Stan krytyczny. Jak Konrad wrócił do życia

Czytaj dalej
Fot. Michał Gąciarz
Katarzyna Kojzar

Stan krytyczny. Jak Konrad wrócił do życia

Katarzyna Kojzar

Tuż przed wejściem na antenę mały Konrad uspokaja mamę. Wie, że da radę. Nie takie rzeczy przecież przeżył. Za chwilę mają opowiadać o operacji. I otym, że umierał. I, że wydarzył się cud

Wszystko zaczęło się w czerwcu, od podkrążonych oczu. Konrad Ryż, jedenastolatek spod Jarocina, do tej pory był zdrowym chłopcem. Bardzo energicznym i rezolutnym. I nagle, bez żadnego powodu, zaczął tracić siłę. Nigdy wcześniej nie chorował.

- Zaniepokoiły mnie jego nadmiernie podkrążone oczy - mówi mama Konrada, Agnieszka.

Zaczęła się wędrówka po lekarzach. Najpierw - pierwszy kontakt. Lekarka osłuchała chłopca, obejrzała gardło. - Przeziębiony - stwierdziła. Dostał antybiotyk i skierowanie na badania. Potem stwierdzono lekką niedoczynność tarczycy. - To pewnie powód - mówili lekarze.

Objawy nie mijały, chłopiec z dnia na dzień słabł.

- Dorastanie - kręcili głowami kolejni lekarze. A na pogotowiu powiedzieli, że wszystko ma podłoże nerwowe.

Minęły pierwsze dni, tydzień. Po niecałych dwóch tygodniach Konrad, do tej pory niechętny pomysłowi pójścia do szpitala, sam powiedział: mamo, zabierz mnie na jakieś badania. Mogę leżeć na oddziale, mogę brać leki, ale chcę wyzdrowieć.

- Ledwo dotarliśmy do szpitala, a Konrad położył się na ławce. Nie był w stanie nawet siedzieć - wspomina jego mama. Podkrążone oczy, sina skóra - tak wyglądał, kiedy badała go lekarka.

Nawet nie musiała patrzeć na wyniki badań. Było wyraźnie widać, że coś jest nie tak. W końcu chłopiec usłyszał diagnozę: stan zapalny serca.

Stan krytyczny

Kolejne wydarzenia mama Konrada pamięta jak kadry z filmu, które przewijają się szybko w jej głowie. Jest tam droga do szpitala w Poznaniu, a potem rozmowy z lekarzami.

Jest odciąganie płynów z jamy opłucnej, co ma pomóc Konradowi w oddychaniu.

Są słowa: pani syn jest w stanie krytycznym, reanimacja.

Jest później informacja o tym, że najlepiej by było podłączyć chłopca do sztucznych komór (wielkiego sprzętu, który trzymałby go przy życiu - ale o tym za chwilę). Jest szukanie miejsca na kardiochirurgii w Zabrzu i dramatyczna informacja, że tego miejsca nie ma.

W końcu jest światełko w tunelu i pytanie lekarzy: zgadzacie się, żeby przewieźć dziecko do Krakowa, do Szpitala Uniwersyteckiego?

Pojawia się dylemat: z jednej strony to wydaje się być jedynym ratunkiem. Z drugiej trzeba pamiętać, że chłopiec może nie przeżyć lotu. „Stan krytyczny” - te dwa słowa kołaczą w głowie Agnieszki Ryż. Ale czuje, że wysłanie syna do Krakowa to dobra decyzja. Chce dać mu szansę.

Nadzieja

Udaje się dotrzeć do Prokocimia. Na miejscu czeka już zespół lekarzy pod kierownictwem profesora Janusza Skalskiego.

- Profesor podczas pierwszej rozmowy powiedział mi, że poruszy niebo i ziemię, żeby postawić Konrada na nogi - wspomina mama chłopca.

Chłopiec nadal słabnie, nie ma czasu na zastanowienie. Prof. Skalski decyduje, że to pacjent, u którego można wszczepić pompę wirową. To spora innowacja: do tej pory wszczepiano takie urządzenia tylko dorosłym. Konrad byłby najmniejszym pacjentem w Polsce, a może nawet w Europie, który przejdzie tego typu operację.

Konrad jest dość drobnej budowy, waży 37 kilogramów. Nie wiadomo, czy urządzenie zmieści się w jego wciąż nie do końca rozwiniętej klatce piersiowej.

Chwilę wcześniej podobny zabieg przeprowadzili kardiochirurdzy z Zabrza. Patryk, bo tak ma na imię pacjent, to piętnastoletni chłopiec, u którego, podobnie jak u Patryka, początkowo nie podejrzewano poważnej choroby. Dorastanie, ciężka grypa - chłopak słyszał te same diagnozy. W końcu trafił na stół operacyjny stając się pierwszym niepełnoletnim pacjentem, ważącym mniej niż 50 kilogramów, któremu wszczepiono pompę.

Profesor Skalski, jego prawa ręka - docent Tomasz Mroczek oraz cały zespół planowali spróbować zrobić to u jeszcze mniejszego i młodszego dziecka.

- Wiedzieliśmy, że operacja Konrada będzie pierwszą tego typu - mówi Agnieszka Ryż - Czy się bałam? Chyba nie. Byłam w stanie zrobić wszystko, żeby mu pomóc. Poza tym wiedziałam, że jest w dobrych rękach.

Operacja odbywa się w środę. Mama Konrada chodzi po szpitalnym korytarzu w tam i z powrotem, niepokoi się. Z jednej strony pewna, z drugiej krucha i przestraszona. Po walce o zdrowie Konrada jest bardzo zmęczona, ale nie odpuszcza.

W piątek chłopiec się budzi. W sobotę świętuje dwunaste urodziny.

Jeszcze chwila, jeszcze nie można ogłaszać tego światu. Kiedy dziennikarze dzwonią do profesora Skalskiego z pytaniem, czy coś nowego dzieje się na oddziale, nic im nie mówi.

Trzeba być w takich informacjach bardzo ostrożnym, bo Konrad dopiero się wybudza, zaczyna rozumieć, co się wokół niego dzieje. Jeszcze nie chodzi, na razie potrzebuje ciągłej opieki. Kiedy stanie na nogi - o sukcesie krakowskich lekarzy usłyszą wszyscy.

Jednocześnie na oddział trafia dziewczynka z identycznymi objawami jak te, które zaobserwowała mama u Konrada. Jest jeden szkopuł - mała waży 33 kilogramy, czyli jeszcze mniej niż chłopiec. Tak małemu dziecku nikt w Polsce nawet nie próbował wszczepić pompy wirowej.

Przypadek Patrycji

Patrycja Stańdo z Limanowej przeszła dokładnie to, co Konrad. Mała, krucha dziewczynka w okularach nigdy poważniej nie chorowała. Ruchliwa i wygadana, nagle zaczęła się szybko męczyć.

Wejście do domu, który znajduje się na górce, sprawia jej coraz większe trudności.

Historia się powtarza - rodzice chodzą z nią od lekarza do lekarza. Diagnozowanie trwa miesiącami. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, co jej dolega. A mała słabnie, niknie w oczach z dnia na dzień.

W końcu trafia do Prokocimia. Diagnoza: kardiomiopatia. Czyli choroba, która sprawia, że serce Patrycji działa coraz słabiej. I która może doprowadzić do śmierci.

Zespół Skalskiego i Mroczka szybko decyduje: pompa uratuje jej życie. Patrycja jest mała, ale nie dużo mniejsza od Konrada. Skoro u niego się udało, uda się i u niej.

Na stół operacyjny trafia 18 lipca. Zabieg wymaga dużej precyzji, każdy „kabelek” i każda część musi być doskonale dopasowana. Jeden zły ruch może spowodować, że serce dziewczynki nie będzie działać prawidłowo.

W szpitalu czekają na nią rodzice, w domu trójka rodzeństwa. Szaleją z niepokoju, a jednocześnie są pełni nadziei. Profesor Skalski nie obiecał, że mała będzie zdrowa, nigdy tego nie obiecuje. Ale zapewnił, że jego zespół da z siebie wszystko. Dla rodziców to znaczy wiele.

Dziewczynka wybudza się po kilku dniach. Leży w kolorowej sali, dookoła kręcą się pielęgniarki. Na łóżkiem czeka mama Agata. Tak samo jak u Konrada, małej chwilę zajmie, zanim zacznie normalnie funkcjonować. Ale już na początku sierpnia zaczyna stawiać pierwsze kroki. Chwilę później chodzi na spacery dookoła szpitala. To jej ulubiona część dnia, nie może się jej doczekać.

Jej mama zapytana o największe marzenie, odpowiada: żeby serduszko Patrycji się zregenerowało.

Pompa i komputer

- Wszystko działa tak - tłumaczy profesor Janusz Skalski. - Przez część lewej komory serca, czyli koniuszek, wprowadza się specjalny stożek, który jest zrobiony z metalu. Ta część jest odpowiedzialna za pobieranie krwi, która później przeprowadzana jest do dalszego fragmentu pompy. Ma on kształt ślimaka i nadaje krwi biegu. Dalej, specjalnymi, nazwijmy to, kabelkami, przeprowadza ją wokół serca i wprowadza do aorty - mówi.

To wszystko dzieje się w klatce piersiowej pacjenta. Cały mechanizm jest podłączony do mikroprocesora, który powoduje, że urządzenie działa. Jednocześnie procesor kontroluje pracę serca. Ta część już jest na zewnątrz i ma wielkość książki. Nie waży wiele, bo około trzech kilogramów, więc można mieć go cały czas przy sobie.

Pompa jest alternatywą dla sztucznych komór. - Oczywiście, komory są ogromnym osiągnięciem współczesnej medycyny - podkreśla Skalski. - Pozwalają poczekać na przeszczep serca, wspomagając jego pracę, ale także mogą spowodować, że narząd sam się zregeneruje. Tutaj funkcja jest podobna do funkcji pompy wirowej. Ale istnieje znacząca różnica: komory to duże urządzenie, skazujące pacjenta na leżenie w szpitalnym łóżku. Dziecko może obejść swoją salę, pójść do łazienki, nic więcej - dodaje. A pompa może być z pacjentem cały czas - w szkole, na zakupach czy wakacjach.

Kosztuje około 400 tysięcy złotych, ale za jej wszczepienie płaci NFZ.

***

Wracamy do studia telewizyjnego. Konrad siedzi na kanapie między mamą a prof. Skalskim. Lekarz tłumaczy, na czym polega działanie pompy. Konrad odpowiada cicho, ale z czasem robi się coraz bardziej rozmowny. Wstaje, pokazuje plecak, w którym trzyma procesor. Opowiada, że wrócił do szkoły, że nie wyobraża sobie siedzenia w domu, bez swojej klasy i kolegów.

Katarzyna Kojzar

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.