Stopa i but muszą się dopasować

Czytaj dalej
Fot. Adam Willma
Adam Willma

Stopa i but muszą się dopasować

Adam Willma

- Nigdy nie trafiłbym do zawodu, gdyby nie The Beatles - mówi Roman Wąż, po którego buty klienci muszą ustawić się w kolejce.

Kim jestem? Tym, kim chciałem zostać: rzeźbiarzem, protetykiem, murarzem, cieślą. No i oczywiście szewcem.

Wszystko przez Beatlesów.

Była wiosna 1965 roku, kiedy Beatlesi zaczęli nosić te buty. To były sztyblety (wysokie buty z gumką z boku) z podwiniętymi czubkami. Każdy chciał je wtedy mieć.

Tysiąc takich par

- Szliśmy z kolegą przez Starówkę w Toruniu i w oknie zakładu szewskiego przy ul. św. Jakuba nagle widzę takie buty - wspomina Roman Wąż.

- Zaczęliśmy sobie żartować przed wystawą, że warto być szewcem. Usłyszał to Edward Żabiński, właściciel zakładu, i zaproponował, żebym przyszedł następnego dnia spróbować sił.

To było dla Węża wyzwanie: - Zawsze mnie interesowały sprawy techniczne, a w tych butach ciekawe było kreowanie trójwymiarowej formy z zupełnie płaskiego materiału, jakim była skóra.

Przyszedł rano i oficjalnie rozpoczął naukę szewstwa (choć wcześniej uczył się jedynie tokarstwa).

- Widocznie mam tę łatwość w rękach, bo po pierwszym tygodniu sam robiłem buty. Pamiętam, że szef kazał mi wykończyć jakąś pracę. Gdy przyszedł z obiadu, byłem gotowy. Cmoknął tylko z zadowolenia, trzasnął podeszwami i powiedział: - Takich tysiąc par! Tak się zaczęła moja kariera.

Roman zastrzegł jednak, że pracuje po to, żeby porządnie zarabiać. I rzeczywiście, po miesiącu zarabiał 3 500. złotych. To była pensja dyrektorska.

Skóra z krowich głów

Jedna para beatlesowskich butów kosztowała 360 złotych.

Szły jak woda, nie nadążaliśmy z produkcją. Kolor? Głownie czarny, tak jak u Beatlesów, ale wybór był niewielki, bo oprócz czarnej dostępna była jedynie brązowa farba.

- O materiałach, jakie wówczas mieliśmy do dyspozycji można dziś opowiadać anegdoty - załamuje ręce toruński szewc. - Na rynku dostępna była jedynie skóra z krowich głów - niewdzięczna w obróbce, bo o zróżnicowanej grubości i ciągliwości. Na szczęście krowy mają duże głowy, więc dawało się wygospodarować kilka kawałków na buty.

Szewcy z całej Polski zaopatrywali się w materiały głównie na bazarze Różyckiego w Warszawie.

Z kolei jedynym sposobem, żeby zdobyć maszyny był układ z mechanikami ze spółdzielni obuwniczych, którzy mieli dostęp do maszyn wycofywanych tam z użycia. O takich maszynach, jakimi dziś dysponuje, Wąż wówczas mógł jedynie pomarzyć.

Ze skóry węża też szyłem pantofle

W 1970 roku Wąż postanowił działać na własną rękę, założył zakład, przy ul. Szczytnej:

- Dość miałem tej zgniłej komuny, która robiła wszystko, aby uprzykrzyć nam życie. Do szewskiej (!) pasji doprowadzał mnie zwłaszcza brak benzyny, bez której nie można było przywieźć materiałów. Płaciłem 130 tys. złotych podatku dochodowego rocznie, ale tym, którzy nas kontrolowali ciągle było mało. Z początku chciałem wszystko prowadzić legalnie, ale w tamtych warunkach po prostu się nie dało, bo doprowadzili mnie domiarami do ruiny. Kontrole były co najmniej dwa razy w miesiącu. Część pracowników wykonywał więc prace w domach.

Wąż i „Milczenie owiec”

Najpierw wyrwał się na kontrakt do NRD. Wyjechał jako... cieśla. Znowu pomogły zdolności manualne. Rekonstruował drewniane elementy w zabytkowych 500-letnich domach.

- Wyjazd do Niemiec zaplanowałem w pełnej konspiracji - opowiada właściciel toruńskiego zakładu. - W dniu wyjazdu byłem jeszcze „na spowiedzi” w skarbówce. Kupiłem materiały, żeby w razie czego wrócić do pracy jak gdyby nigdy nic, a pracownikom powiedziałem, że wyjeżdżam na urlop.

Umknął od realnego socjalizmu na lata. Najpierw do Niemiec, później do Austrii, ale cel zasadniczy zawsze był jeden - Ameryka.

- Bo Ameryka kojarzyła mi się z wolnością. W USA miałem rodzinę, u której mogłem się zatrzymać. Od razy znalazłem pracę w pracowni szewskiej. Oprócz butów roniłem tam też skórzane hełmy dla szpitala psychiatrycznego, coś podobnego do tego, co można zobaczyć w „Milczeniu owiec”, bo niektóre modele wyposażone były również w maski.

W końcu Wąż przeniósł się do Kalifornii. Znalazł zajęcie w Bottega di Fabrizio. To była ekskluzywna pracownia, wyspecjalizowana w realizacji zleceń od hollywoodzkiej śmietanki.

- Zasada była jedna - buty muszą być niespotykane, jedyne w swoim rodzaju na świecie, np. z odwzorowaniem motywu z sukni. Ciekawe wyzwanie - mówi Wąż. - Zamawiał u nas buty Reagan, Stallone. Miałem okazję robić czarne sztyblety dla Franka Sinatry. Najdroższe buty od nas zostały sprzedane na aukcji za 160 tys. dolarów. Cena usług rozpoczynała się od 200 dolarów.

Obuć rodzinę

Ale znowu nie potrafił zagrzać miejsca. Poszedł w usługi budowlane.

- Do Polski przeprowadziłem się po 30 latach - mówi Roman Wąż. - Do szewstwa wróciłem przypadkowo. Syn potrzebował butów do pierwszej komunii. Bałem się usiąść do maszyny po latach, ale fach pozostaje w rękach. I pewnie na tym by się skończyło, bo miałem pensjonat w górach i nie brakowało mi zajęcia. Zresztą w tzw. międzyczasie własnoręcznie wybudowałem i wykończyłem dom. Ale spotkałem na ulicy kolegę z dawnych czasów. - Jak to nie robisz butów?! - zapytał zdumiony. No więc poddałem się. Najpierw zrobiłem buty dla całej rodziny, później pojawiły się kolejne zlecenia, no i sypnęły się prośby z różnych miejsc. Rekonstrukcje, buty do filmów. Znowu stałem się szewcem. Nie było wyjścia.

Prace nad logo (z wężem oczywiście) trwały tydzień. Logo ważna rzecz, bo jeśli nazwisko twórcy ma znaleźć się na podeszwie, to tylko na najwyższej jakości butach.

But na kilkadziesiąt lat

- Oczywiście podeszwy są skórzane - wyjaśnia szewc.- Dobrej jakości but, szanowny przez właściciela, musi służyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. W razie czego bez problemu można wymienić podeszwę i zelówkę. Moje buty bez wstydu mogę nazwać butami. W przeciwieństwie do wielu produktów, które ludzie przynoszą mi do naprawy. Większość ludzkiej populacji nosi dziś na nogach produkty z gumy, kartonu, sztucznej skóry i plastiku. Nie ma mowy, aby noga zgrała się z takim obuwiem. W skórzanych butach następuje proces wzajemnego dostosowania. Stopa wyciska we wkładce naturalne wgniecenia, but staje się jej naturalnym przedłużeniem, idealnie podtrzymuje jej sklepienie.

Para na tydzień, dwa

Proces wytwarzania buta trwa co najmniej kilka dni. Nie może być inaczej. Dla każdej stopy wyrzeźbić trzeba najpierw odpowiednie kopyto.

Najbardziej ekskluzywna skóra na buty? Nie wszyscy chcieliby słyszeć - skóra cielaka, ale koniecznie takiego, który żywi się jeszcze mlekiem matki -
Adam Willma Niektóre maszyny używane w zakładzie Romana Węża pamiętają czasy przedwojennych szewców. Są niezawodne.

Najbardziej monotonną czynnością jest szycie (zwłaszcza wszycie otoku, czyli miejsca zszycia powierzchni buta z podeszwą), na które poświęcić trzeba nawet kilka godzin.

- Dratwę zwijam sam, aby igła lepiej przechodziła przez dziurki - wyjaśnia Roman Wąż. - Kiedyś zamiast igły używało się świńskiej szczeciny, dziś jednak robię to metalowymi igłami. Ludziom wydaje się, że takie buty ze skórzaną podeszwą są nieodporne na deszcz. Tymczasem pod wpływem wilgoci dratwa pęcznieje, uszczelniając całość.

Szycie marzeń

Toruński szewc nie ma czasu na przygotowywanie nowych wzorów: - Zajmuję się głównie spełnianiem marzeń. Ludzie przychodzą, opisują wymarzone buty, albo przynoszą wycinki z gazet i chcą, żebym uszył im podobne buty. Staram się trzymać takich przypadkach jednej zasady - żeby buty, które zrobię na wzór były lepszej jakości niż oryginały.

- Przyjąłbym ucznia do przeszkolenia, ale nie widzę chętnych - martwi się szewc. - Niestety, mój syn również woli komputery od rzemiosła, a więc kiedyś wszystkie te maszyny pójdą zapewne na sprzedaż. A szkoda, bo nigdy nie ukrywałem tajników rzemiosła.

Mistrzowie z YouTube

Sam Wąż podkreśla, że niektórych sztuczek nauczył się dzięki... amerykańskim filmom instruktażowym na YouTube:

- Podpatrzyłem między innymi pewne techniki farbowania skóry, które okazały się bardzo przydatne. To ciekawe, że Amerykanie nie obawiają się ujawniać szczegółów technicznych, podczas gdy Europejscy rzemieślnicy pilnują się, aby nie powiedzieć za dużo.

Wyzwania?

Roman Wąż uśmiecha się pod nosem: - Robiłem już niemal wszystko. Buty z wężowej skóry również. Nie różni się ona bardzo od innych skór, tyle, że jest delikatniejsza, miękka, trzeba naklejać ją na płótno, bo sama w sobie jest słaba. Więc w moich butach wąż pozostaje jedynie jako symbol po podeszwą.

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.