Rodziny z Mariupola: To nie Ukraińcy, ale Polacy. Tylko paszporty mają ukraińskie

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Gdak
Bogna Kisiel

Rodziny z Mariupola: To nie Ukraińcy, ale Polacy. Tylko paszporty mają ukraińskie

Bogna Kisiel

Na Ukrainie zostawili dorobek całego życia. Uciekając przed wojną, Polacy z Mariupola znaleźli przystań w Poznaniu. Jedni już pracują, inni nadal szukają zajęcia. Łatwo nie jest, ale z optymizmem patrzą w przyszłość.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie wojna. To ona zmusiła ich do szukania bezpiecznego schronienia. Znaleźli je w naszym kraju. Wybór nie był przypadkowy, każda z siedmiu rodzin, które osiedliły się w Poznaniu, ma polskie korzenie.

– Wszyscy mówią o nas „Ukraińcy przyjechali do Polski na zarobek”. Przykro słyszeć takie słowa. Przecież jesteśmy Polakami – mówi Stanislav Bendyk.

– Chcę podkreślić, że my nie jesteśmy Ukraińcami, ale Polakami. Tylko paszporty mamy ukraińskie

– zaznacza Yanina Skaskewych. I dodaje: – Wszystkie rodziny, które trafiły do Poznania z Mariupola, chcą wystąpić o polskie obywatelstwo. Wniosek o przyznanie obywatelstwa już wydrukowałam, muszę go jedynie wypełnić.

- W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia.  A tutaj święta spędzimy w trójkę– mówi Tetiana Krasnova, wskazując
Łukasz Gdak - Do Mariupola nie wrócę. Chcę lepszej przyszłości dla mojej córki Zosi - mówi Yanina Skaskevych

Powrót do kraju przodków nie jest usłany różami. Tam na Ukrainie, w Mariupolu zostawili często dorobek całego życia. Decyzja o wyjeździe była skokiem na głęboką wodę. Nowe miejsce, ludzie, język, obyczaje – w tym wszystkim trzeba się odnaleźć, a to niełatwe. – Nie żałujemy, że przyjechaliśmy do Polski – podkreśla Oleksandr Bocharov. – Gdy człowiek patrzy na to co stało się w Aleppo, zastanawia się co dalej będzie na Ukrainie. Bez względu na to, jak byłoby ciężko w Polsce, jakie byłyby tu warunki, to zawsze jest to lepsze niż śmierć. Prawda?

Yanina twierdzi, że oficjalne dane dotyczące ofiar wojny na Ukrainie są zaniżone. Ona wraz z córką Zosią w czasie najcięższych walk schroniły się u przyjaciół w Kijowie. Po powrocie znajomi opowiadali im o leżących na ulicach stosach ciał. – Teraz mogę o tym spokojnie mówić, ale to będzie zawsze we mnie głęboko tkwić – mówi łamiącym się głosem Yanina i w jej oczach pojawiają się łzy. – Przepraszam... Nadal jest to niełatwe, gdy wracam myślami do tego co działo się w Mariupolu.

Sofija to po polsku Zosia

Ojciec Yaniny Skaskevych pochodził z Wołkowyska. Był obywatelem Polski. Po wkroczeniu 11 września 1939 r. wojsk radzieckich jego rodzice postanowili zostać. W domu było pięcioro małych dzieci, nie chcieli je narażać na tułaczkę, niepewny los. – Pół wsi zostało, pół wyjechało. Wszyscy płakali – opowiada Yanina. - Kuzyn mojego ojca wyjechał. Jego córka mieszka w Pile, syn w Gdańsku.

Ojca Yaniny, ponieważ był Polakiem, a do tego kiepsko mówił po rosyjsku, spotykały różnego rodzaju szykany. Nie mógł wyjeżdżać na kontrakty zagraniczne. Nie chciał, żeby jego dzieci miały tego rodzaju kłopotów.

- W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia.  A tutaj święta spędzimy w trójkę– mówi Tetiana Krasnova, wskazując
Łukasz Gdak Zosia święta Bożego Narodzenia spędzi pracowicie. Musi nadrobić zaległości w szkole

– Ale w jego rodzinnym domu mówiło się po polsku. Mój starszy brat mówił i czytał po polsku. Nauczyła go babcia. Niestety, zmarła, gdy miałam cztery lata. Mnie nie zdążyła nauczyć – mówi Yanina. – Brat we wniosku o wydanie paszportu napisał, że jest Polakiem. Gdy odbierał dokument, zobaczył, że w rubryce „narodowość” ma wpisane Rosjanin. Poszli razem z ojcem do urzędu, by to sprostować. Urzędniczka powiedziała: „Dziecko wyjdź, po co ci problemy. Jeśli chcesz studiować, to trzeba wpisać „Rosjanin”.

Po wybuchu wojny na Ukrainie, brat wyjechał z żoną do Lwowa. Zabrał ze sobą mamę.

– Mama ciężko to zniosła, umarła

– mówi Yanina, która w Mariupolu pracowała w telewizji, gdzie zajmowała się reklamą. – Mama była Rosjanką, ale nie 100-procentową, bo jej matka była Żydówką. We mnie jest 50 proc. polskiej krwi, 25 proc. rosyjskiej i 25 proc. żydowskiej.

Andrzeja Iwaszko, prezesa Polsko-Ukraińskiego Stowarzyszenia Kulturalnego w Mariupolu Yanina poznała 11 lat temu. Przyszedł do telewizji, by dać ogłoszenie o występie polskiego zespołu z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Powiedziała mu, że jest Polką. Zaprosił ją do stowarzyszenia. Jej córka Zosia (po ukraińsku Sofija) uczyła się tam polskiego.

Decyzja o wyjeździe do Polski nie była łatwa, ale w Mariupolu było niebezpiecznie. – Myślałam, że to żart, gdy mama powiedziała o wyjeździe. Później przez cały tydzień płakałam. Ciężko było zostawić przyjaciół, dom – przyznaje Zosia. – Planowałam studia w Polsce, a okazało się, że przyjechałam tutaj szybciej.

Dziewczyna twierdzi, że w Mariupolu nie lubiłam uczyć się polskiego.

– Bo to bardzo trudny język. Nie mogłam wymówić „ą, ę” – mówi Zosia, która teraz bezbłędnie wymawia te samogłoski.

– Gdy dowiedziałam się o przeprowadzce do Polski, zaczęłam się intensywnie uczyć języka.

Zosia zna też rosyjski, ukraiński, niemiecki, angielski i od roku uczy się chińskiego. Chodzi do trzeciej klasy gimnazjum. Ma bardzo fajną klasę. – Nie mogę powiedzieć, że jest wow, ale jest okey – twierdzi Zosia.

- W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia.  A tutaj święta spędzimy w trójkę– mówi Tetiana Krasnova, wskazując
Łukasz Gdak Od lewej: Senior rodu Piotr Bendyk z żoną Tatianą ; jego syn Stanislav z żoną Wiktorią

Mówi, że musi nadrobić sporo materiału, ale nauczyciele jej pomagają. Największe problemy stwarza jej matematyka, fizyka i trochę biologia. Naukę chce kontynuować w liceum. Może później pójdzie na ekonomię, ale w przyszłości marzy jej się zawód, który wiązałby się z Chinami, bo bardzo podoba jej się język chiński.

Zosia marzy o żywej choince na Boże Narodzenie. – Pewnie święta spędzimy w łóżku – podejrzewa dziewczyna i twierdzi, że nie ma świątecznego nastroju. Dlaczego? – Muszę poprawić oceny – odpowiada.

Mama Yanina każdą wolną chwilę spędza na nauce polskiego. Nadal ma kłopot z językiem, a chce otworzyć kawiarnię w Poznaniu, choć skończyła dwa kierunki studiów – ma dyplom matematyka programisty i z ekonomii. – Mam samochód, sprzedam go, by na początek mieć pieniądze – planuje Yanina. - Obecnie przygotowuję menu i pracuję nad biznesplanem.
Skąd pomysł na własny biznes? – Nie znam języka więc miałabym szansę jedynie na pracę, która nie wymaga kwalifikacji. Z niskiej pensji nie utrzymam siebie i córki, nie wynajmę mieszkania – uważa Yanina. I dodaje: – Ale do Mariupola nie wrócę. Chcę lepszej przyszłości dla mojej córki.

Marzył o powrocie do ojczyzny

Na os. Lecha w Poznaniu mieszka Stanislav Bendyk z żoną Wiktorią, synem Janem oraz rodzicami – Piotrem i Tatianą. Starszy syn Stanislava od dwóch lat studiuje stosunki międzynarodowe w Krakowie. Stanislav dostał pracę w Carrefourze.

Na dziale mięso. Mam umowę na rok. Co dalej będzie nie wiem

– przyznaje Stanislav. I dodaje: – Żona też tam pracuje.

– Na rybach – śmieje się Wiktoria, która 23 lata przepracowała w hucie, bo jak mówi, pół Mariupola pracowało w „metarulgicznej fabryce”.

Senior rodu – Piotr Bendyk pracuje na Hipodromie Wola. – Wrócił do ojczyzny i w wieku 70 lat poszedł pracować, bo jak będziemy musieli wynająć mieszkanie, to czym zapłacimy – tłumaczy Wiktoria.

Panu Piotrowi praca w stajniach się podoba, nie skarży się, choć marzy mu się oddzielne mieszkanie. – Czułbym się jak w domu, a tak czuję się, jak w gościach – twierdzi pan Piotr. – Razem ciężko. Powiem tak: w kuchni jedna patelnia, a dwie kucharki.

Synowa Wiktoria na te słowa wybucha śmiechem. Jasiek – syn Stanislava i Wiktorii chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Do Mariupola nie chce wracać. – Tutaj mam całą klasę kolegów, pomagają mi. Dużo muszę się uczyć, ale daję radę – twierdzi. I dodaje filozoficznie: – Szkoła, jak szkoła. Trzeba się uczyć. Nie ma różnicy tu, czy na Ukrainie.

Jego ojciec tłumaczy, że kłopoty z niektórymi przedmiotami wynikają z niezbyt dobrej znajomości polskiego. – Gdyby nauczył się języka, byłoby lepiej – nie ma wątpliwości mama Wiktoria. – W ośrodku w Rybakach nie znałam polskich liter. Teraz już mogę czytać i trochę mówię.

- W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia.  A tutaj święta spędzimy w trójkę– mówi Tetiana Krasnova, wskazując
Łukasz Gdak Piotr i Tatiana są bardzo religijni, w 2001 r. wzięli ślub kościelny. W Mariupolu zaprzyjaźnili się z Paulinami. Od generała Zakonu Ojców Paulinów, Izydora Matuszewskiego otrzymali dyplom przyjaciela zakonu za szczególną troskę o rozwój i zachowanie dziedzictwa duchowego i kulturowego zakonu.

Piotr mówi, że jego żona Tatiana to wszystko rozumie, choć nie umie nic powiedzieć po polsku. – Kak ta sabaka. Wsio panimaju, a skazać nie magu – wtrąca Tatiana, która nie tylko rozumie po polsku, ale od lat potrafi gotować polskie dania. W Mariupolu Boże Narodzenie, Wielkanoc – wszystkie święta miały polski charakter.

– W Mariupolu był jeden kościół. Na pasterkę szliśmy na godzinę 8 – wspomina Piotr. – Potem wszyscy się rozchodzili, a my z Tanią zostawaliśmy, bo byliśmy zaprzyjaźnieni z Paulinami. I świętowaliśmy do rana.

Teraz również tak będzie. Choinka już stoi ubrana w pokoju Stanislava i Wiktorii, u dziadków na ścianie lampki rozwieszone w kształcie choinki, opłatek przyniesiony z kościoła (Piotr jest ministrantem w tutejszej parafii).

A co pojawi się na świątecznym stole w tym roku? – Karp, fasolka, bigos, czosnek, blińczyki – wymienia Tatiana.

Piotr wspomina, że w jego rodzinnym domu do świątecznego stołu zasiadało nawet 35 osób. Miał bowiem sześcioro rodzeństwa. Na święta wszyscy przychodzili ze swoimi rodzinami. Jego ojciec był Polakiem, matka pochodziła z Mariupola. Rodzice poznali się na robotach w Niemczech, gdzie urodził się starszy brat. Piotr urodził się w Nowym Sączu, a dzieciństwo spędził pod Gorzowem Wlkp.

– Matka bardzo chciała wrócić do Mariupola. Sprzedaliśmy wszystko i w 1958 r. wyjechaliśmy

– wspomina Piotr. – Ojciec długo nie chciał przyjąć ruskiego obywatelstwa, ale tak cisnęli, cisnęli aż nie wytrzymał. Później często powtarzał „Jak będzie okazja, to uciekajcie do Polski”. Całe życie marzyłem o powrocie do ojczyzny i w końcu wróciłem. Starszy brat umarł przed samym odjazdem, a matka wiosną. Ot, takie życie. Chciałbym ściągnąć do Polski całą rodzinę.

I choć po raz kolejny wszystko zaczynają od zera, to do Mariupola ani myślą wracać. – Tu pięknie jest – oświadcza Tatiana, a jej wnuk Jasiek dodaje: – Jest lepiej.

Młodzi łatwiej aklimatyzują się, starszym – trudniej. Tatiana pytana, czy nie żałuje decyzji o wyjeździe z Mariupola nie wie co odpowiedzieć. – Tam się urodziłam. Tam byłam człowiekiem, kimś. Tutaj jestem nikim – wyznaje.

Mamy pracę, poradzimy sobie

Dziadek Oleksandra Bocharova urodził się na Śląsku. Potem trafił na Litwę, tam poznał swoją żonę i urodziła mu się córka – matka Oleksandra. Później rodzina zawędrowała do Mariupola.

Oleksandr i jego żona Tetiana Krasnova polskiego uczyli się w stowarzyszeniu, kierowanym przez Andrzeja Iwaszko. Oleksandr jest inżynierem, pracował jako przedstawiciel handlowy. Natomiast Tetiana ukończyła pedagogikę specjalną, jest też logopedą. Była w ciąży, gdy trwały działania wojenne. Z 7-dniową Viktorią uciekali z bombardowanego Mariupola. Gdy nadarzyła się okazja, postanowili wyjechać do Polski. Są jedną z siedmiu rodzin, które osiedliły się w Poznaniu.

Tetiana pierwsza zdobyła pracę. Pomocną dłoń wyciągnęła do niej Fundacja Familijny Poznań, która zatrudniła ją w przedszkolu na Starołęce. – Niestety, nie pracuję z dziećmi, ale na kuchni – mówi Tetiana. – Wydaję posiłki, myję naczynia. Gotować nie muszę, bo jest catering. Cieszę się z tego co jest, bo nie miałam pracy. Musiałabym skończyć studia podyplomowe, abym mogła uczyć w przedszkolu, ale one kosztują 3,5 tys. zł. W tej chwili nie stać nas na taki wydatek.

- W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia.  A tutaj święta spędzimy w trójkę– mówi Tetiana Krasnova, wskazując
Łukasz Gdak Jasiek – syn Stanislava i Wiktorii chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Do Mariupola nie chce wracać. – Tutaj mam całą klasę kolegów, pomagają mi. Dużo muszę się uczyć, ale daję radę – twierdzi

Tetiana sama pracuje w kuchni więc nie ma okazji szlifować języka, ale mimo to, coraz lepiej mówi po polsku. Jeden tydzień pracuje od godz. 7 do 15, w kolejnym od 9 do 17. – Przez ostatnie pół roku wiedziemy dorosłe życie – żartuje Tetiana. – W Mariupolu córka była malutka, nie pracowałam. Teraz oboje musimy godzić dom z pracą zawodową.

Viktorię przenieśli ze żłobka miejskiego do placówki na MTP, prowadzonej przez Familijny Poznań, bo mniej płacą za pobyt córki.

Oleksandr także znalazł zatrudnienie. Pracuje w firmie Orion. – Jesteśmy agencją wyspecjalizowaną w sprowadzaniu personelu z Ukrainy – mówi Oleksandr. I podkreśla: – To firma, która legalnie zatrudnia Ukraińców w Polsce. Prowadzi wiele projektów. Jestem koordynatorem jednego z nich. Dostarczamy operatorów wózków widłowych dla jednego z partnerów Volkswagena w Swarzędzu. Zajmujemy się zakwaterowaniem pracowników z Ukrainy. Dbamy, aby mieli badania lekarskie. Organizujemy dla nich kursy szkoleniowe, BHP, wdrażamy ich do pracy. Podczas tych kursów pełnię rolę tłumacza. Jeśli mają problemy w domu, czy pracy, zgłaszają je do mnie.

Oleksandr tryska energią, gdy opowiada o pracy. Źle znosił sytuację, gdy był bezrobotny. I jemu, i żonie bardzo zależało na tym, aby jak najszybciej mogli się usamodzielnić. Od kiedy z żoną mają pracę, sami już płacą za mieszkanie, gaz, prąd. Jednak nie wiedzą, jak długo będą mogli pozostać w dotychczasowym lokalu.

– Umowę mamy do końca maja. Nie wiadomo co będzie potem

– przyznaje Tetiana.

Małżeństwo wie, że z opłaceniem rachunków sobie poradzą. Gorzej będzie z wynajęciem mieszkania, bo to duży wydatek, którego budżet domowy może nie udźwignąć. Już teraz opłaty za mikroskopijną kawalerkę wynoszą około tysiąca złotych. – Mamy pracę, głowę, ręce. Poradzimy sobie – optymizm nie opuszcza Oleksandra.

Na razie cieszą się tym co mają. W oknie zawiesili lampki, na szyby poprzyklejali świąteczne ozdoby. – Na postawienie choinki nie ma miejsca. Poza tym nasze koty (dwa przepiękne, duże kocury, także „uchodźcy” z Mariupola) szybko rozprawiłyby się z drzewkiem – wyjaśnia Tetiana.

– W Mariupolu na Boże Narodzenie zawsze zbierała się cała rodzina, była wigilia. Kolęd nie śpiewaliśmy. A tutaj święta spędzimy w trójkę.

– Rytm naszego życia wyznacza Viktoria – śmieje się Oleksandr, patrząc na córkę, która zdążyła zagospodarować całą podłogę zabawkami i rzeczami wyciągniętymi z szafy. – Nie ma sensu sprzątać, bo i tak za chwilę będzie bałagan.

Viktoria dostała już od rodziców świąteczny prezent – pociąg z ukochaną świnką Peppa. – Kawałek plastiku a tyle kosztuje, ale świnka Peppa to ulubiona bajka córeczki – tłumaczy Oleksandr.

W żłobku Viktorii był też św. Mikołaj. Mała wcale się go nie bała, świetnie się bawiła. – Od mojej firmy dostaliśmy też wyjątkowo duże prezenty, bony, słodycze – zaznacza Oleksandr. I dodaje: – Poznaniakom życzymy wesołych świąt. Aby mieli, jak najwięcej marzeń i aby one się spełniały. Przede wszystkim jednak życzymy zdrowia, bo jak ono będzie, to reszta sama się ułoży.

– Życzymy poznaniakom dużo zdrowia, uśmiechów. Aby mieli nie tylko pracę, ale także czas na odpoczynek. Aby mogli więcej czasu spędzać z rodziną, dziećmi – dołącza się do życzeń Tetiana, która pytana czego życzyłaby sobie, odpowiada: – Jak każda młoda rodzina chcielibyśmy mieć własne mieszkanie. To nasze najskrytsze marzenie.

Bogna Kisiel

Wszystko co dotyczy Poznania, czym żyją mieszkańcy jest mi bliskie. Pod lupę biorę decyzje władz, działalność miejskich spółek, instytucji, związków międzygminnych. Bacznie wsłuchuję się w głos poznaniaków i radnych. Od lat śledzę rozwój aglomeracji poznańskiej, działania podejmowane przez powiat poznański, szczególnie bacznie obserwuję gminę Czerwonak. Chętnie podejmuję tematy społeczne, historie ludzi zmagających się z przeciwnościami losu, pomysły młodych ludzi, które mogą zrewolucjonizować nasze życie. Interesują mnie rozwiązania komunikacyjne, problematyka zagospodarowania przestrzennego i gospodarki odpadami, bo jeśli w tych obszarach nie znajdziemy rozsądnych rozwiązań, to zapłacą za to przyszłe pokolenia.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.