Spotkanie z małodobrym i zjawami. Taka majówka na długo pozostanie w pamięci

Czytaj dalej
Fot. Bogdan Nowak
Bogdan Nowak

Spotkanie z małodobrym i zjawami. Taka majówka na długo pozostanie w pamięci

Bogdan Nowak

Zamość można oglądać i zwiedzać na wiele sposobów. Na ślady staropolskich wydarzeń natkniemy się w tym mieście niemal w każdym zaułku. Warto się tam wybrać z zapiskami Bazylego Rudomicza, zasłużonego, XVII-wiecznego kronikarza. Z takim osobliwym przewodnikiem w dłoniach na pewno nie będziemy się nudzić, a niektóre opowieści zmrożą nam krew w żyłach. Warto wyruszyć także do innych miejscowości dawnej Ordynacji Zamojskiej.

Bazyli Rudomicz, był zamojskim kronikarzem, prawnikiem, lekarzem oraz m.in. profesorem Akademii Zamojskiej (żył w latach 1621-1672). W swoich zapiskach opisywał wiele „przypadków” kryminalnych. Sportretował również ich sprawców. Jego barwne, często szczegółowe zapiski są dzisiaj bezcenne. Oto kilka przykładów:

„Adriasz Telnimety, Węgier został przywiązany do słupa kaźni i ukarany chłostą za kradzież ponad 2 tys. zł, które schował w różnych miejscach, już to na polach, już to w fundamencie piwnicy swojej stancji” – pisał Bazyli Rudomicz 22 listopada 1659 r. „Do swego czynu nie chciał się przyznać w czasie tortur. Dopiero ze strachu przed przypalaniem gorącym żelazem, po chłostach przy słupie, przyznał się. Po otrzymaniu 50 plag został wypędzony na 10 mil od miasta”.

Nic na to nie odpowiedział

Ponury był także los jednego z kucharzy Jana „Sobiepana” Zamoyskiego, trzeciego ordynata Zamościa. Wyrok na niego być może był efektem kuchennego sporu. W końcu staropolska i francuska kuchnia były w tamtych czasach jak odległe światy.

Tak o tym pisał Bazyli Rudomicz: „Ścięty został kucharz J. Oświeconego („Sobiepana”) z oskarżenia i uporu Francuzów. W obronie własnej zabił on Francuza, kucharza dworskiego” - notował Rudomicz 20 kwietnia 1663 r. Nie bardzo to chyba jednak zmartwiło autora zapisków, bo już w następnym zdaniu napisał bez większych emocji: „Po kilku dniach deszczowych pokazało się niebo pogodniejsze”.

23 października 1665 r. pan Bazyli opisywał natomiast wyrok na pewnym przedmieszczaninie (mieszkańcu przedmieść) o nazwisku Jugowicz. Był on podobno złodziejem. Pod takim zarzutem został w Zamościu stracony. „Na rynku tuż przed śmiercią spowiednik o. Zawaczyński dodawał mu otuchy, aby miał nadzieję, że przez miłosierdzie Boże osiągnie życie wieczne” – notował Rudomicz. „On zaś odpowiedział: Wątpię w to. Wtedy bardziej pocieszany i proszony przez wszystkich obecnych, aby nie wątpił, podobno nic na to nie odpowiedział”.

Zwiedzanie Zamościa można rozpocząć od miejscowego Rynku Wielkiego, gdzie miało miejsce wiele opisywanych przez pana Bazylego wydarzeń, także tych ponurych. Tam stał kiedyś pręgierz (budowlę widać na tzw. obrazie bukowińskim z 1660 r.). Na początku był to ceglany, czworokątny słup z otworem o wielkości 40 na 40 cm. Potem wybudowano bardziej okazałą konstrukcję. Była to murowana kolumna o wysokości ponad 7 m. Tutaj kat wykonywał publiczne wyroki śmierci. W tym miejscu chłostano także złoczyńców. A tych w Zamościu nigdy nie brakowało.

O zamojskich katach natomiast niewiele napisano w staropolskich źródłach. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że ta profesja nie była w dawnej Rzeczpospolitej szanowana.

Kat Michał

„Gdy kobieta pozbędzie się wstydu, wówczas godzi się na każdą niegodziwość - pisał Rudomicz 10 lipca 1662 r. „Dowodem tego jest pewna kobieta, która wczoraj poślubiła kata nie dbając o swoje pochodzenie z rodziny kupców lubelskich, ani niepomna na to, że jej pierwszy mąż był nieostatnim kupcem. Nie zważa także na swą zacną siostrę, ani syna itp.”. Z innego wpisu dowiadujemy się, jak miał na imię jeden z zamojskich katów. „Zło zarazy rozszerza się, albowiem wczoraj w drodze do folwarku widziałem Michała kata, a dziś już (on) nie żyje” - notował pan Bazyli 19 września 1662 r.

Wiadomo, że zamojscy kaci pełnili czasami także rolę detektywów. Wynika to z wpisu Bazylego Rudomicza z 15 marca 1666 r. „Z dnia na dzień nowe przestępstwa popełniają Żydzi. Oto przykład: 7 bieżącego miesiąca odbył się w Fajsławicach pogrzeb pewnej młynarki z licznym udziałem ludu. Żydówka znajdująca się na drodze, po której miał przechodzić kondukt pogrzebowy, skropiła całą drogę w poprzek krwią sprowadzającą nieszczęście, prawdopodobnie pochodzącą z jej okresu. Zauważył to pewien człowiek znajdujący się w górnej części dzwonnicy kościoła ruskiego, przy którym zmarła miała być pochowana. Dawał on znaki krzykiem i wymachiwaniem rąk, aby kondukt się zatrzymał, ale ludzie idący w nim nie zauważyli tego i szli dalej. Skoro przeszli to miejsce skropione krwią, nagle niektórzy z nich padli martwi na ziemię”.

Ta „zbrodnia” będąca bez wątpienia wynikiem czarów musiała być skutecznie wyjaśniona. W tym celu zatrudniono „małodobrego” (tak czasami nazywano katów) z Zamościa. Zapewne zabrał ze sobą ponure narzędzia, którymi posługiwał się w tym mieście.

„W celu zbadania tej zbrodni wysłany został tamże kat zamojski, który przy pomocy tortur starał się wykryć prawdę” - ciągnął swoją opowieść Bazyli Rudomicz. „Żydzi jednak chcąc ją ukryć obiecali jm. panu Tyszkiewiczowi, dziedzicowi tego miasteczka dać okup w wysokości 500 talarów. Podobne przestępstwa Żydów miały miejsce w Krasnobrodzie i Biłgoraju, jak mówił o tym sam kat”.

Biada, tysiącami biada!

Mieszkańcy dawnej Rzeczpospolitej powszechnie wierzyli kiedyś w czarownice, czarty, wędrujące i pokutujące duchy. W Zamościu działalność ciemnych sił była ponoć aż nadto widoczna. W 1670 r. prześladowały one np. dwie panny Paprockie. Publiczne egzorcyzmy wielokrotnie odbywały się w zamojskiej Kolegiacie (dzisiaj to Katedra). Prowadził je ks. Rybiński. Mieszczki zachowywały się wówczas przedziwnie, niewytłumaczalnie. Mówiły skrzeczącymi lub tubalnymi głosami demonów oraz zmarłych wcześniej osób (np. niejakiej Brylińskiej i Elżbiety Foltynowiczowej). Wołały też gromko „Biada, biada, tysiąc tysiącami biada!”, co wywoływało grozę wśród wiernych.

Wiadomo, iż demony nękały owe kobiety wiele tygodni. Same zresztą były zniewolone. Tłumaczyły, iż opętały panny Paprockie, bo przywołały je prosto z piekieł zamojskie wiedźmy. Nikogo to nie zdziwiło. Czarownice były w tym mieście podobno bardzo rozzuchwalone: kumały się ze zmorami i duchami, które potem nie tylko na jawie, ale także w snach nękały poczciwych mieszczan. Wiedźmy prześladowały nawet rodzinę Gryzeldy Konstancji Wiśniowieckiej, córki Tomasza Zamoyskiego, drugiego ordynata. Za ich przyczyną jej członkowie cierpieli podobno na różne „dolegliwości i bóle”.

W końcu miarka się przebrała. W kwietniu 1664 r. sześć zamojskich mieszczanek oskarżono o czary. Torturowane, przyznały się do winy. Skazano je na śmierć w płomieniach. Stos kobiety jednak ominął bo ordynat Jan „Sobiepan” Zamoyski złagodził im karę. Kobiety zostały ścięte mieczem. Przed śmiercią wskazały jednak jeszcze jedną czarownicę. Miała nią być Katarzyna Bielenkowiczowa, żona zamojskiego wójta Macieja. Natychmiast rozpoczęto śledztwo. Dowody były niezbite. Bo np. według niejakiej Piernikowej: „Panu Wilczopolskiemu i innym (Bielenkowiczowa) dała jako napój miłosny sproszkowane swoje włosy, wycięte z okolicy przyrodzenia i spod pach”.

Katarzyna została stracona. Czary się jednak za murami zamojskiej twierdzy nie skończyły. Wiedźmy nadal szkodziły w różny sposób mieszkańcom Zamościa, a 10 marca 1763 r. jedna z nich, ubrana tylko w koszulę, jak gdyby nigdy nic, frunęła sobie nad miastem. Stało się to w okolicach Starej Bramy Lwowskiej. Widział to na własne oczy o. Herakliusz, jeden z zamojskich bazylianów oraz „wielu wiary godnych ludzi”.

Mieszczan straszyły też duchy. Niektóre z nich nadal można spotkać, zobaczyć. Jeszcze kilka lat temu na schodach staromiejskiej restauracji „Verona” zmaterializowała się podobno postać kilkuletniej dziewczynki w kapeluszu i sukience o staromodnym kroju. Czasami, zwykle ok. godz. 1. w nocy słychać tam także szybkie, ciężkie kroki oraz tajemnicze stukania. Sławę zdobył także duch z pokoju 106 z hotelu „Mercure” w Zamościu. Słyszano tam dziwne, niewytłumaczalne hałasy, jakby ktoś przesuwał meble, szafy czy potężne regały.

Takie dźwięki dochodzą także z położonych piętro wyżej pokojów 2012 i 2013. Widywano tam także smutną, starszą kobietę w przezroczystej poświacie. Podobno to pokutujący duch pewnej mieszczki, która otruła swojego ślubnego, bo romansowała ze służącym. Być może jej szloch słychać nocami w hotelu.

Dobry omen

Hotelowa zjawa nie jest jedyną, którą można spotkać na zamojskim Starym Mieście. Pod kryptach kościoła Franciszkanów widywano np. widma zakonników. Miały one odprawiać nabożeństwa przy „dziwnych światłach i dźwiękach”. Coś straszyło też w dawnym pałacu należącym do rodziny Zamoyskich. Co można było z tym wszystkim zrobić? Wierni modlili się o wsparcie mocy niebiańskich w zamojskich kościołach lub odprawiali egzorcyzmy. Strzegli się także złych uczynków, bo były one „furtkami” dla złych mocy.

Na szczęście nie brakowało także dobrych znaków prosto z niebios. 26 sierpnia 1658 r. w ormiańskim kościele p.w. Wniebowzięcia Bogarodzicy Marii Panny (dzisiaj stoi tam zamojski hotel „Renesans”) świeca sama zapaliła się przed maryjnym obrazem. Wierni wraz z księdzem byli zdziwieni, ale ją zgasili. Jednak ona ponownie się zapaliła i świeciła potem przez całą noc. Według ormiańskich księży takie nadprzyrodzone wydarzenia zdarzały się w tym kościele często. Poczytano je za dobry omen.

Cuda zdarzały się także przed słynnym obrazem Matki Boskiej Bonifraterskiej w nieistniejącym już kościele św. Krzyża w Zamościu (funkcjonował w sąsiedztwie Starej Bramy Lwowskiej). Naliczono ich ponad 40. Niezwykłe właściwości miała również studnia znajdująca się w pobliskim klasztorze. Dzięki wodzie z tego miejsca wierni mogli liczyć na ochronę, odzyskiwali zdrowie i siły witalne.

Turysta odwiedzający Zamość nie potrzebuje wiele czasu, aby do takich tajemniczych, czasami nawiedzonych miejsc dotrzeć. Wszystkie znajdują się w obrębie dawnych, staromiejskich murów. Przy Rynku Wielkim można zatem zobaczyć stare kamienice (w jednej z nich mieszkał kiedyś Bazyli Rudomicz, w innych pojawiają się zjawy). Warto zobaczyć także dawny pałac rodziny Zamoyskich, budynek Akademii Zamojskiej, synagogę, a także Rotundę (to dawna działobitnia). Nie można także ominąć staromiejskich kościołów (Katedry, kościoła ojców Franciszkanów, czy m.in. zabytkowego kościoła pw. św. Mikołaja). Miłośnicy militariów powinni się także wybrać do zamojskiego Muzeum Fortyfikacji i Broni „Arsenał”.

Jeśli ktoś miałby taką możliwość, powinien zabrać ze sobą „Efemeros, czyli Diariusz prywatny pisany w Zamościu w latach 1656-1672” Bazylego Rudomicza (ów dziennik został wydany w 2002 r. przez Wydawnictwo UMCS w Lublinie, a tekst z łaciny przetłumaczył Władysław Froch). Wtedy taka wycieczka nabierze mistycznego, tajemniczego wymiaru. Można się także z zapiskami pana Bazylego wybrać do innych miejscowości dawnej Ordynacji Zamojskiej.

Duch „Sobiepana”

Miejsce na budowę letniej rezydencji w Zwierzyńcu upatrzył sobie Jan Zamoyski, kanclerz, wódz i założyciel Zamościa. Pod koniec XVI w., niedaleko rzeki Wieprz ufundował on obszerną willę. Obok tego eleganckiego, drewnianego dworu postawiono oficyny, w których znajdowała się kuchnia i piekarnia. W sąsiedztwie założono ogród w stylu włoskim. Jedną z jego części nazwano Zwierzyńczykiem. Ten zakątek został odtworzony i jest dzisiaj jednym z najpopularniejszych deptaków w Zwierzyńcu. Jaki ma związek z Bazylim Rudomiczem? W swoich zapiskach kronikarz kilka razy wspominał wizyty na zwierzynieckim dworze Zamoyskich. Nie tylko.

"Przyjechał ze Zwierzyńca Franciszek Lipski i powiedział, że tamtejszy ekonom pan Makowiecki podobno słyszał głos spacerującego zmarłego j. ośw. („Sobiepana”)" Zamoyskiego" – pisał ze zgrozą Bazyli Rudomicz 1 sierpnia 1665 r. Duch miał wówczas gromko zawołać do ekonoma: „Nalewaj!”.

Wiadomo, że za życia ten niezwykły magnat za kołnierz nie wylewał. Kilka miesięcy po śmierci jego cień nadal był w nastroju swawolnym, imprezowym.

W Szczebrzeszynie

Z Ordynacją Zamojską związane było inne, bardzo ważne miasto. Spacerując ulicami Szczebrzeszyna także można się poczuć jak w dawnej, wielokulturowej Rzeczpospolitej. W mieście warto odwiedzić m.in. renesansowy kościół p.w. św. Mikołaja z bogato dekorowaną, XVIII-wieczną amboną i zabytkowymi ołtarzami bocznymi. Po drugiej stronie miejscowego rynku stoi natomiast piękny kościół p.w. św. Katarzyny ufundowany przez Tomasza Zamoyskiego, drugiego ordynata Zamościa oraz jego żonę Katarzynę z Ostrogskich Zamoyską.

Przy ul. Sądowej, stoi natomiast wspaniała, XVII-wieczna synagoga, a ok. 200 metrów dalej – jedna z najstarszych cerkwi murowanych w Polsce (postawiono ją podobno w 1560 roku). Warto wybrać się także na miejscowy cmentarz rzymskokatolicki na którym zachowało się wiele starych nagrobków oraz wybudowana w 1909 r. kaplica p.w. św. Leonarda. Słynny jest także jeden z najstarszych w Polsce cmentarzy żydowskich. Bazyli Rudomicz gościł w tym starym grodzie wiele razy.

„Załatwiwszy sprawę u j. ośw. (Jana „Sobiepana” Zamoyskiego) obiad zjadłem w Szczebrzeszynie u Matyskiewicza, dobrego człowieka” – pisał kronikarz 1 lipca 1660 r. Prawie dwa lata później pan Bazyli kupił natomiast w tym mieście dwa konie (za 100 zł) oraz dwa woły (za 42 zł). A potem dobrze się bawił. „Noc spędziliśmy w wójtostwie szczebrzeszyńskim (…) i raczyliśmy się trunkami” – pisał 30 kwietnia 1662 r.

W Tomaszowie Lubelskim

Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej to jedna z najwspanialszych świątyń Zamojszczyzny. Kościół wzniesiono w 1727 r. w obrębie dawnych wałów miejskich Tomaszowa Lub.. Zawsze był okazały., „Jest on niezmiernie piękny i oryginalny” – pisał w 1920 r. Kazimierz Moszyński, polski etnograf, etnolog i slawista na łamach „Teki Zamojskiej”. „Zbudowany z modrzewia, zamiast babińca, którego wcale nie posiada, ma po obu stronach z przodu dwie wyniosłe wieże drewniane”.

Świątynia znajduje się ok. 200 m. na południowy wschód od miejscowego rynku. Warto także zwiedzić tomaszowską cerkiew prawosławną p.w. św. Mikołaja Cudotwórcy (powstała w 1890 r.) oraz kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa (jego budowę rozpoczęto w 1935 r., a ukończono w 1949 r.). Uwagę przykuwa tam unikatowa ambona w kształcie „łodzi św. Piotra” pochodząca z przełomu XVIII i XIX w.  Niezwykła jest także m.in. figura św. Tekli z lwicą u stóp. Możemy ją oglądać na skwerze, w sąsiedztwie tomaszowskiego kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Rzeźba powstała pod koniec XVIII w. Miała ona chronić mieszkańców miasta przed licznymi zarazami, które kiedyś nękały Zamojszczyznę.

W tym mieście chętnie stołował się kiedyś Bazyli Rudomicz. „Obiad w Tomaszowie u pana Wścisłowkiego” – pisał 4 marca 1659 r. „Do Zamościa przybyłem dopiero około północy, a to na skutek niewygodnej drogi, bardzo silnego mrozu i śniegu.

Nie tylko przy granicy z Ukrainą

Podróżując po Zamojszczyźnie koniecznie musimy odwiedzić również zabytkowe, drewniane cerkwie w Hrebennem, Dłużniowie, Korczminie, Mycowie, Jarczowie, Chłopiatynie, Bełżcu czy Budyninie. Warto także zobaczyć murowane świątynie w Hrubieszowie, Dołhobyczowie, Kniaziach oraz m.in. w Korniach. Poczujemy tam wschodnią aurę oraz wielokulturowego ducha dawnej Rzeczpospolitej. Koniecznie trzeba wybrać się także m.in. do Józefowa, Górecka Kościelnego i Krasnobrodu na Roztoczu.

Bogdan Nowak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.