"Wam nie wynajmę" czyli młodzi ludzie szukają mieszkania w Rzeszowie

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Katarzyna Mularz

"Wam nie wynajmę" czyli młodzi ludzie szukają mieszkania w Rzeszowie

Katarzyna Mularz

Na bogatym mieszkaniowym rynku, jakim bez wątpienia jest Rzeszów, poszukiwanie mieszkania na wynajem przypomina skrzyżowanie wyścigów konnych z rozmową o pracę. A jedyną zasadą w tej grze jest... brak zasad.

Maria i Kamil - para młodych rzeszowian. On ma własną firmę, ona niedługo ma się bronić. Oboje bez zwierząt, dzieci, długów, nałogów, wyroków, mandatów. Ot, historia jakich wiele: poznajemy się i chcemy razem zamieszkać. Problem w tym, że - jak przekonują - poszukiwanie mieszkania na bogatym rynku wynajmu, jakim jest Rzeszów, przypomina... skrzyżowanie rozmowy o pracę z wyścigiem konnym.

Zarzekają się, że nie mają wielkich wymagań: czterdzieści kilka metrów, grzanie najlepiej z sieci, koszt całkowity 1500 - 1600 zł. No i w środku, żeby mniej babcine, a bardziej nowoczesne było.

- To chyba nie tak wiele? - pyta Maria. - Wiesz, ile mieszkań obejrzeliśmy? Kilkadziesiąt. I przynajmniej pięć razy byliśmy już „po słowie” z właścicielami, gotowi do podpisania umowy. I guzik z tego wychodziło, bo jedyną zasadą w tej grze jest absolutny brak zasad - denerwuje się.

Trzeba się spieszyć

- Zaczęliśmy na 1000-leciu - opowiada Kamil. - Jeszcze wtedy niezaprawieni w bojach, patrzyliśmy tylko, żeby cena się zgadzała. I od razu trafiliśmy na casting. Po drodze minęliśmy łańcuszek osób, które przyszły w tym samym celu. Samo mieszkanie bez szału, dość zaniedbane i stare, za to właściciele bardzo współcześni. Najpierw krótkie oglądanie, a potem siad na kanapie i wywiad: a kto, a co? I na końcu: odezwiemy się!

Po fiasku z oglądaniem kilku kolejnych lokalizacji, zaczęli wyciągać pewne konstruktywne wnioski. Przede wszystkim: trzeba się spieszyć. Bardzo. Mobilna aplikacja, która informuje o nowych ofertach, okazała się niewystarczająca. Dlatego Kamil przygotował skrypt, który dodatkowo przeglądał serwisy z ofertami najmu i natychmiast powiadamiał ich o nowościach.

- Nauczyliśmy się, że trzeba dzwonić od razu i od razu się umawiać na oglądanie. Dostaliśmy alert, że jest oferta na „Projektancie”. No to krótka piłka: zadzwoniliśmy i może w ciągu godziny od zamieszczenia ogłoszenia byliśmy na miejscu. Problem w tym, że przed nami pojawiła się para, która od razu miała przy sobie gotówkę. Zapłacili, zaklepali. Szkoda, bo świetne było - żałuje chłopak.

Kolejna nauka? Trzeba umieć czytać ogłoszenia. Młodzi przyznają, że stracili sporo czasu na oglądanie mieszkań, z których chcieli wyjść natychmiast po wejściu.

- Na początku dawaliśmy szansę ofertom bez zdjęć. Człowiek to jest głupi! Wchodzisz i od razu wiesz, dlaczego tych zdjęć tam nie było: meblościanki pamiętające czasy komuny, dywany na ścianach, stare wersalki, tysiące bibelotów i innych kurzozbieraczy, serwetka na telewizorze, a na niej jeszcze wazon ze sztucznym kwiatkiem. Ale za to cena jak za nowe. W sumie nacięliśmy się kilka razy. A najgorzej było chyba na Nowym Mieście - mieszkanie zaniedbane, niedoinwestowane. Podobno pod studentów. Ale dlaczego, jeśli dla studentów, to może być syf? - dziwi się Maria.

Po trzecie? O losach mieszkania rozmawia się z właścicielem.

- Osiedle Dąbrowskiego. Szybko się dogadaliśmy z panem, który zarządzał mieszkaniem córki. Umowę mieliśmy przyklepać dzień później. Już w ubraniu stałem, gotowy do wyjścia, jak przyszedł SMS, że córka wynajęła je komuś innemu. Ręce mi opadły, tym bardziej że analogiczną sytuację przerobiliśmy wcześniej na Kwiatkowskiego - opowiada Kamil.

To im trochę podcięło skrzydła, na jakiś czas zawiesili poszukiwania, zaczęli myśleć, że może lepiej kupić coś własnego.

- Ale żaden bank nie da nam teraz kredytu. Zamknięte koło - skarżą się.

Syndrom następnego dnia

- Nie spodziewałam się, że szukanie mieszkania może być aż tak stresujące. Serio. Rozmawiasz z człowiekiem, który wygląda na dorosłą, poważną osobę. Umawiacie się na podpisanie umowy, więc już planujesz przeprowadzkę, a dzień później - niespodzianka. Najpierw wystawiła nas pani na Zalesiu. Na godzinę przed oglądaniem mieszkania, na którym nam bardzo zależało, zadzwoniła, że jednak wynajęła komuś innemu. Potem była Drabinianka. Super! Nowe budownictwo, świeżo wykończone. Trochę się zdziwiliśmy, że pan chciał, oprócz kaucji, też czynsz z góry za cztery miesiące, ale zgodziliśmy się, bo mocno zszedł z ceny. W dniu podpisania umowy zadzwonił, że on jednak chce sześć miesięcy z góry i to płatne teraz, a mieszkanie dostępne dopiero za dwa miesiące. Nie zgodziliśmy się, powiedział, że musi to przemyśleć. Więcej się nie odezwał - opowiada Maria.

- Najgorzej było na Architektów. Tam też wszystko niby super, no bo to nowe bloki i miłe osiedle. Właściciel w porządku, zgodził się nawet obniżyć trochę cenę i obiecał przygotować umowę na jutro. Niestety, zamiast umowy dostaliśmy SMS - znowu! - o treści: „Przepraszam, ale wycofuję się z umowy. 1200 to za mało i studentom nie wynajmuję” - Kamil czyta bezpośrednio z komórki. Odpisałem mu od razu, że możemy trochę dopłacić. Już się nie odezwał, a nawet wyłączył telefon.

Psy i studenci

Dzieci, studenci, zwierzęta to okoliczności, które mogą bardzo utrudnić proces znalezienia mieszkania. W ogłoszeniach, które pojawiają się na portalach, zastrzeżenia: „bez psów”, „bez dzieci” pojawiają się regularnie. Czasem jest nawet „parom dziękujemy”.

- Choć raz z powodu braku dziecka przegraliśmy - śmieje się Maria. - Piękne mieszkanie, w supercenie, niemal w centrum miasta. Już widziałam tam swoje rzeczy. Niestety, spodobało się też pewnej mamie, która opowiedziała chyba właścicielce swoją historię. W każdym razie tak ją tym rozczuliła, że dostała kilka dni na decyzję. Ewenement! My trzymaliśmy kciuki, żeby nic z tego nie wyszło. Niestety...

- Z drugiej strony - też na os. Dąbrowskiego - właściciel zapowiedział od razu, że możemy trzymać tygrysa, węża czy co tam chcemy. Byle nie psa. A jak wprowadzimy mu psa, to on zabiera kanapę. Bo jest nowa, a powiedział, że nie chcielibyśmy widzieć, jak wyglądała kanapa po poprzednich najemcach - właścicielach psa właśnie.

Sztuka sprzedaży

Po tych wszystkich perypetiach Kamil i Marysia, choć nadal bez mieszkania, bogatsi są jednak o kilka nowych umiejętności: czytania ludzi, ogłoszeń i zdjęć, które pojawiają się w internecie.

- Jak widzisz, że ktoś wrzuca dwadzieścia fotografii łazienki, ale tylko jedną z salonu czy kuchni, to już wiesz, że coś z tym musi być nie tak. Pewnie wyremontował tylko jedno, dwa pomieszczenia, a resztę strach pokazywać. Tak zresztą nacięliśmy się w Śródmieściu. Na miejscu okazało się, że oprócz fajnej kuchni były jeszcze dwa pokoje - w jednym plastikowy regał na dziecięce zabawki i minimaterac w kącie. Nawet nie negocjowaliśmy ceny. Trzeba też dobrze czytać cenę. Piszą w ogłoszeniu 1200, a potem okazuje się, że to dopiero początek, bo jest jeszcze czynsz i miejsce parkingowe.

- Z drugiej strony, czasem mam wrażenie, że wynajmujący sami sobie krzywdę robią. Mieszkanie może i fajne, ale co z tego, skoro „promuje” je fotografia z mopem i szmatą w centralnym punkcie, bałagan w kuchni albo zbliżenia na papier toaletowy czy żele intymne. Przecież to też trzeba umieć sprzedać - przekonuje Kamil.

***

Jak rzeszowski rynek mieszkaniowy wygląda z perspektywy samych wynajmujących? O tym w kolejnym odcinku.

Katarzyna Mularz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.