Starzy, piękni, mądrzy. Autorytety, z którymi trzeba się liczyć

Czytaj dalej
Fot. Adam Guz
Anita Czupryn

Starzy, piękni, mądrzy. Autorytety, z którymi trzeba się liczyć

Anita Czupryn

Wsparli Andrzeja Dudę w jego decyzji o zastosowanie weta do ustaw o SN i KRS, co PiS odczytało jako porażkę. A przecież Zofia Romaszewska, Wiesław Johann i Jan Olszewski to autorytety ze zdaniem których prezes Jarosław Kaczyński liczył się od lat.

To Zofia Romaszewska, co zresztą przyznał w pamiętnym wystąpieniu prezydent Andrzej Duda, kiedy ogłosił, że zawetuje dwie z trzech ustaw reformujących sądownictwo, przekonała go, aby w sprawie ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa to weto zastosował. - […] pani Zofia powiedziała do mnie słowa, które we mnie uderzyły najbardziej. Powiedziała do mnie tak: „Panie prezydencie, ja żyłam w państwie, w którym prokurator generalny miał nieprawdopodobnie silną pozycję i w zasadzie mógł wszystko i nie chciałabym z powrotem do takiego państwa wracać” - mówił wtedy prezydent Duda.

Konsultował się też z Wiesławem Johannem, byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego, który w tej sprawie miał podobne zdanie co Zofia Romaszewska. Swoją cegiełkę dołożył w końcu i Jan Olszewski, były premier, który już po decyzji o prezydenckim wecie, w rozmowie z „Super Expressem” mówił: - Mieliśmy tu jednak do czynienia z bublem prawnym. Weto prezydenta nie mogło być zaskoczeniem.

Zarówno Zofia Romaszewska, jak i Wiesław Johann to osoby bliskie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ze zdaniem Jana Olszewskiego, mimo że ich relacje nie polegały na zażyłości, prezes PiS też się liczył. Stąd też na temat tego, czy dla samego Jarosława Kaczyńskiego decyzja prezydenta Dudy, wsparta takimi autorytetami, była czy nie była zaskoczeniem powstają hipotezy po obu stronach sceny politycznej; rozważają to również publicyści.

Pierwsza teza, o której z dużą dozą pewności mówi Michał Kamiński z klubu poselskiego Europejscy Demokraci to taka, że Andrzej Duda podjął decyzję o zawetowaniu dwóch ustaw bez wiedzy i bez uprzedzenia Jarosława Kaczyńskiego. - To nie była gra - uważa poseł Michał Kamiński. - Istota rzeczy przebiega gdzie indziej, Kaczyńskiemu sądy są potrzebne, chce przejąć nad nimi kontrolę i w to wierzę głęboko. A z drugiej strony u podstaw akcji Dudy leżały dwie rzeczy - za dużo władzy zostało oddane Zbigniewowi Ziobrze, no i wzajemna niechęć obu polityków. Sam byłem świadkiem tego, jak Andrzej Duda zdradził swego czasu Zbigniewa Ziobrę. Teraz prezydent zmiany w wymiarze sprawiedliwości odczytał w taki sposób, że Zbigniew Ziobro próbuje pozbawić go wpływów - mówi dalej Michał Kamiński. Podkreśla jednak, że jest tu jeszcze drugi element, nie mniej ważny, choć może mniej oczywisty. Otóż zdaniem Kamińskiego prezydent Duda miałby obawiać się, że nie będzie już kandydatem PiS na prezydenta na kolejną kadencję, więc to jest powód jego decyzji. - Andrzej Duda zrozumiał, że jeśli będzie siedział cicho i będzie traktowany jak pacynka, to jak Jarosław Kaczyński wygra wybory za dwa i pół roku, może mu podziękować. Moim zdaniem Duda celowo zaostrzył ten spór, aby utrudnić wycofanie dla niego poparcia PiS - uważa Kamiński, utrzymując, że w tym kontekście, osoby, które kiedyś dla prezesa PiS były ważne, teraz ważne być przestały. - Jarosław Kaczyński traktuje ludzi bardzo utylitarnie, niezależnie, czy są autorytetami, czy nie. Dla niego są ważni póki są użyteczni dla jego celów politycznych. Najlepszy dowód, ostatni, może poboczny, ale bardzo plastyczny, to ojciec Rydzyk. Kiedyś był wrogiem, bo nie popierał Jarosława Kaczyńskiego, teraz jest przyjacielem, bo Jarosława Kaczyńskiego popiera, choć przyjacielem jest trudnym. Uważam, że Jarosław Kaczyński liczy się z ludźmi, którzy są dla niego użyteczni. Jeśli ktoś z tej orbity użyteczności wypadnie, przestaje być autorytetem dla niego - mówi Kamiński. Podobnego zdania jest Filip Libicki, dziś senator PO, który do 2009 roku związany był z formacją Jarosława Kaczyńskiego. - Uważam, że Jarosław Kaczyński ma swoją wizję Polski, której hołduje. Kiedy nie miał w rękach narzędzi, aby ją realizować, pewne osoby, autorytety, były mu potrzebne. Kiedy jednak doszedł do władzy, przestały mu być przydatne, zwłaszcza jeśli nie zgadzają się ze wszystkim, co robi. Więc się z nimi żegna - mówi w rozmowie z „Polską” senator Libicki.

Zarówno Wiesław Johann (wraz z żoną Olgą, radną PiS, która zmarła kilka miesięcy temu), jak i Zofia Romaszewska, a także jej nieżyjący mąż, senator Zbigniew Romaszewski, należeli do tej kategorii ludzi, którzy wspierali Jarosława Kaczyńskiego, jeśli chodzi o jego poglądy polityczne i, jak uważa Michał Kamiński, byli gotowi wybaczyć mu różne ludzkie słabostki. Ale nigdy też nie byli bezkrytycznymi fanatykami prezesa PiS. - Istota tych relacji polegała na tym, że był to sojusz, była przyjaźń i współpraca oparta na racjonalności, a nie oddaniu - mówi polityk. Przypomina też, że przecież w 2010 roku Zbigniew Romaszewski opuścił klub PiS, ponieważ głosował przeciwko uchyleniu immunitetu senatorowi Krzysztofowi Piesiewiczowi, sprzeciwiając się wtedy Jarosławowi Kaczyńskiemu, który chciał, aby Piesiewiczowi immunitet cofnąć. Romaszewski został za to ukarany - zawieszono go na trzy miesiące w prawach członka PiS. Odszedł z klubu, ale przecież powrócił do niego kilka miesięcy później, bo jak mówił, ideowo zgadza się i popiera Prawo i Sprawiedliwość, więc nie ma powodu, aby pozostawał poza klubem. Zresztą już wcześniej Romaszewski brał udział w posiedzeniu Rady Politycznej i klubu PiS, a Joachim Brudziński publicznie mówił, że zaszczytem byłoby dla niego, gdyby marszałek Romaszewski do klubu PiS powrócił. Jeśli zaś chodzi o Jana Olszewskiego, to, jak mówi Kamiński, nigdy nie miał on z Jarosławem Kaczyńskim rewelacyjnych układów. - Premierem został wbrew Jarosławowi Kaczyńskiemu, do kancelarii też nie wziął tych ludzi, których bracia Kaczyńscy by widzieli - mówi Kamiński.

Odmienną tezę głosi druga grupa obserwatorów politycznej sceny, a brzmi ona następująco: Jarosław Kaczyński nie tylko spodziewał się weta prezydenta, ale też to on świadomie taką decyzję podjął.

- Sytuacja była niepokojąca. Lato - ludzie z Warszawy zwykle w tym czasie wyjeżdżają na wakacje, a tym razem protestują i wśród tych protestujących nie ma parady KOD, tylko młode pokolenie. A Jarosław Kaczyński rozumie, co to znaczy, jak młode pokolenie się zaweźmie. Ocenił, że ta reforma w takim kształcie może okazać się zbyt kosztowna i że można przeprowadzić ją bez takich kosztów - mówi jeden z polityków związanych niegdyś z PiS. Inni zwracają uwagę na to, że miała to być wewnętrzna rozgrywka ze Zbigniewem Ziobrą, który przygotowując reformy, ograniczył urząd prezydenta. - Dla Jarosława Kaczyńskiego urząd prezydenta jest ważny. Prezes PiS jest przede wszystkim politykiem, a prezydent jest mu potrzebny do rządzenia Polską. Rola prezydenta w systemie legislacyjnym w Polsce jest nie do przecenienia. Ważne, żeby na tym urzędzie była osoba przyjazna, związana z formacją. Urażanie prezydenta w taki sposób, że mu się ogranicza kompetencje, zostało uznane za niepotrzebny element tej gry. Prezydent ma prawo do weta i to było wpisane w decyzję, że prezydent takie weto podejmie - słyszę. Zdaniem zwolenników tej tezy, Jarosław Kaczyński uznał, że tę reformę należy przeprowadzić inaczej. Poza tym mógł mieć problem z pozycją Zbigniewa Ziobry. - Zbyszek po tej reformie zbyt by urósł i byłby nie do opanowania - mówi jeden z posłów. I wylicza: - Mógłby stworzyć osobne listy w wyborach samorządowych, jest w stanie zbudować partyjne struktury, ma dostęp do stref politycznych wpływów. I mogłoby się zdarzyć tak, że PiS wcale nie byłby mu już potrzebny. Walczyłby o własną pozycję, o to, by z czasem stać się przywódcą największego obozu. To dlatego weto prezydenta spowodowało takie rozsierdzenie Zbyszka, dlatego atakuje bezpardonowo prezydenta.

Oczywiście, weto prezydenta to z jednej strony dla PiS porażka, ale zwolennicy tezy, że Jarosław Kaczyński o wszystkimi wiedział, uważają, że prezes PiS znów pokazał, że to on ma wszystkie instrumenty, żeby zaszachować każdego. - Nie chce jednak stracić poparcia Zbigniewa Ziobry, więc może odgrywać mały teatr. Ale nie uwierzę, że nie kontrolował sytuacji. I jeszcze coś - wyobraża sobie pani, że Zofia Romaszewska nie konsultowała się z prezesem PiS w sprawie weta prezydenta? - słyszę. Zapewne zarówno Zofia Romaszewska jak i Wiesław Johann oraz Jan Olszewski mają świadomość kosztów społecznych i prawnego bubla w tym sensie, że żaden prawnik nie zgodzi się na ograniczenie kompetencji prezydenta ustawą. Z całą pewnością, mówią politycy, Zofia Romaszewska to osoba, którą Jarosław ceni, tak jak cenił jej męża, senatora Zbigniewa Romaszewskiego. - Nie sądzę, żeby jej nie słuchał. To prawda, nie był wielkim zwolennikiem premierostwa Jana Olszewskiego, ale zawsze uznawał jego kompetencje. To przecież Olszewski w latach 80. rozpoczął dyskusję o tym, jak powinien wyglądać statut Solidarności, aby dawał gwarancje jedności silnego związku. To dzięki jego mądrości i współpracy z m.in. Lechem Kaczyńskim i Wiesławem Johannem, obrońcą działaczy opozycji, nie udało się komunistom rozbić Solidarności - mówi polityk prawicy.

Być może bieżąca polityka wymaga, aby czasem się różnić, ale zdaniem Elżbiety Jakubiak, związanej kiedyś z PiS, Jarosław Kaczyński ma stałe autorytety. A wśród nich na pewno jest Zofia Romaszewska. - Zofia Romaszewska nigdy nie straci nic w oczach Jarosława. Jest damą i pozostanie damą demokratycznych przemian w Polsce. Jest bohaterką - mówi Elżbieta Jakubiak.

Między tymi skrajnymi tezami rozsądnie brzmi głos publicysty Piotra Zaremby, który na początek wydaje się obie te tezy godzić. Ponieważ prawdą jest to, że autorytety liczą się zawsze, jak i prawdą jest, że liczą się wtedy, kiedy są potrzebne. - Dla Jarosława Kaczyńskiego wykształcenie, wiedza to ważne kryteria. Sam jest prawnikiem, więc ludzie, którzy są autorytetami w dziedzinie prawa, w jakiejś mierze są dla niego autorytetami. Ważna jest też dla niego przeszłość opozycyjna. Jeśli ktoś ma duże zasługi za czasów PRL w działalności opozycyjnej, a prezes PiS bardzo dobrze zna wszystkie meandry, szczegóły i historie z tamtych czasów, to się dla niego liczy. Z tego punktu widzenia jego zawsze do takich ludzi ciągnęło, sprawiało mu dużą przyjemność, gdy ci ludzie go popierali, stawiali po jego stronie w różnych sporach - mówi Piotr Zaremba. Jego zdaniem więc Zofia Romaszewska i Wiesław Johann będą autorytetami, ludźmi elity, którzy stanęli po jego stronie. Ale zarazem też publicysta dostrzega, że jest u Jarosława Kaczyńskiego granica tej akceptacji, czy też podziwu. Na dłuższą metę oczekuje od nich jednak akceptacji dla własnych poglądów, przejścia na jego pozycje w różnych sprawach. Zaremba też przypomina przypadek Zbigniewa Romaszewskiego, który w pewnym okresie był skonfliktowany z Jarosławem Kaczyńskim i odszedł z klubu. - Może był to bardziej konflikt z senatorami PiS, niż z samym Kaczyńskim, ale i prezes PiS go wtedy w PiS nie zatrzymywał, był wobec niego dość obcesowy. Potem do siebie wrócili, Kaczyński oddał mu bardzo mocny hołd po śmierci, bo rzeczywiście był pełen podziwu dla jego biografii. Wiele razy w ciągu życia się stykali, byli sobie bliscy, politycznie jeszcze w latach 90., a z rodziną Romaszewskich Jarosław Kaczyński poznał się w latach 70. w KOR-ze - opowiada Piotr Zaremba. Ale ten przykład krzyżowego rozejścia się z Romaszewskim, znów pokazuje, że kiedy prezes PiS kieruje się bieżącą polityką, to ona wygrywa z przeszłymi zasługami czy podziwem, jaki ma dla ludzi. Dziennikarz nie ma jednak wrażenia, że Jarosław Kaczyński wiedział o wecie prezydenta. - Oczywiście, na którymś etapie mogła do niego dojść taka refleksja, że poszczególne szczegóły ustawy nie są takie, jak być powinny, bo na przykład dają zbyt wielkie uprawnienia Zbigniewowi Ziobrze. Natomiast mam wrażenie, że było tak, że to Jarosław Kaczyński był zwolennikiem tych najbardziej skrajnych rozwiązań, a najbardziej skrajnym jest odwołanie sędziów Sądu Najwyższego i wygląda na to, że to jest jednak myśl prezesa PiS. Pamiętam, że były konkretne sytuacje, gdzie Ziobro miał pomysły na złagodzenie różnych przepisów dotyczących reformy sądownictwa i wydaje mi się, że tym, który zdecydował, aby przepisy były ostrzejsze, był Jarosław Kaczyński - mówi Piotr Zaremba. I nawet jeśli prezes PiS mniej niż Zbigniew Ziobro ubolewa nad pewnymi przepisami tej ustawy, to odwołanie sędziów Sądu Najwyższego traktował prestiżowo i z tego powodu weto prezydenta nie musi go zadowalać. - Gdyby Kaczyński chciał przycisnąć Ziobrę, to by próbował blokować jego wypowiedzi na temat Dudy, a tego nie robi. Stanowisko zajął i brzmi ono jasno: „Dosyć panowie, nie dyskutujmy na ten temat”. Można powiedzieć, że Ziobro się nie posłuchał, ale to też może pokazywać, że nie jest tak, że Kaczyński, który jest bardzo silnym przywódcą, jest przywódcą wszechwładnym. Ta wiara, że wobec każdego jest w stanie wszystko wyegzekwować i wszystko wymusić, nie zawsze jest prawdą. W końcu też Ziobro jest jego koalicjantem i nie jest to człowiek, którego Kaczyński może w każdej dowolnej sprawie do czegoś zmusić. Być może w duszy cieszy się z tego, że przepisy będą inne, ale zarazem chyba odebrał całe to weto jako porażkę prestiżową, że urwał mu się jego inny dawny wychowanek czy protegowany, czyli Duda. Nie wykluczam jednak, że Zofia Romaszewska mogła wysyłać sygnały Kaczyńskiemu - mówi Zaremba.

Warto też pamiętać o tym, że jeśli chodzi o znajomość prezesa PiS z Zofią Romaszewską, Johannem czy Olszewskim, to z każdym z tych ludzi prezes PiS ma inne relacje. Z Romaszewską i Johannem się przyjaźni, u Johanna bywa w domu, do Olszewskiego ma duży dystans. Olszewski jednak to postać symboliczna, ktoś, kto próbował zrobić to, co teraz robi Jarosław Kaczyński; rząd Olszewskiego był jedynym, który próbował przełamać Okrągły Stół. - Ale nie byli zawsze przyjaciółmi. Rywalizowali trochę ze sobą. W 1992 roku doskonale pamiętam, kiedy Kaczyński bronił rządu Olszewskiego, ale to były też czasy, kiedy oni w różnych sprawach mieli różne zdania i potem Olszewski był, można powiedzieć konkurencją dla kolejnych partii Kaczyńskiego. Tu nie ma wielkiej chemii i serdeczności, mam wrażenie, że to Andrzej Duda ostatnimi czasy odwiedzając Jana Olszewskiego, pozyskał go. Inna sprawa, że Kaczyński powiedział raz i było to szczere, że z wiekiem zaczął rozumieć Olszewskiego i po latach zrozumiał, że Olszewski jako starszy od niego miał prawo do swoich ambicji.

Ale również i Zofia Romaszewska, Wiesław Johann czy Jan Olszewski nie mają jednakowego stosunku do prezesa PiS. On na co dzień styka się z ludźmi, którzy są od niego w pewien sposób zależni, bądź czegoś od niego oczekują. Oni kierują się ogólnymi zasadami, swoją wiedzą, doświadczeniem, a jako weterani, niczego od Jarosława Kaczyńskiego nie potrzebują. - Ich nie można zaszachować, albo kupić, czy złamać naciskami - zaznacza Piotr Zaremba. I dodaje: - Ale myślę, że jeśli będzie okazja, żeby się spotkali i porozmawiali, to z pewnością tak będzie.

Współpraca: Dorota Kowalska

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.