Zbigniew Górny: Miałem szczęście do ludzi. Poznałem Smolenia, Wodeckiego i Kulczyka [WYWIAD]

Czytaj dalej
Fot. Waldemar Wylegalski
Maciej Szymkowiak

Zbigniew Górny: Miałem szczęście do ludzi. Poznałem Smolenia, Wodeckiego i Kulczyka [WYWIAD]

Maciej Szymkowiak

- To jest właśnie ciekawe w moim życiu, że z przekonaniem mogę siebie nazwać dzieckiem szczęścia. Zawsze na jakimś etapie mojej kariery trafiałem na ludzi, którzy na mnie stawiali - mówi kompozytor, Zbigniew Górny w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim” przed koncertem jubileuszowym z okazji 50-lecia pracy.

Jubileusz w życiu artysty to zawsze czas szczególny. W pana przypadku to nie byle jaki, bo 50-lecie działalności artystycznej. Szybko zleciało?
Teraz przy okazji koncertu mam reminiscencje. Z jednej strony to wszystko przeleciało, nie wszystko pamiętam, co w życiu robiłem, stąd też nazwa koncertu „Niepamiętnik”, czyli właśnie te skrawki, które gdzieś zostały w pamięci, a które musieli mi przypomnieć inni ludzie. Z drugiej strony, mam świadomość, że jednak się napracowałem, że napodróżowałem, więc myślę, że mojego jednego życia starczyłoby na co najmniej trzy. Mam świadomość, że żyłem z podwójnymi ziemniakami, jak to mówimy w Poznaniu.

Który moment w karierze uznaje pan za przełomowy?
W zasadzie to było ich kilka. Jeden to na pewno poznanie Zenona Laskowika i Krzysztofa Jaślara. Bycie w Kabarecie Tey, który ukształtował moje późniejsze myślenie i mój sposób bycia. Ciągle jeszcze się łapię na tym, że myślę jak Tejowiec. Drugim takim ważnym momentem było spotkanie ludzi, którzy postawili na mnie i umożliwili mi założenie orkiestry, z którą byłem przez 30 lat. Z nią podróżowałem po świecie, nagraliśmy mnóstwo nagrań dla telewizji, które nadal są aktualne. A trzeci moment, to przejście na własny rachunek, czyli lata 90., kiedy założyłem swoją firmę i musiałem zadbać nie tylko o samego siebie, ale też o muzyków i w zasadzie o wszystko, co jest związane z organizacją w show-biznesie. Tam musiałem się sprawdzić już nie jako muzyk, ale jako organizator i przede wszystkim, jako człowiek, który daje pracę sobie i innym. To mi dało satysfakcję. Nakręciłem ponad 100 programów telewizyjnych, kilkaset minut nagrań, kilkadziesiąt płyt. To był bardzo twórczy okres. A został też ostatni etap, który mam nadzieję jeszcze przede mną, już po jubileuszu. To będzie czas na siedzenie na kanapie i wspominanie tego, co było. To chyba będzie najprzyjemniejszy moment. Do tego rodzina blisko mnie, działka, myślę, że 75 lat to dobry wiek, żeby zacząć odpoczywać.

Człowiek nie jest złożony z samych sukcesów. Pamięta pan swoją najbardziej dotkliwą porażkę?
Takich spektakularnych porażek nie miałem, ale miałem artystyczne wątpliwości, czy to, co zrobiłem, czy to za co się wziąłem, miało sens i było dobrze wykonane. Miałem rozterki czy się za coś wziąć, czy odpuścić. Jak się wziąłem, to się zastanawiałem, czy było mi to potrzebne. Wpadek spektakularnych takich, że nagle mi gdzieś zabrakło weny albo że zabrakło mi talentu, to nie miałem. Różnie oczywiście ludzie mogą oceniać moją karierę. Staram się być jednak skromny i nie mówię, że mam nie wiadomo, jakie osiągnięcia, ale swoje nagrałem i swoje przeżyłem. Myślę, że żyłem na bogato w fantastycznym czasie, gdy wiele było można zrobić od nowa. Nadal sądzę, że czeka nas tzw. odnowa, bo ja też byłem dzieckiem odnowy, kiedy przeszliśmy z głębokiego socjalizmu do gospodarki rynkowej, gdzie też było trzeba się odnaleźć i ja to zrobiłem. Nie upadłem na duchu i żyłem dalej.

A tworzy pan dalej?
Mam masę niezrealizowanych pomysłów, bo w pewnym momencie moja ekspansja telewizyjna się zakończyła. Zmienili się szefowie telewizji i przestałem być potrzebny, a w związku z tym, wiele pomysłów, które były przygotowane na lata, pozostało w szufladzie. Część z nich realizuję powoli i bez pośpiechu, bo już takiego nie ma.

Jubileusz to czas, gdy przyjeżdżają ludzie: gratulują, klaszczą, wręczają kwiaty. W tym danym dniu, wszyscy o człowieku pamiętają, nawet gdy tak nie jest na co dzień. Miał pan szczęście do ludzi w swoim życiu?
To jest właśnie ciekawe w moim życiu, że z przekonaniem mogę siebie nazwać dzieckiem szczęścia. Zawsze na jakimś etapie mojej kariery trafiałem na ludzi, którzy na mnie stawiali. Wybrano mnie w szkole z parudziesięciu dzieciaków i de facto bez egzaminu dostałem się do szkoły muzycznej. Później nagle ni stąd, ni zowąd spotkałem Jaślara i Laskowika, i z nimi się zakolegowałem, co przetrwało lata. Kabaret Tey to dla mnie ciągle rodzina. Spotkałem też Zbigniewa Napierałę, który był dyrektorem ośrodka telewizyjnego w Poznaniu i w Estradzie Poznańskiej, i on też na mnie postawił. Ludzie, których napotkałem na swojej drodze, dali mi to, że mogę być tym, kim jestem.

Jak wspomina pan okres tworzenia dla kabaretu Tey?
To było fantastyczne przeżycie. Spotkałem ludzi, którzy myśleli inaczej niż większość w czasie głębokiej komuny. W latach 70. pojechaliśmy tzw. pociągiem przyjaźni do ZSRR i w trakcie tej długiej podróży, „przeczytaliśmy dużo książek”, rozmawialiśmy, aż „książek w bibliotece zabrakło”, a to zacieśniło między nami przyjaźń, która przetrwała lata.

A jak teraz pan ocenia kabarety?
Wielokrotnie jestem zażenowany. Jest coraz niższy poziom artystyczny. Kiedyś były eufemizmy, mrugnięcie okiem do publiczności, a teraz jak się nie przeklnie, czy mężczyzna nie przebierze za kobietę, to już nie ma kabaretu. Mało jest trafnych i mądrych skeczy, które da się oglądać. Ja już rzadko to robię. Kiedyś starano się podrobić „Szeptankę” Bohdana Smolenia, ale to nie było to. Nie mogło być, bo Smoleń był jeden, jedyny w swoim rodzaju.

Przyjaźnił się pan z Bohdanem Smoleniem, ale też m.in. z Janem Kulczykiem i Zbigniewem Wodeckim. Przypomni pan, za co ich szczególnie cenił?
W swoim życiu spotkałem mnóstwo wspaniałych ludzi. Jednym z nich był ten, który postawił na mnie i otworzył mi drogę do kariery, i żeby nie skłamać, do dużych pieniędzy, dużych przedsięwzięć. To był Jan Kulczyk, który pokładał wiarę w Orkiestrę Biesiadną. Trwała latami, a dzięki temu kilkadziesiąt ludzi miało z czego żyć.

Boguś Smoleń był towarzysko fantastyczny. Nie przeszkadzał nikomu. Artystycznie się sprawdzał, co prawda nie do końca był w moim typie artystycznym, ale to była tzw. małpa kabaretowa, która zostawiała piętno na wszystkim i na każdym. Był unikatowy.

Zbigniew Wodecki mi wielokrotnie pomagał i my się przyjaźniliśmy bardzo mocno przez 40 lat. Był moją pokrewną duszą artystyczną. Myśmy sobie przekazywaliśmy różne fluidy, nawet do tego stopnia, że on czasami zacytował mój utwór, ja jego i się śmialiśmy, że od siebie „ściągamy”.

Współczesna muzyka znacząco się różni od tego, co pan pamięta ze swojego złotego okresu.
Młoda scena się zdecydowanie różni, na szczęście mam syna muzyka, który gra z Natalią Kukulską i z Kubą Badachem, więc jestem na bieżąco z nowymi rzeczami. Podsyła mi wykonawców, których warto posłuchać, a na niektórych trafiam sam. Bardzo lubię na przykład Sanah, która kombinuje w sposób bardzo ciekawy. Zna się na muzyce, nie ma w niej fałszu. Jestem dużym przeciwnikiem disco-polo, bo to są peryferia muzyki. One oczywiście mogą istnieć, ale nie można ich wyciągać na piedestał, bo to nie jest muzyka.

Skoro pan wspomniał o Sanah, to ostatnio dużo osób jej wytknęło, że ma za wysokie ceny biletów. Droższe od wielu topowych, międzynarodowych wykonawców. Natomiast ta część, która ją broniła, zwracała uwagę, że zagra z Orkiestrą i Chórem, a to kosztuje.
Jak coś ma wartość, to trzeba zapłacić, bo potem się tego nie szanuje. Jak się pójdzie na klepisko i tam posłucha artysty za darmo, to potem trudno jest zapłacić te 200-300 zł za koncert. Tak samo krytykowano, że Doda czy Bajm biorą, nie wiadomo, jakie pieniądze, ale przy organizacji koncertu, gdzie pracuje kilkadziesiąt osób, to naturalnie muszą powstać niemałe koszta. Jak jeździliśmy z Orkiestrą Biesiadną, to wyjeżdżały 2 tiry, 60 wykonawców. Braliśmy cały hotel dla siebie, a to trzeba było przecież opłacić, potrzebowaliśmy też do zagrania dużą halę. Wszystko trzeba wliczyć w koszty. Teraz gram koncert jubileuszowy i też uważam, że średnia cena biletu jest duża, bo nie każdego na to stać, ale takie są prawa rynku. Jak jest duża orkiestra, nagłośnienie i trzeba wynająć niemałą salę, to, to dużo kosztuje. Nie może być tanio. Trzeba też wziąć pod uwagę niedawną pandemię, która wstrzymała wykonawców na dwa lata i oni musieli żyć z oszczędności. W każdym razie nie wiem, czy bilety na jej koncerty są drogie, czy nie, ale skoro ktoś tak wykalkulował, to znaczy, że w takiej cenie opłacało im się wypuścić bilety do sprzedaży.

Współpracował pan m.in. z Piotrem Szulkinem przy filmie „Femina”. W mojej ocenie z najciekawszym polskim reżyserem kina science-fiction. A także z Andrzejem Wajdą przy „Pierścionku z orłem w koronie”. Jak się Panu pracowało wówczas nad muzyką filmową i dlaczego później pan zakończył komponowanie muzyki filmowej?
Wynikało to z tego, że zmieniły się czasy. Ja zacząłem Orkiestrę Biesiadną i nie miałem czasu na to, żeby do tego przysiąść, a poza tym, w show-biznesie, w każdej działce jest grupa ludzi, która pilnuje swojego interesu. A ja byłem tym, który wskoczył w to wszystko nagle, zrobiłem muzykę do 13 filmów m.in. dla Wajdy, Szulkina, ale przede wszystkim dla Wojtka Wójcika. Z nim zrobiłem 7 filmów. Później nie miałem czasu, a gdy człowiek wypada z obiegu, to już się o nim zapomina. Sądzę, że niewiele osób pamięta o tym, że ja napisałem muzykę filmową. Teraz wyszło CD z moimi utworami muzyki filmowej „Soundtracks” i przyznam, że ma bardzo dobre opinie, które nawet mnie zdziwiły. To są kompozycje sprzed 40 lat, a okazuje się, że one nic się nie zestarzały. Myślę, że dobra muzyka przetrwa próbę czasu i będzie się jej po prostu dobrze słuchało tak jak kiedyś, tak i teraz.

A jak wygląda samo komponowanie muzyki filmowej? Uzależnione jest od reżysera?
Wojtek Wójcik na przykład był zachwycony amerykańskim kinem i chciał taką samą muzykę, jaka była tam. Mówił, że tu potrzebuje 50 sekund, tu 2 minut, tu ma być gęsto, tu ma być cienko. I miałem do napisania takich 60 kawałków po minucie, a to były czasy przed komputerem, więc ze stoperem w ręce wyliczałem, kiedy trzeba dołożyć muzyki, kiedy odpuścić, więc była to uciążliwa i trudna praca. Zmieścić się w tych minutach, w tych akcentach, zdarzeniach, które były na ekranie.

A u Andrzeja Wajdy?
Wajda w ogóle nie wiedział, co ja napiszę. Nie znał mnie. Jego kierowniczka muzyczna poszukiwała kogoś - zakładam, że ktoś wcześniej odmówił – a słyszała, że ja komponuje, więc zgłosiła się do mnie, czy nie napiszę muzyki do takiego filmu. Ja byłem na takim etapie, że chciałem napisać coś poważnego z dużą orkiestrą, a ona mi to zagwarantowała. Pamiętam, że wysłałem demo z klawiszy z domu, bo najpierw nagrałem partię klawiszową z podziałem na wątki i dostałem odpowiedź, że się nadaje i mogę komponować. Śmieszna sprawa, bo ja tworzyłem muzykę przez 3 tygodnie i w pewnym momencie komputer mi odmówił posłuszeństwa. Pomyślałem, że to koniec całej mojej pracy. Zawołałem 12-letnie syna, a on przyszedł i jednym przyciskiem wszystko naprawił. Skończyło się tym, że byłem tak zmęczony, że odszedłem od instrumentu i po 3 tygodniach dopiero wróciłem i nagle, jak za czyjąś inspiracją, zacząłem grać na dwa palce na fortepianie i okazało się, że to, co wtedy stworzyłem w 15 minut, było głównym motywem muzycznym tego filmu, a nie to, co tworzyłem przez trzy tygodnie.

To jeszcze proszę powiedzieć, jak było z Piotrem Szulkinem.
Szulkin miał całość nagraną, podłożoną muzykę i mówił, żebym tak to nagrał, jak tu już jest. A się okazało, że to był Richard Strauss i musiałem te wszystkie jego patenty wykorzystywać. Uważam, że poszedłem wtedy za blisko pierwowzoru, ale nikt inny nie miał takiej opinii. W każdym razie różnie się tworzy w zależności od reżysera.

Czego mogą spodziewać się słuchacze pańskiego koncertu z okazji 50-lecia? Odwoła się pan do słynnej „Gali piosenki biesiadnej”?
Minimalnie, bo to będzie przekrój mojego całego życia. Przewodniczką będzie Grażyna Torbicka, z którą się znamy od lat, ale będzie mnie przepytywała w pewnym sensie z mojego życiorysu, głównie artystycznego. Zaczniemy od tego utworu, który się wiąże z moim przejściem do zawodowego grania. I później przez wszystkie etapy życia, czyli między innymi właśnie orkiestry, festiwale, Biesiadna, program „Co w duszy gra?”. Zakończymy utworem na wzruszenie. Jest jeszcze mnóstwo niespodzianek, ale nie mogę ich wszystkich zdradzić.

To będzie koncert pożegnalny czy na rozruch przed następnymi przedsięwzięciami?
Strasznie nie lubię już patrzeć w przyszłość, czy coś zrobię jeszcze, czy nie. Warunki są, jakie są, jak się znajdą pieniądze, publiczność, to zagram. Nawet mam propozycję, żeby zagrać „Barbórkę” w Filharmonii Opolskiej. W zasadzie chodzi o to, żeby jeszcze coś sobie przypominać, nie osiąść kompletnie na laurach. Może coś jeszcze zagram. Zobaczymy.

Pańscy fani znają piosenki ludowe, familijne i patriotyczne. Udowodnił pan w ciągu swojej kariery, że świetna zabawa to nie tylko to, co gra radio, czy słuchanie disco-polo podczas weselnej potańcówki.
Uważam, że takie koncerty zapewniają satysfakcję mnie i tym, którzy na nie przyszli. Zdają sobie sprawę, że „jeszcze Polska nie zginęła”, że jeszcze są ludzie, którzy grają inną muzykę. Wiem, że wielu świetnych muzyków gra w klubach, podczas mniejszych wydarzeń. Oni nie znikną. Dobra muzyka nie zniknie. Ktoś mnie zapytał, czy bym mógł nauczyć czegoś młodych ludzi. Mógłbym ich nauczyć tylko cierpliwości, żeby utrzymali determinację w tym, co robią. Bo mają wszelkie narzędzia do tworzenia nowoczesnej muzyki. Tak samo jest ze słuchaniem. Teraz każdy ma odtwarzacz muzyki w telefonie i słucha, czego chce i kiedy chce. Są jeszcze młodzi i ambitni ludzie, którzy naprawdę fajnie grają i ja nie muszę się martwić o stan muzyki polskiej.

7 października rozpocznie się Międzynarodowy Konkurs im. Henryka Wieniawskiego. Będzie pan go śledził?
Śledzę, bo jestem skrzypkiem z wykształcenia, więc wiem, ile gra na tym instrumencie kosztuje wysiłku i nerwów. Od 20 lat na nich nie grałem, ale niedawno je wyremontowałem i przymierzam się do tego, aby znowu coś zagrać. W każdym razie sam konkurs jest na pewno dużym wydarzeniem artystycznym dla całego Poznania. Bo tak naprawdę w tym Poznaniu jest mało spektakularnych wydarzeń, na które zjeżdża się cała Polska. Sam jeżdżę do Łodzi, do Warszawy, do Wrocławia, a w Poznaniu nie ma takich rzeczy, które porwą tłumy. Ostatnio był Sting na koncercie na stadionie, ale to było 12 lat temu. Na pewno będę śledził Konkurs Skrzypcowy, ale nie będę słuchał codziennie, bo bym mógł zwariować, gdybym dzień w dzień miał słuchać skrzypiec.

Wspomniał pan o Poznaniu. Jak ocenia pan rozwój miasta? Po której stronie barykady pan stoi: tych, którzy chwalą czy tych, którzy krytykują?
Trudno powiedzieć. Miasto idzie do przodu i to widać, ale moim zdaniem za wolno. Jak się patrzy na inne miasta, to one mają szybsze tempo. Niedawno byłem w Bydgoszczy, które z takiego zapyziałego zaścianka poniemieckiego nagle się stało miastem z oddechem: artystycznym i kulturalnym. Tutaj tego brakuje. Dużo się robi, bo sami widzimy, jak jest miasto rozkopane do granic możliwości. Nie dziwię się, że ludzie się buntują, a z drugiej strony, gdyby nie wykorzystali tych pieniędzy teraz, to by już ich nie dostali. Widzę plusy i minusy całej sytuacji.

A jak wspomina pan okres pandemii?
Bardzo przeżyłem okres pandemii, czas izolacji międzyludzkiej. Dla mnie to niepojęte, że przez kilkadziesiąt przypadków zachorowań, zamknięto cały kraj i wszystkie imprezy. Nie wiadomo, jakby to wyglądało, gdyby władza przeszła wtedy do porządku dziennego, ale była zaraza, co było widać po Włoszech. Ludzie się bali, ja zresztą też. Pojechałem na wakacje do Dubaju i po dwóch dniach uciekłem, bo źle się poczułem i bałem się, że mnie już nie wpuszczą, gdybym miał chorobę.

Teraz media więcej niż o pandemii mówią o wojnie w Ukrainie.
Sytuacja na Ukrainie jest bardzo złożona. Rozmawiałem z Ukraińcami i po jednej i po drugiej stronie. Takich, którzy są bardziej rosyjscy, którzy mieszkają blisko Donbasu i Charkowa. Tam żyją Rosjanie, którzy po prostu tam mieszkają, tak jak u nas Ślązacy i rozumiem, że oni by chcieli mieć tam własną republikę, ale zrozumiałe jest też dla mnie, że nazywa się ich kolaborantami, chociaż oni się tam po prostu urodzili i takie mają poglądy. Z drugiej strony ta cała tragedia biednych ludzi jest przerażająca. Miałem kontakt z pewną Ukrainką, która z synem uciekła do Polski z Rosji. Co prawda z dorosłym, bo nie chciała, żeby go wcielili do rosyjskiego wojska. Opowiadała całą gehennę podróży z Rosji, przez pola, gdzie byli martwi ludzie, przed czołgami, które jechały za nimi. Dopiero gdy opowiedziała cały swój exodus, to człowiek rozumie, jaka to jest tragedia. Wojna nie ma dobrego oblicza. Z wojny cieszy się tylko biznes, bo wojna generuje pieniądze.

Jeśli chodzi o pieniądze, to teraz wielu się martwi tym, czym i za co będą ogrzewać mieszkania. Co pan sądzi o obecnej sytuacji w Polsce?
Jestem niechętny do obecnej władzy. Nie widzę w niej fachowców. Nie sądzę, żeby rządzili nami profesjonaliści. Czuję się cały czas oszukiwany jakąś ideologią, jakimiś przykładami z historii, a za chwilę się okaże, że ludzie nie będą mieli czym grzać, że wyłączą elektrociepłownie, odłączą prąd. To jest możliwe, bo nikt nam szczerze nic nie mówi. Ja nie widzę człowieka i ludzi, którzy mogliby dźwignąć ten kryzys. W polskiej polityce jest potrzebny nowy trend, nowy człowiek, nowy przywódca, nowe rozdanie ludzi, którzy będą profesjonalni w tym, co robią. Przedtem mieliśmy pierwszą władzę po wejściu do Unii i wtedy było wiadomo, czego chcemy. Być w Unii Europejskiej, mieć szerokie drogi do innych krajów, rozwijać się, zarabiać tyle, co inni mieszkańcy Europy, a teraz? Stanęliśmy w miejscu. Nie ma dalszego pomysłu na to, jaka ma być przyszła Polska. Nikt nie powiedział, że będziemy super mocarstwem, a jak nie, to na przykład fajnym krajem jak Holandia, na luzie, gdzie każda nacja, wszystkie orientacje będą mogły żyć obok siebie. Niedawno właśnie byłem w Holandii i to mi się podobało, że tam nie ma znaczenia, kim jesteś, co wyznajesz. Liczy się to, co potrafisz i że razem tworzycie przyszłość swojego kraju. Rozwijacie go. A u nas? Jest tak, że jeden coś buduje, a drugi mówi, że ma to w nosie i mu to psuje, żeby zrobić po swojemu.

Widzę obraz za Panem. Maluje pan jeszcze?
Tak, maluję. Część obrazów poszła już do innych ludzi. Część mam schowanych. Czasami się wstydzę tego, co namaluję, ale znajomy plastyk mi powiedział: „nie myśl, po prostu maluj”. Podobnie jest z muzyką. Nie ma, co myśleć, po prostu trzeba grać, a dźwięki same wyjdą spod palców.

Co Pana teraz wzrusza?
Przestałem się zawodowo udzielać. Mam swoją działkę, która spełnia funkcję relaksacyjną. Nigdzie nie muszę latem jechać, bo wiem, że od maja do października mam swoje miejsce, gdzie pojadę, posłucham śpiewu ptaków, coś pogrzebię w ogródku. Nie mam już wielkich planów. Kiedyś chciałem wejść na Kilimandżaro, ale dwa tygodnie przed samym wejściem zachorowałem. Nie mogłem tego zrobić, a dzisiaj żałuję. Tak samo mi żal, że nigdy nie widziałem Ameryki Południowej, która mnie muzycznie inspiruje. Chciałbym pojechać do Brazylii i poczuć sambę. Byłem na Kubie i uważam, że to moja najpiękniejsza wycieczka. Gdzie się nie obróciłem, to ktoś grał. Dużo pieniędzy też wydałem, bo tam jest bieda, a nie sposób nie docenić tych lokalnych muzyków, więc kupowałem ich płyty lub dawałem im pieniądze. Nadal myślę, czy by gdzieś nie pojechać, ale już niedaleko. Dalekich podróży już nie chcę.

A prowadzi pan dalej aktywny tryb życia? Gra pan w tenisa?
Coraz mniej, bo moi kompanii poumierali, ale czasem przyjeżdża do mnie kolega z Niemiec, to razem zagramy w okresie wakacji. Niedawno miałem operację biodra, więc też już nie mogę szaleć, tak jak kiedyś, ale dwa razy w tygodniu jeżdżę na basen. Schudłem 6 kg, zostało jeszcze 6 kg przed koncertem i będę jak nówka. (śmiech) Żyję na tyle, na ile mi zdrowie pozwala.

Na zakończenie proszę powiedzieć. Planuje pan jakieś nowe wydawnictwo?
Myślę, że to, co chciałem wydać, to już wydałem, co miałem napisać to napisałem. Pomysłów nigdy nie brakuje, to wiadomo, ale pozostaje pytanie dla kogo? Czy jest jeszcze ta publiczność, która chce mnie słuchać? Nadchodzący koncert będzie takim papierkiem lakmusowym, czy jestem jeszcze dla kogoś magnesem. Czy na Górnego da się jeszcze sprzedać bilety. Bo pamiętam czasy od lat 70. do 90., wtedy nie było problemu, organizatorzy zawsze na mnie zarobili. Teraz się przekonam, czy jest jeszcze sens cokolwiek robić, czy już czas, żeby usiąść w domu, oglądać telewizor i odpoczywać.

I nie będzie panu tęskno?
Nie, ja niczego nie żałuję. Jak mówiłem wcześniej, jestem dzieckiem szczęścia, bo to, o czym marzyłem, to się spełniło. Nigdy nie chciałem zdobywać świata, być nie wiadomo, jak znanym człowiekiem. Najważniejsza jest świadomość, że nikogo nie skrzywdziłem i dałem paru ludziom w życiu coś, co im się przydało. To jest ta satysfakcja, że ma się świadomość, bycia dobrym człowiekiem.

CV: Zbigniew Górny urodził się w 1948 roku w Poznaniu. Jest dyrygentem, kompozytorem, aranżerem. Prowadzi orkiestrę „Górny Orchestra”. Wymyślona i nagrana przez niego w 1995 roku „Gala piosenki biesiadnej” stała się jednym z najpopularniejszych w historii polskiej muzyki rozrywkowej wydarzeń. Program koncertu, który odbędzie się 27 października w Sali Ziemi nawiązuje klimatem także do tego legendarnego wydarzenia. Górny jest autorem muzyki do kilkunastu filmów fabularnych, m.in.: „Karate po polsku”, „Magiczne ognie” i „Pierścionek z orłem w koronie”. Nagrał kilkanaście płyt oraz muzykę do wielu sztuk teatralnych, ponad 200 piosenek i kilkadziesiąt utworów instrumentalnych dla radia i TV.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Maciej Szymkowiak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.