Pomoc zbliża ludzi. Poznanianki zostały matkami chrzestnymi ukraińskich dzieci

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Nicole Młodziejewska

Pomoc zbliża ludzi. Poznanianki zostały matkami chrzestnymi ukraińskich dzieci

Nicole Młodziejewska

W piątek, 24 lutego, mija rok, odkąd Rosja brutalnie zaatakowała Ukrainę. Ten konflikt zmienił życie wszystkich Ukraińców, ale wpłynął też na cały świat, w tym na nas, Polaków, którzy już od pierwszych dni wyciągnęli do Ukraińców pomocną dłoń. Nieoceniona była też rola polskich medyków. Jak pokazuje historia z Poznania, niektórzy zostali nawet członkami ukraińskich rodzin.

Wybuchy, strzały, zburzone budynki i miasta, ostrzeliwane szpitale, noce spędzane w bunkrach, ucieczka... To tylko ułamek tego, przez co przechodzili i wciąż przechodzą nasi wschodni sąsiedzi.

Jednak wojna w Ukrainie wpłynęła też na cały świat, a w tym na nas, Polaków, którzy już w pierwszych dniach wyciągnęli do Ukraińców pomocną dłoń. Liczne zbiórki, akcje społeczne, przewożenie żywności, ubrań i leków i opatrunków za granice, aż po przyjmowanie ukraińskich uchodźców we własnych domach. Pomagał każdy, bez względu na zawód czy wiek, a nawet poglądy polityczne czy wiarę - kobiety, dzieci, mężczyźni, bankierzy, sprzątaczki, prawnicy, nauczyciele, studenci i uczniowie, hydraulicy, murarze i lekarze. Ci ostatni niejednokrotnie ratowali ludzkie życie. Część z nich decydowała się jechać do Ukrainy, inni działali na granicy lub w swoich szpitalach, do których także trafiali uchodźcy.

Tak było również w przypadku poznańskich lekarzy. Jeden z nich - prof. Jan Mazela, który jest kierownikiem Oddziału Neonatologicznego I w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym przy ul. Polnej w Poznaniu stworzył system umożliwiający transport wcześniaków z Ukrainy do szpitali w całej Polsce.

- To była nasza inicjatywa po drugim tygodniu wojny. Ponieważ jestem koordynatorem transportu z ramienia nadzoru krajowego, to zaproponowałem konsultantowi krajowemu, żebyśmy zorganizowali system umożliwiający szybkie przekazywanie najmłodszych pacjentów z Ukrainy do polskich placówek medycznych. Wiadomo było, że ci pacjenci pojawiali się na granicy środkami transportu sanitarnego ze strony ukraińskiej i trzeba było ich przekazać dalej, by otrzymali pomoc. Dlatego założyliśmy ośrodek z systemem triage w Rzeszowie, który był wyposażony w elektroniczną bazę danych, do której zgłaszane były wolne miejsca w naszych szpitalach - wspomina prof. Jan Mazela, kierownik Oddziału Neonatologicznego I w GPSK w Poznaniu.

I dodaje: - Udało nam się nawiązać współpracę z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym, które podejmowało te dzieci z lotniska w Rzeszowie i transportowało do oddziałów, które zgłaszały wolne miejsca. W ten sposób przetransportowaliśmy około 16 noworodków. Dzieci trafiały do szpitali w Łodzi, Warszawie, a nawet jeden noworodek trafił przez transport LPR i Deutsches Rotes Kreuz (DRK) do Kolonii do Niemiec.

Dwoje dzieci, jedna kobieta i jedna torba

W ten sposób, w pierwszych dniach wojny, do poznańskiego szpitala położniczego trafili bliźniacy, urodzeni za wcześnie - Matwiy i Timofiy. Historia tych chłopców i ich mamy Oksany jest dowodem na to, że pomoc zdecydowanie zbliża ludzi.

- To były wcześniaki urodzone w 32 tygodniu ciąży. Łącznie spędziły u nas sześć tygodni. Później dzieci były pod opieką naszej poradni neonatologicznej - mówi prof. Mazela.

Personel szpitala od początku zżył się z mamą chłopców i zaangażował w pełni w pomoc.

- Ona była tu zupełnie sama z maleńkimi dziećmi, nie miała niczego, jej mąż został w Ukrainie. Pamiętam wciąż jej widok z jedną dużą torbą - tam był cały jej dobytek. Dlatego wiadomo było, że trzeba jej pomóc. W dniu, w którym trafiła do naszego szpitala akurat byłam w pracy, więc zostałam z nią do późnego wieczora - mówi Joanna Musiał, położna Oddziału Neonatologicznego I.

- Razem z oddziałową zorganizowałyśmy akcję poszukiwania mieszkania dla tej mamy. Udało się znaleźć osoby, które udostępniły u siebie pokój. Na początku, przez pierwsze dwa miesiące mama chłopców większość czasu spędzała w szpitalu, przy swoich dzieciach. W związku z tym wykupiliśmy dla niej pakiet żywieniowy, by mogła spokojnie jeść posiłki w naszym szpitalu i nie przejmować się tą kwestią - dopowiada Anna Bożek, zastępczyni położnej oddziałowej Oddziału Neonatologicznego I.

Akcja pomocy pani Oksanie i jej synom nabierała rozpędu każdego dnia. Pracownicy szpitala wraz ze swoimi znajomymi kupowali wózki, łóżeczka, foteliki, niezbędne meble.

- Przez pewien czas studenci pomagali tej mamie w codziennych czynnościach, bo mieszkanie, które dla niej udało się znaleźć, było na czwartym piętrze bez windy, więc przychodzili nawet po to, by znieść jej wózek. Nawet znalazł się prawnik chętny do pomocy, który napisał pismo do władz Ukrainy, żeby chociaż na chwilę wypuścili męża naszej mamy. Ale wiadomo, był w wieku poborowym, więc nic nie dało się zrobić- wspomina prof. Mazela.

- I tak dzień po dniu im pomagaliśmy. Do tej pomocy włączyła się koleżanka szefa, Lucynka i to z nią współpracowałam przy organizacji pomocy dla mamy bliźniaków. Ja bardziej od strony medycznej, a Lucyna od takiej socjalnej - dodaje Joanna Musiał.

To właśnie położna Joanna i znajoma szpitala pani Lucyna najbardziej zżyły się z chłopcami i ich mamą. Pomagały im nawet po opuszczeniu szpitala.

- Oksana jest dumną kobietą, bardzo chce robić wszystko sama, więc trudno jej było przyjmować tę naszą pomoc. Nie poddawała się, była niesamowita w swojej determinacji. My też starałyśmy się nie naciskać, ale wiedziałyśmy, że to wsparcie jest potrzebne - podkreśla położna.

Finalnie w sierpniu mama bliźniaków podjęła decyzję, że wraca z synami do Lwowa. Jak przyznają położne, kobieta była już zmęczona samodzielną opieką nad dwójką małych dzieci i bardzo tęskniła do męża.

- Płakałyśmy, gdy zdecydowała się wrócić do Ukrainy, ale wiemy, że to było im bardzo potrzebne, by cała rodzina była razem. Było nam smutno, bo bardzo się z nimi zżyłyśmy. Śmiałyśmy się z Lucynką, że bliźniaki są podobne do nas, jeśli chodzi o temperament. Timofiy, jest spokojny, jak ja, a Matwiy jak Lucyna - głośny i przebojowy - śmieje się położna.

Poznańskie matki chrzestne
Na wdzięczność pani Oksany i jej męża nie trzeba było czekać długo. Kobieta zdecydowała, że panie Joanna i Lucyna zostaną matkami chrzestnymi jej bliźniąt.

- Oczywiście, że byłyśmy dumne i zgodziłyśmy się bez wahania. Chrzest odbył się w tamtejszej cerkwi, my uczestniczyłyśmy w nim online. Razem z mężami spotkałyśmy się u Lucyny, usiedliśmy wszyscy przy jednym laptopie, tam na miejscu była osoba, która transmitowała nam ceremonię na żywo. Chłopcy byli naprawdę dzielni, wcale nie płakali, za to my płakałyśmy ze wzruszenia cały czas. To była przepiękna uroczystość, niesamowita atmosfera - wspomina Joanna Musiał.

Kobiety bardzo zaangażowały się w role matek chrzestnych. Codziennie kontaktują się ze swoją nową ukraińską rodziną.

- Mamy wspólną grupę na WhatsAppie, Oksana cały czas przesyła nam zdjęcia i filmiki z chłopcami, relacjonuje, jak się rozwijają. Dostałyśmy od nich też prezenty - ukraińskie koszule i odciski stóp w ramkach - każda swojego bliźniaka - mówi pani Joanna.

I dodaje: - My też, z racji tego, że chłopcy ostatnio mieli roczek, w prezencie wysłałyśmy im nagrania, na których czytamy im polskie bajki. Oksanie bardzo zależy, żeby chłopcy znali nasz język. Już teraz szuka żłobków, w których uczy się dzieci języka polskiego, myśli też o polskiej opiekunce. Oczywiście wciąż bardzo liczymy na to, że gdy ten konflikt się skończy w końcu uda nam się ich odwiedzić.

Ukraińscy żołnierze leczeni w Poznaniu

Jednak nie tylko Ginekologiczno-Położniczy Szpital Kliniczny przy ul. Polnej w Poznaniu pomagał Ukraińcom. W ratunek angażowały się także inne szpitale. Ukraińscy pacjenci trafiali m.in. do Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego Szpitala Klinicznego im. W. Degi w Poznaniu czy Szpitala Klinicznego im. K. Jonschera i wielu innych. Wśród nich był także Wielospecjalistyczny Szpital Miejski im. J. Strusia, który w połowie ubiegłego roku przyjął trzech poważnie rannych żołnierzy ukraińskich.

- Dwóch z nich miało ciężkie, wielomiejscowe rany postrzałowe, a trzeci trafił do nas z oparzeniami obejmującymi 90 proc. ciała, w tym spalonymi ścięgnami palców rąk. Był to 20-latek, pozostali mieli 37 i 40 lat - mówi dr hab. n. med. Paweł Grala, kierownik Oddziału Chirurgii Ogólnej i Obrażeń Wielonarządowych z Pododdziałem Oparzeń. - Ci pacjenci pojawili się u nas po wcześniejszym zaopatrzeniu przez medyków w Ukrainie i trzeba przyznać, że zostali wstępnie bardzo dobrze zaopatrzeni. Umożliwiło to dalsze wieloetapowe leczenie, czyli wielokrotne zabiegi operacyjne w celu odtworzenia niektórych tkanek i przywrócenia ich funkcji.

Jeden z pacjentów przebywał w poznańskim szpitalu 18 dni. Pozostałych dwóch - prawie dwa miesiące. Był to intensywny czas dla medyków z ul. Szwajcarskiej.

- W tym czasie, udało się wygoić rany pacjenta z oparzeniami - to było nie tylko odbudowanie skóry, ale także ścięgien. Jednocześnie wymagał intensywnej terapii powikłań swoich obrażeń, w tym sepsy. To wszystko robiliśmy etapami. Pozostałej dwójce z ranami po postrzałach wykonaliśmy rekonstrukcje kostne, pokrycie kości tkankami miękkimi, a także zapewniliśmy wstępną rehabilitację. Pacjenci otrzymali od nas również wsparcie psychologiczne - wymienia dr hab. n. med. Paweł Grala.

Jak przyznaje kierownik oddziału, leczenie żołnierzy było nie lada wyzwaniem dla personelu szpitala. Pacjenci wymagali skomplikowanych i trudnych zabiegów, ale także opieki psychologicznej.

- To były niecodzienne przypadki, ponieważ rzadko pojawiają się u nas pacjenci z ranami postrzałowymi militarnymi. Zdarzają postrzały osób cywilnych w wyniku działań kryminalnych lub z polowań. Postrzał militarny prowadzi do znacznie większych, wielotkankowych zniszczeń, głównie z powodu ogromnej energii pocisków oraz ich specjalnej konstrukcji. W przypadkach, o których rozmawiamy skala uszkodzeń była nieporównywalnie poważniejsza, tym bardziej, że były to uszkodzenia mnogie - podkreśla dr Grala.

- Leczenie tych żołnierzy z ranami postrzałowymi nie zostało zakończone, ale pewnego dnia, poza szpitalem zapadła decyzja, że zostaną od nas zabrani. I bardzo nas to boli, bo nie dostaliśmy żadnych informacji, dokąd oni trafili, w jakim obecnie są stanie oraz jak przebiega gojenie. To przykre, że nie znamy dalszych losów tych pacjentów, ale też trudne emocjonalnie dla nas, bo trochę się z nimi zżyliśmy.

Pomoc pomimo trudności

Jak przyznają pracownicy poznańskich szpitali, pomoc ukraińskim pacjentom nie była łatwa, szczególnie ze względu na to, że odbywała się ona na wielu polach - nie było to tylko samo leczenie, ale także pomoc materialna, rzeczowa czy bardzo istotne wsparcie psychologiczne.

- Obecność tych żołnierzy na naszym oddziale była wyzwaniem dla personelu. I to nie tylko medycznym, ale także psychologicznym. To byli mężczyźni wyrwani ze swoich środowisk, okaleczeni, w obcym kraju - wspomina dr Grala ze szpitala przy ul. Szwajcarskiej.

Wraz z ukraińskimi pacjentami przybywały też strach, obawa, niepokój i stres.

- Widoczne to było szczególnie u matek przy problemach z laktacją. Tu na pewno zadziałał ten czynnik stresogenny. One bardzo chciały, ale myśli nie dawały im spokoju - komentuje prof. Mazela z GPSK.

Kolejną trudnością, o której wspominają medycy była także bariera językowa.

- Pomagał nasz pochodzący z Ukrainy personel. Ja sam próbowałem używać języka rosyjskiego, chociaż nie byłem pewien czy w zaistniałej sytuacji będzie to dla nich komfortowe. Gdy ich stan się trochę poprawił zaczęliśmy używać aplikacji tłumaczących w telefonach komórkowych - mówi dr Grala.

- Szczególnie na samym początku nie było łatwo. Mimo to próbowaliśmy wszyscy - ordynatorzy, lekarze, położne, pielęgniarki, łącznie z panią rzecznik, która bez zastanowienia zgłosiła się na tłumacza - wspomina Elżbieta Czapla, oddziałowa Oddziału Neonatologicznego I w GPSK.

Ponadto, poznańskie szpitale włączyły się, a nawet same organizowały liczne zbiórki dla Ukraińców - zarówno tych, którzy byli pacjentami, tych, którzy trafili do Poznania, jako uchodźcy, jak i tych, którzy zostali w kraju. Szpital Miejski im. F. Raszei zaoferował m.in. obiady dla uchodźców.

- Każdy z nas przynosił ubrania, zabawki - to, co miał i co mógł zaoferować. Te mamy często trafiały do nas w tym, w czym były w dniu wyjazdu. To było naprawdę niewiele. Określaliśmy tylko rozmiar, wzrost i dawaliśmy co mieliśmy, co mogliśmy - podkreśla Elżbieta Czapla z „Polnej”.

- Organizowaliśmy wyprawki dla dzieci, ale też całą pomoc środowiskową, czyli kontakty, gdzie dana mama mogłaby się zapisać, do jakiego ośrodka pójść dalej na kontrolę- dodaje Anna Bożek.

Poznańscy lekarze, choć nie byli gotowi na to, co się wydarzy po 24 lutego ubiegłego roku, stanęli na wysokości zadania i oprócz tego, co potrafią najlepiej, czyli ratowania ludzkiego zdrowia, zaoferowali też po prostu siebie.

- Generalnie trudno było się przygotować na coś, czego nie znaliśmy, więc to była ta trudność. Ale w jakiś sposób szykowaliśmy się na to, że dzieci może być u nas więcej. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że to nie będzie tylko pomoc dotycząca samych noworodków, ale również ich mam i to na każdym, nie tylko tym medycznym, polu. W pomoc angażowali się nasi studenci, ale nawet osoby spoza szpitala, m.in. nasi znajomi. Wszystko po to, by ułatwić życie tym rodzinom w tak trudnych dla nich warunkach, bo one mogły liczyć tylko na pomoc ludzi, którzy tak naprawdę byli dla nich zupełnie obcy - przyznaje Elżbieta Czapla.

Dziś z pewnością nie są to obce osoby. Polacy i Ukraińcy przez ten rok zawarli więzi ponad granicami, ponad barierami językowymi. Zostali przyjaciółmi, a nawet - jak pokazuje historia z „Polnej” - rodziną.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Nicole Młodziejewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.