Zostawili tylko serce Marii Magdaleny... Historia poznańskiej kolegiaty

Czytaj dalej
Krzysztof Smura

Zostawili tylko serce Marii Magdaleny... Historia poznańskiej kolegiaty

Krzysztof Smura

Historia Kolegiaty Marii Magdaleny pełna jest tragicznych wydarzeń. Świątynia nie miała szczęścia ani do czasów, ani do ludzi, ani do… warunków pogodowych.

Kiedy czytałem ostatnio odkurzone z niepamięci XIX-wieczne wspomnienia Marcelego Mottego dotyczące Nowego Rynku (obecnie placu Kolegiackiego) przed oczami stanął mi współczesny obraz… filmowy. Pamiętacie film Giuseppe Tornatore - „Cinema Paradiso”? Na pewno. Jest w tym filmie pewna charakterystyczna postać władająca włoskim rynkiem - facet, który biega po jego bruku i krzyczy „Ten plac jest mój”. Nie sądzę, by Tornatore pomysł na postać zaczerpnął z Mottego, ale oddajmy mu głos:

W rannych godzinach wpadał na rynek, przesuwając się szybkim krokiem między ludźmi, człowiek średniego wieku w niskiej czapce i rewerendzie (sutannie), której rozpięte poły ciągnął za sobą. Niespokojnie machał rękoma i cienkim głosem mówił ciągle coś do przechodzących...

Marceli Motty mógł go obserwować, bo 20 lat swego życia spędził w rodzinnym domu, w kamienicy Bergerów. Często więc siadał w oknie i szukał rozrywki na placu. Do końca życia zastanawiał się, kim był ów człowiek, który ciągnął za sobą tłumy dzieciaków i dorosłych krzyczących za nim: Marcysia! Marcysia! W swych wspomnieniach sugerował, że był niegdyś klerykiem, który zachował sutannę, a nad którym litowała się płeć niewieścia. - Miał biedak bziczka - podsumował go Motty.

Nowy Rynek - dziś trójkątny plac Kolegiacki, na którym stała niegdyś największa świątynia miasta, miał i innych bohaterów. Zanim jednak do nich przejdziemy, wspomnijmy o Magdalenie. Murowanej Marii Magdalenie.

Mało jest mieszkańców stolicy W. X. Poznańskiego, którzy pamiętają, iż na miejscu zajętym dziś przez niekształtne budy i lud frymarczący wznosiła się wspaniała świątynia, tj. kościół Świętej Marii Magdaleny

Te słowa zaczerpnięte z „Przyjaciela Ludu” z 1834 roku przypominały ówcześnie żyjącym pod zaborami Wielkopolanom lata świetności Kolegiaty Farnej - największej świątyni Poznania i jednej z największych w Europie.

Widok kościoła farnego od wschodu w XVII wieku. Rysunek rekonstrukcyjny K.T. Prausmuellera
Widok kościoła farnego od wschodu w XVII wieku. Rysunek rekonstrukcyjny K.T. Prausmuellera

Nie mogło być inaczej, skoro przypuszcza się, że dzwon który bił na jej wieży, był większy od tego z Wawelu, a za pewnik podaje, że w chwili wybudowania wieża kolegiaty była trzecią w Europie pod względem wielkości. Miała około 115 metrów! Ba. Obecnie nie ma tak wysokiej budowli w całym Poznaniu, a Andersia Tower uznawana za największy budynek miasta ma tylko nieco ponad 100 metrów. Z największej budowli sakralnej w historii Poznania zostało dziś niewiele. Jest XV-wieczna figura Chrystusa Bolejącego, która znajduje się w jednej z kaplic farnych. Jest też Maria Magdalena na kluczach poznańskich. Tę ostatnią udało nam się odkryć w trakcie ekspedycji związanej z poszukiwaniem zaginionego skarbu Latanowicza. Płaskorzeźba wisiała w farnych katakumbach przywalona przedwojennym archiwum. Było to w połowie lat 90.

Po Marii Magdalenie ocalał jeszcze jeden artefakt. To serce największego z dzwonów dawnej kolegiaty. Dziś osadzone w bruku niedaleko wejścia do obecnej Fary. Jego wielkość świadczyć może, że mieliśmy niegdyś w Poznaniu dzwon większy od tego z zygmuntowskiej wieży. Jak się tam znalazło? Jedna z legend głosi, że stało się tak w 1773 roku, w trakcie ostatniego wielkiego pożaru świątyni, a serce miało się zerwać z rzemieni i wbić w poznański bruk.

Kolegiatę założył w 1264 roku biskup poznański Boguchwał. Przez lata poznańska świątynia piękniała, zaś każdy z cechów fundował w niej swoją kaplicę lub ołtarz. Pełno tu było marmurów i złoceń, a za najpiękniejszy z ołtarzy uważano ten poświęcony Marii Magdalenie, a ufundowany przez Wojciecha Zajączkowskiego. Słynna z wyjątkowego piękna była również kaplica kupców poznańskich. Z tych samych źródeł wynika, że w świątyni były 52 ołtarze i kilkanaście kaplic ulokowanych między siedmioma przęsłami z każdej strony kolegiaty. Ciekawe były również podziemia. To w nich przez wiele lat chowano najznamienitszych Wielkopolan, zaś całe rody składały się na to, by wybudować zmarłym jak najbardziej okazałe sarkofagi.

Wśród pochowanych tu znamienitych mieszczan i możnych tamtego świata był i Józef Struś - najsłynniejszy z poznańskich lekarzy, wicerektor uniwersytetu w Padwie, lekarz królewski i burmistrz miasta Poznania. Czym zasłynął? Badaniami tętna. W 1555 roku napisał, że odkrył znaczącą różnicę pulsu podczas badania jednej z niewiast poznańskich, którą badał na okoliczność wiarołomstwa. Wystarczyło rzucić kilka nazwisk, by przy jednym z nich mocniej zaczęło bić serce białogłowy. Taki wariograf był z niego.

Kolegiata pod wezwaniem Marii Magdaleny wielokrotnie była albo podpalana przez najeźdźców, albo zatapiana przez Wartę. W kronikach nie brakuje informacji o kościelnych ławach pływających po placu czy ciałach nieboszczyków, które uwidoczniła powódź. Kolegiata była niszczona przez wichury, a zdarzyło się nawet, że runęła cała wieża. Płonęła też od uderzeń piorunów. Ten ostatni najcelniej trafił 3 stycznia 1773 roku, a pożar doprowadził do wielkich zniszczeń. Mimo to przystąpiono do odbudowy. Na jej czas msze przeniesiono do kościoła świętego Stanisława, który po zniesieniu zakonu jezuitów przemianowano na Farę. Rozbudowa i odbudowa starej świątyni doprowadziła jednak do kolejnej katastrofy. W 1777 roku w trakcie drążenia w jednym z filarów korytarza do ambony konstrukcja nie wytrzymała. Zawaliła się jedna ze ścian z częścią dachu. Nie dość tego, w 1780 roku piękniejąca świątynia ponownie stanęła w ogniu… W końcu poznaniakom znudziło się odbudowywanie wiecznie rujnowanej kolegiaty. Ostatecznie została jedynie górująca nad starym miastem potężna wieża, którą w 1802 roku rozebrano. W ten sposób świątynia przestała istnieć, zaś na zagrabionym terenie powstały kupieckie kramy, a w oknie kamienicy Bergerów zasiadł Marceli Motty.

Autor „Przechadzek po mieście’’ nie mógł pamiętać Kolegiaty, ale wspomnienia o niej przekazała mu „kumoszka Lewańska, która u rodziców służyła.

Opowiadała, że dobrze pamięta wysoką wieżę, puste zrujnowane mury starej fary, bo tam bawiła się w gonitwy i skrytki. Ja zaś z tej dawnej epoki pamiętam tylko resztki fundamentów, czaszki i kości ludzkie, które się obficie znalazły, gdy tam czasem głębiej kopano.

Nie pamiętał, ale widział. Spojrzał w lewo, a tam 20 rzeźników zawzięcie biło się o uwagę legionów gospodyń i kucharek. Spojrzał wzdłuż Ślusarskiej, a tam drewniane budy „w których dzień cały sprzedawano kaszę, mąki, chleby i jarzyny do wiktu potrzebne’’. W centrum w dni targowe „mnóstwo wózków ze wsi ciągnionych przez koniki, które dorosłemu po pas sięgały’’ A wśród nich królowała Mazurowa „wysoka i nader silnej postawy dążąca do samodzierżstwa wśród przekupek, męstwo swe podniecająca alkoholem z koszyka. Targała włosy, tłukła po twarzy włóczyła po ziemi swe antagonistki”. Motty zapamiętał też chudą i bladą przeciwniczkę Mazurowej, zwaną przez ogół „poczciwą”, ponieważ rzadko kiedy trzeźwą bywała. Z kolei o Maciejowej mówiono, że swe pączki na psim tłuszczu piecze, ale dzieciarnia nie dawała temu wiary i zajadała aż miło. Motty opisuje postać za postacią…

Widok kościoła farnego od wschodu w XVII wieku. Rysunek rekonstrukcyjny K.T. Prausmuellera
Fotografia z książki "Ulicami Poznania", 2003 Pocztówka z około 1905 roku. Budynek miejskich łazienek na Nowym Rynku (obecnie Plac Kolegiacki), rozebrany w latach 30-tych XX wieku.

Przez lata temat dawnej Kolegiaty został pogrzebany, a wraz z nim pamięć o jej bogatej przeszłości. W XIX wieku w infrastrukturze placu zaszła jednak pewna zmiana. W miejscu, gdzie niegdyś było prezbiterium, postawiono miejskie łaźnie (pierwszy rok to 20 tysięcy umytych mężczyzn i trzy tysiące niewiast). W czasie ostatniej wojny dzieła zniszczenia dokonali też Niemcy, budując na dawnych fundamentach głęboki na cztery metry basen przeciwpożarowy. W trakcie prac wydobyto wiele pochówków...

To było normalne, bo trzeba wiedzieć, że plac i miejsce obok kolegiaty przez lata były miejscem lokowania miejskiego cmentarza - mówi archeolog Zbigniew Karolczak, który w latach 90. badał część placu, na której dzisiaj znajduje się trawnik. Zdaniem Karolczaka skrupulatność w niszczeniu tego, co zostało z kolegiaty, była wręcz niewyobrażalna. Świątynia została ogołocona z wyposażenia. Do rozbiórki przystąpiono mimo protestów mieszczaństwa, władz miasta i biskupa. Budulec spożytkowano w innych częściach miasta, np. przy budowie kościoła protestanckiego. Nie przepuszczono nawet fundamentom.

Co jednak z murami, złoceniami, kaplicami, świętymi obrazami, marmurami, płytami nagrobnymi? Co z podziemiami kolegiaty rozebranej do fundamentów na początku XIX wieku? Wciąż wiele jest pytań, na które jest niewiele odpowiedzi.

Krzysztof Smura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.