ZIELONA GÓRA: Pani Jadwiga była kolorowa. Niech taka pozostanie w naszej pamięci

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Leszek Kalinowski

ZIELONA GÓRA: Pani Jadwiga była kolorowa. Niech taka pozostanie w naszej pamięci

Leszek Kalinowski

Zawsze uśmiechnięta, kolorowa, chętna do pomocy - tak mówią o zmarłej Jadwidze Korcz-Dziadosz jej znajomi. Dziś pożegnają ją na starym cmentarzu. Choć wciąż powtarzają: Będzie nam jej bardzo brakować...

Jadwiga Korcz - Dziadosz zmarła w nocy 6 września. Miała 76 lat.

Była barwną postacią miasta, wzorową urzędniczką, wieloletnim sekretarzem zarządu Zielonogórskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, społeczniczką, po prostu wspaniałym człowiekiem.

Urodziła się w 1943 roku. Pochodziła z Kresów, z Sambora (województwo Lwów), skąd we wrześniu 1945 roku przyjechała razem z rodzicami do Zielonej Góry. Po latach, gdy pytano ją, skąd jest mówiła, że z Sambora. A gdy w 2001 odwiedziła swoje rodzinne miasto, zmieniła swą odpowiedź i mówiła, że jest samborską zielonogórzanką...

- Moja opowieść o Zielonej Górze rozpoczyna się w kresowym Samborze, 15 sierpnia 1945 roku - opowiadała na łamach „Gazety Lubuskiej” pani Jadwiga. - Mama Helena, dziadek Michał, ja i siedem metalowych kufrów wypełnionych przede wszystkim książkami z bogatej biblioteki taty. Do tego trochę garnków, pościel, kasza, ziemniaki, jakieś tłuszcze. I moja metryka, na drugiej stronie której widać niemiecki druk. Do tego gdzieś głęboko schowane, pisane na szmatkach, grypsy od ojca. I w jednym z nich polecenie taty, aby rodzina jechała na zachód. Ojciec, zwany w rodzinie Dziunkiem, trafił do więzienia w Drohobyczu po powtórnym wkroczeniu Sowietów. Za co? Za przynależność do AK. Wyrok brzmiał: 8 lat łagrów, gdzieś na Uralu.

Dobrze pamiętała wieczór 1948 roku, kiedy to ojciec Władysław (późniejszy profesor historii) wrócił z łagrów i odnalazł rodzinę. Cóż to była za radość... Mała Jadzia przyjaźniła się z Ulą z tej samej ulicy. Razem chodziły do szkoły, ich domy oddzielało 700 kroków, więc odprowadzały się ciągle, aż w końcu żegnały w połowie drogi. Przyjaźń przetrwała lata, choć Urszula Dudziak - światowej sławy wokalistka - zamieniła Polskę na USA.

Jadwiga Korcz - Dziadosz uważnie śledziła losy przyjaciółki. - Jestem z niej taka dumna - powtarzała, gdy czytała o kolejnej nagrodzie czy też nadaniu Urszuli Dudziak honorowego obywatelstwa Zielonej Góry. I dodawała: - I nawet nie przeszkadza mi to, że jak idziemy razem, niektórzy biorą mnie za jej... mamę!

Obie panie spotykały się przy każdej okazji. Powtarzały, że ich przyjaźń jest jak statek. Nawet gdy nie widać jej na horyzoncie, nie tonie.

U. Dudziak powtarzała (co też napisała w dedykacji w jej książce): Najdroższej, Najukochańszej, Jedynej Cudownej mojej siostrze duchowej Jadzieńce...

Obie angażowały się w działalność harcerską, w szczepie słynnych Makusynów. Dorosła Jadwiga nie poszła w ślady ojca profesora historii, choć się nią zawsze interesowała. Przez lata pracowała w Urzędzie Wojewódzkim. Na emeryturze bardzo zaangażowała się w działalność Zielonogórskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Przez lata była sekretarzem zarządu. Zawsze pomocna i uśmiechnięta. Jak mówią jej znajomi - szła przez życie z pozytywnym nastawieniem do wszystkiego. Miała wielką wiedzę na temat historii i współczesności Zielonej Góry. Często oprowadzała po mieście wycieczki, pokazując to, czego nie ma w przewodnikach. Robiła to społecznie.

OSTATNIE POŻEGNANIE

TAK JĄ WSPOMINAMY

Leszek Kalinowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.