Poczwórne szczęście to poczwórne wyzwanie

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinne
Dorota Witt

Poczwórne szczęście to poczwórne wyzwanie

Dorota Witt

„Za każdym razem, gdy na świat przychodzi dziecko, świat jest tworzony od nowa” - uważa Jostein Gaarder. Z czwórką dzieci rodzice mają cztery światy...

Wiedzieć to nie to samo co doświadczyć, z tą prawdą w psychologii nie ma dyskusji. W praktyce potwierdza się za każdym razem, gdy próbujemy odnaleźć się w krajobrazie po burzy: nie można w pełni przygotować się na nową sytuację, także tę, która jawi się jako szczęśliwe wydarzenie w życiu. Albo cztery szczęśliwe wydarzenia w jednym.

Jedna czwórka

Szczęście pierwsze: Dominik, 1044 g. Szczęście drugie: Weronika, 1250 g. Szczęście trzecie: Marcelina, 1400 g. Szczęście czwarte: Olga, 1400 g. Czworaczki przyszły na świat 3 marca w bydgoskim Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 im. Biziela.

Anna i Remigiusz Kocowie, para znanych bydgoskich psychologów, w domu ma jeszcze szczęście piąte, trzyletnią Tosię. Wszyscy od kilku miesięcy wiedzieli, co ich czeka.

- A mimo to trudno było nam się na początku oswoić z nową sytuacją - mówi Remigiusz Koc. - Wynikało to także z tego, że podczas ciąży nie było czasu na beztroską radość. Ciąża czworacza to ciąża podwyższonego ryzyka. Nawet zwykła diagnostyka bywa skomplikowana. Skupialiśmy się na jednym zadaniu: zadbać o bezpieczeństwo maleństw w brzuchu i o zdrowie żony. W przypadku naszej ciąży od samego początku wiadomo było, że konieczne będzie wcześniejsze rozwiązanie i że będzie optymalnie, gdy dojdzie do niego w 30. tygodniu. Towarzyszyła nam obawa, by poród nie zaczął się jeszcze wcześniej.

Poczwórne szczęście to poczwórne wyzwanie
Arkadiusz Wojtasiewicz Dominik, Weronika, Marcelina i Olga to najmłodsze w Polsce czworaczki. Urodziły się 3 marca

I mama, i maluchy dzielnie zniosły poród, są w dobrej formie. Pod czujną opieką medyczną spędzą jakieś 2 miesiące życia. Tak maleńkie, a już mają moc wyciszania konfliktów: dzięki temu, że do obsadzenia były aż cztery imiona, rodzice nie spierali się o żadne.

- To była rzeczywiście komfortowa sytuacja, mogliśmy się podzielić: jedno imię twoje, drugie moje - żartuje szczęśliwy tata. - Dla nas bardzo wartościowe jest wsparcie, jakie okazują nam najbliżsi i znajomi. To piękne - dodaje.

Bliscy, podobnie jak początkowo rodzice, byli w szoku, gdy dowiedzieli się, w jakim tempie powiększy się rodzina, bo dotąd nie zdarzały się w niej ciąże mnogie. Sytuacja jest wyjątkowa zwłaszcza, że ta ciąża czworacza była samoistna, a takie w naturze trafiają się naprawdę rzadko.

Od ok. 30 lat, odkąd w medycynie rozwinęły się techniki wspomagania rozrodu (m.in. hormonalne leczenie niepłodności) przybywa ciąż mnogich. Porody bliźniacze nie budzą już dziś żadnej sensacji, stanowią 3 proc. wszystkich porodów. Czworaczki i to z ciąż samoistnych to niezwykła rzadkość. - Rodzą się raz na 512 tysięcy porodów. Jeszcze większą rzadkością są narodziny pięcioraczków, dochodzi do nich raz na 44 miliony porodów. Nie opisano dotąd samoistnych ciąż sześcioraczych - mówi mówi dr Anita Kazdepka-Ziemińska, która opiekowała się panią Anną podczas ciąży, wcześniej zajmowała się mamą w ciąży trojaczej i wielokrotnie prowadziła ciąże bliźniacze.

- Ciąża czworacza to wyzwanie dla lekarza, który ją prowadzi, ale i niewyobrażalne wyzwanie dla kobiety, której organizm musi poradzić sobie z rozwojem czterech płodów. To ogromne obciążenie. Taka ciąża wiąże się od początku z dużym ryzykiem przedwczesnego porodu, stanu przedrzucawkowego czy też obumarcia jednego z płodów, dlatego wymaga ciągłego monitorowania. Najbezpieczniej, gdy lekarz wyprzedzi ten moment i - na podstawie badań - wyznaczy termin porodu - wyjaśnia dr Anita Kazdepka-Ziemińska.

Dwie pary

Szczęście pierwsze: Klaudia, 2400 g. Szczęście drugie: Oliwia, 2600 g. Dziś mają już 15 lat (Klaudia jest starsza od siostry o minutę). Szczęście trzecie: Paweł, 3600 g. Szczęście drugie: Damian, 3400 g. Dziś mają 5 lat (Damian jest młodszy od brata o 2 minuty).
Informacja o tym, że szczęście będzie podwójne 15 lat temu doprowadziła do łez Beatę Bardzińską z Torunia (zawodowo jest nie tylko mamą, ale i zastępczynią komendanta Komendy Chorągwi Kujawsko-Pomorskiej Związku Harcerstwa Polskiego w Bydgoszczy).

- Pamiętam doskonale. Wyszłam od lekarza, wybrałam numer przyjaciółki, która też akurat była w ciąży. Ona śmiała się w głos, ja w głos płakałam. Początki były trudne, bo w zasadzie z ojcem dziewczyn byliśmy w tej sytuacji sami. Ale daliśmy radę, po harcersku - opowiada po latach. - Swoje dzieci kocham nad życie. Ale mówienie o tym, że miłość matczyna działa z automatu, że kobieta od razu po porodzie jest szczęśliwa i wszystkie trudy idą w niepamięć, gdy tylko maleństwo się uśmiechnie, to bajki.

Poczwórne szczęście to poczwórne wyzwanie
Archiwum rodzinne Obie pary bliźniąt, których wychowanie stanowi życiowe wyzwanie dla Beaty Bardzińskiej i jej męża, są jednojajowe

Kiedy po 9 latach znów spodziewała się dziecka, a lekarz znów szybko wyprowadził ją z błędu, mówiąc, że dzieci będzie dwoje, omal nie zemdlała. - Gdy doszłam do siebie, lekarz zaproponował, że zostawi mnie na 10 minut samą, bym ochłonęła - wspomina. - Cieszyliśmy się z mężem, to jasne, ale też niepokoiliśmy o to, jak sobie poradzimy. I jak zareagują dziewczyny. A one na wieść o tym, że braci będzie dwóch, powiedziały tylko: „to super, każda będzie miała swojego”. Chętnie pomagały w zajmowaniu się chłopcami.

Obie pary bliźniąt, których wychowanie stanowi życiowe wyzwanie dla Beaty Bardzińskiej i jej męża, są jednojajowe. To nie tak częste przypadki, jak mogłoby się wydawać: zdarza się tylko w przypadku jednej na dziesięć par.

- Najtrudniejsze były pierwsze dwa lata i gorzej chyba wspominam ten okres u chłopców - mówi poczwórna mama. Dziewczyny od początku są spokojne. Nawet gdy płakały, to nie równocześnie. Chłopaki są bardzo żywiołowi. Jako maluchy nie spali w ciągu dnia, miałam wrażenie że były dni, kiedy tylko płakali. I to synchronicznie. Za to przesypiali noce. Dziś jest już o wiele łatwiej.

Bo dziś pani Beata widzi plusy. Na przykład taki, że bliźnięta szybko uczą się samodzielności - nie mają innego wyjścia. Umieją też spędzać czas w swoim towarzystwie. - Choć jako harcerka uwielbiam bawić się z nimi, chodzić po lasach, budować szałasy czy pułapki na różne strachy - opowiada.

Jej córki też są harcerkami. Wybierają się do szkół średnich. Nauka w osobnych szkołach będzie dla nich wyzwaniem, bo jak dotąd są nierozłączne. Gdy Oliwia z powodu drobnego zabiegu trafiła do szpitala, Klaudia nie była w stanie funkcjonować, nauczyciele poradzili, by została w domu, bo w szkole i tak myśli tylko o siostrze.

- Mają bardzo silną więź, choć nie znoszą, gdy ktoś je myli, a w rodzinie to się zdarza - mówi ich mama. - My się nauczyliśmy, bo każda z nich ma znamię. Byłam pewna, że z chłopcami będzie tak samo, że jako mama nie będę miała żadnego problemu z ich odróżnianiem. Niespodzianka: we wczesnym dzieciństwie byli identyczni. Ratowała nas opaska, którą zakładaliśmy Damianowi na nadgarstek. Dzieci nie lubią ubierać się parami tak samo. Cieszę się, że każde z nich jest inne.

Gdy dowiedziałam się, że spodziewam się bliźniąt, wzięłam się za czytanie psychologicznych książek na ten temat. Zakodowałam sobie po tej lekturze, by pomóc każdemu z dzieci zachować indywidualizm. Dziewczyny mają zupełnie różne charaktery. Żartuję sobie, ze gdyby chłopak spotkał osobę, która ma cechy ich obu, zwiałby. U chłopców silną więź widać głównie po tym, jak łobuzują. Są rozbrykani, co czasem skutkuje wypadkami. Kiedy Damian się przewróci i nabije sobie guza czy zrobi siniaka, mamy jak w banku, że po tygodniu identycznej kontuzji nabawi się Paweł. Prawo serii - opowiada pani Beata.

- Zawsze marzyłam o bliźniętach. Ale o jednych - po chwili dodaje ze śmiechem.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.