Prof. Filiciak: Żyjemy w świecie postprawdy

Czytaj dalej
rozmawiał Tomasz Rozwadowski

Prof. Filiciak: Żyjemy w świecie postprawdy

rozmawiał Tomasz Rozwadowski

Rozmowa z prof. Mirosławem Filiciakiem, medioznawcą z uniwersytetu SWPS.

Wygląda na to, że Donald Trump wygrał w wyborach prezydenckich w USA głównie dzięki mediom społecznościowym, a właściwie dzięki kłamstwom i półprawdom rozpowszechnianym przez nie. Czy tradycyjne partie polityczne i tradycyjne media są bezbronne wobec internetu?

Oczywiście możemy się spierać, czy internet był tu kluczowym narzędziem, czy „języczkiem u wagi”, zwłaszcza że treści w internecie i poza nim produkują często te same redakcje, więc to nie jest tylko podział na „stare” i „nowe” media. Kluczowy jest jednak mechanizm rozpowszechniania informacji, w coraz większym stopniu poprzez media społecznościowe. Przez ich algorytm przebijają się, zyskując widoczność, przede wszystkim sądy ostre, a ludziom brakuje weryfikacji publikowanych opinii. Żyjemy w świecie post-prawdy, a w rezultacie wyborcy podejmują decyzje oparte na nieprawdziwych informacjach.

Dlaczego prawda przegrywa w internecie?

Kiedyś wydawało się, że kluczowe jest napięcie między profesjonalnymi redakcjami a konkurującymi z nimi amatorami, oddolnie rozpowszechniającymi treści w sieci. Ale dziś boleśnie widać, że kłopot tkwi gdzie indziej - przede wszystkim w monopolistycznej pozycji serwisów takich jak Facebook. O tym, co do nas dociera, coraz częściej decydują algorytmy, które powodują, że dane treści są preferowane, a inne spychane na margines. Lubimy powtarzać, że żyjemy w epoce informacji, ale w rzeczywistości nasz dostęp do nich ograniczają mechanizmy filtrujące. Przeszliśmy w erę algorytmu.

Co wynika z takiej selekcji treści?

To, że treści ostre, jednoznaczne i o sensacyjnym wydźwięku wygrywają z rzetelną informacją. Drugą konsekwencją jest tworzenie się baniek informacyjnych, czyli grup, do których docierają wyselekcjonowane treści, a pozostałe są wypychane na margines. Różne grupy nawzajem się nie widzą.

Czyli nie dostają treści, które mogłyby zmienić ich poglądy?

Do internetu można wpuścić dwie treści wzajemnie się wykluczające i dotrą one tylko do wybranych grup. Tym można w relatywnie prosty sposób sterować.

Nie ma nadziei na przełamanie tej sytuacji?

Można żywić nadzieję, że ludzie będą podchodzić krytycznie do treści w internecie...

Chyba to słaba nadzieja?

Jestem raczej pesymistą. Kłamstwo w polityce osiąga coraz większe nasilenie, a mechanizm uczenia się na błędach działa umiarkowanie - choć po wyborach w USA dużo mówi się o postprawdzie, w mediach społecznościowych wciąż łatwo znaleźć informacyjne fałszywki.

Czyli ludzie dają się okłamywać?

Ludzie cenią wygodę. Pomogłaby edukacja medialna, nauka postaw krytycznych, ale wydaje się, że sprawy poszły już za daleko - bo to stwierdzenie o edukacji w różnych dyskusjach pada często wtedy, kiedy nie mamy już innych pomysłów.

Kto jest głównym winowajcą tego stanu rzeczy? Facebook?

Rzeczywiście Facebook może być postrzegany jako monopolista, który dyktuje warunki. Jest firmą prywatną, ale jego główny profil działalności można już traktować jako usługę publiczną. Facebook więc unika odpowiedzialności za jakość swoich usług, z których w dodatku czerpie wielkie zyski.

Ale politycy czy państwa mogą chyba naciskać na niego, by zmienił metody działania?

Ostatnie lata pokazują, że największe sieciowe firmy to giganty, które się niechętnie poddają takim interwencjom, nawet ze strony podmiotów takich jak Komisja Europejska. Internet jest dzieckiem neoliberalnego myślenia, przed nim media poddawane były mocnej odgórnej regulacji. W sieci tego zaniechano, zakładając, że rynek sam wszystko rozwiąże. Ale dla takiej firmy jesteśmy biomasą generującą ruch w internecie, na analizie tego ruchu Facebook zarabia.

Zarabia i przy okazji niszczy demokrację.

Tak to wygląda z perspektywy współczesnej demokracji, że jej stan zależy w dużym stopniu od algorytmów.

Jeśli Facebook jest globalnym monopolistą, to chyba można na niego wpływać, na przykład karząc za naganne praktyki?

W przeszłości różne instytucje, zwłaszcza Komisja Europejska, próbowały dyscyplinować Facebook czy Google, ale efekty tych nacisków nie były obiecujące.

A co mogą zrobić partie polityczne?

Partie ciągle mają jakieś zasoby. Mają struktury organizacyjne, zaplecze badawcze, pieniądze - nie są całkowicie bezbronne w zetknięciu z internetem. W dodatku przemiana mediów z tradycyjnych w społecznościowe rezonuje na poziomie polityki z populistycznym zwrotem, który jest widoczny właściwie w całym świecie demokratycznym. Współczesne partie robią ze społeczeństwami w zasadzie coś podobnego, co robią z nimi serwisy społecznościowe - dzielą społeczeństwa na wzajemnie wrogie, przestające komunikować się ze sobą grupy.

Czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla tradycyjnych mediów?

Dla tradycyjnych mediów obecna sytuacja niesie ryzyko spadku znaczenia. Ono właściwie już się stało faktem, trudno rywalizować z Facebookiem czy Googlem. A na poziomie treści oznacza to przekonywanie już przekonanych, podsycanie konfliktów, zamiast pokazywania różnych perspektyw i budowania podstaw dialogu. Ten trend już widać w mediach tradycyjnych.

Oznacza to dalsze pękanie społeczeństw.

W ciemnej wersji wydarzeń taki kierunek przemian ma niszczący wpływ na takie wartości jak spójność społeczna czy solidarność.

Można powiedzieć, że internet zabija demokrację?

Przez wiele lat uważałem internet za szansę dla działań obywatelskich. Może to było naiwne, ale kilkanaście lat temu panowała dość powszechna wiara w wolny obieg treści w sieci, na przykład w blogi. To, co wtedy kiełkowało, zostało jednak w dużej części przejęte przez serwisy społecznościowe.

Ponowię pytanie o walkę z monopolem.

Kiedyś były przypadki dzielenia gigantycznych koncernów na mniejsze firmy. Teraz, obawiam się, nie ma do tego politycznego klimatu.

Co się zmieniło?

W przeszłości w USA mieliśmy przypadki, na przykład wprowadzenie zakazu łączenia produkcji i dystrybucji filmów czy podział telekomunikacyjnego giganta Bell System na mniejsze firmy. Ale jak dotąd firmy z Krzemowej Doliny dość dobrze unikają pozwów antymonopolowych. Nie mam też wrażenia, że dużo jest osób, które miałyby takie oczekiwania. Bo dużo łatwiej zrozumieć mechanizmy podziału telekomu na mniejsze firmy niż zobaczyć zagrożenie tkwiące w algorytmach sieciowych. Wiele osób uważa, że to temat do dyskusji dla informatyków, problem techniczny. Niestety, w erze algorytmów to, co techniczne, jest też polityczne - i wywiera wpływ na rzeczywistość.


[email protected]

rozmawiał Tomasz Rozwadowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.