedliśmy w restauracji na Starym Rynku, nagle zza moich pleców wyrósł Mariusz Ś. I znowu: „panie, panie, sprzedasz pan ten „Wprost”? Bo ja już nie mam czasu”. Obecni w restauracji BOR-owcy, jak się okazało, wtedy po raz pierwszy widzieli go na oczy. Okazało się, że nawet nie wiedzieli, przed kim mają mnie chronić. Po tym zdarzeniu zrozumiałem, że ochrona nie jest ani skuteczna, ani tak szczelna, jak wcześniej sądziłem.

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Łukasz Gdak Odrębny proces mają dwaj byli ochroniarze Elektromisu. "Ryba" i "Lala" zostali oskarżeni o porwanie Ziętary w dniu 1 września 1992 roku. Obaj nie przyznają się do winy.

Aleksander Gawronik zaprzecza, a były szef Elektromisu nie chce rozmawiać o sprawie Ziętary

Relacja Marka Króla nie oznacza jeszcze, że Gawronik i Mariusz Ś. w 1992 roku naradzali się w sprawie Ziętary. Ale podważa ich wersję, że w latach 90. właściwie się nie znali, nie utrzymywali kontaktów, nie mieli wspólnych interesów.

Zadzwoniliśmy do Aleksandra Gawronika. Nadal zapewnia, że nie tylko nie podżegał do zabicia Ziętary, ale nie znał się bliżej z szefem Elektromisu

- Marek Król ma chyba kłopoty z demencją – przekonuje Aleksander Gawronik.

Dodaje, że był kiedyś w domu u szefa „Wprost”, ale nie pamięta czy gościł tam również Mariusz Ś. Jeśli był tam również szef Elektromisu, to zdaniem Gawronika było to przypadkowe spotkanie. Stanowczo zaprzecza, że odbyła się jakaś umówiona rozmowa, że przekazywał pogróżki oraz że był wysłannikiem Mariusza Ś. Stwierdził, że znał Marka Króla jako dziennikarza, ale nie była to dla niego żadna szczególnie ważna postać.

Z kolei Mariusz Ś. nie odniósł się do relacji Marka Króla. Nie chciał z nami rozmawiać o sprawie Ziętary, choć zarówno w ostatnich tygodniach, jak i wcześniej, prosiliśmy o rozmowę z nim za pośrednictwem jego adwokata Wiesława Michalskiego.

Czytaj też: Szef Elektromisu w sprawie Ziętary występuje wyłącznie w charakterze świadka. Oskarżeni są jego byli ochroniarze

Mariusz Ś. swoje stanowisko przedstawił podczas wcześniejszych przesłuchań w sprawie Ziętary. Przekonywał, że o istnieniu takiego dziennikarza dowiedział się dopiero w 2012 lub 2014 roku. Tym samym nie mógł brać udziału w naradzie z 1992 roku, podczas której Gawronik miałby nakłaniać do zabójstwa Ziętary.

Marek Król zostanie nowym świadkiem ws. Ziętary? Jego relacja jest zbieżna z ustaleniami prokuratury o znajomości Gawronika i szefa Elektromisu

Relacją Marka Króla zainteresowany jest krakowski prokurator Piotr Kosmaty. To on oskarżył Gawronika o podżeganie do zabójstwa Ziętary.

- Różne dowody i świadkowie wskazują, że w 1992 roku Aleksander Gawronik, podczas spotkania w Elektromisie, w towarzystwie Mariusza Ś. podżegał do zabicia dziennikarza. Dowody wskazują też, że Aleksander Gawronik częściej bywał w Elektromisie. Nie mam wątpliwości, że obaj się wówczas znali z Mariuszem Ś. Relacja Marka Króla to kolejne potwierdzenie. Uważam, że powinien zostać przesłuchany w charakterze świadka

- zaznacza Piotr Kosmaty.

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Łukasz Gdak Szef Elektromisu Mariusz Ś. ws. Ziętary występuje jako świadek.

Najbliższa rozprawa przeciwko Gawronikowi odbędzie się pod koniec stycznia. Zapewne prokurator Kosmaty złoży wniosek o przesłuchanie Marka Króla. Być może uda się także dotrzeć do dawnych funkcjonariuszy BOR, który w 1994 roku ochraniali Marka Króla i byli w jego domu podczas opisywanego przez niego spotkania. Powinna także istnieć dokumentacja z tamtego okresu. Dzięki niej będzie można zweryfikować relację Marka Króla.

Marek Król może być niejedynym nowy świadkiem ws. Jarosława Ziętary.

Kilka miesięcy temu napisaliśmy w „Głosie Wielkopolskim”, że skontaktował się z nami Zdzisław K. To były wychowanek domu dziecka w Szamotułach, w latach 80. siedział w więzieniu w Sieradzu. W obu tych miejscach przebywał wspólnie z Mariuszem Ś., przyszłym szefem Elektromisu. Byli kolegami.

Czytaj też: Zdzisław K. po 28 latach przerywa milczenie w sprawie zniknięcia Jarosława Ziętary

Potem, gdy Mariusz Ś. prowadził swoje biznesy, Zdzisław K. zaczął z nim współpracować.

Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu
Grzegorz Dembinski Aleksander Gawronik nie przyznaje się do winy ws. Ziętary. Twierdzi, że nie było narady w Elektromisie, poza tym nie utrzymywał kontaktów z szefem Elektromisu Mariuszem Ś.

- W 1991 roku brałem udział w przekręcie podatkowym z papierosami, które przez Strefę Wolnocłową trafiły do Elektromisu. Ścigał mnie Urząd Celny i prokuratura. Tą właśnie sprawą interesował się Jarosław Ziętara, który potem nagle zniknął. Dziennikarz bardzo przeszkadzał Elektromisowi. Usłyszałem później, że został porwany przez ochroniarzy i zabity na terenie Elektromisu. Wszystko, co wiem, chcę zeznać w sądzie

– powiedział nam Zdzisław K.

Już w zeszłym roku złożył wniosek do sądu o przesłuchanie ws. Ziętary. Do tej pory Zdzisław K. nie został wezwany na rozprawę.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Łukasz Cieśla

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.