Po prostu Dymny. Jedni się go bali, inni podziwiali. Jego historia to materiał na film

Czytaj dalej
Fot. Fot. archiwum Anny Dymnej
Wacław Krupiński

Po prostu Dymny. Jedni się go bali, inni podziwiali. Jego historia to materiał na film

Wacław Krupiński

Będę szczery. Nie lubiłem go za życia i teraz po śmierci też go nie lubię - przyznał kiedyś Piotr Skrzynecki. On się męczył ze swoim talentem - mówił jego przyjaciel Jerzy Cnota. Wiesław Dymny wciąż fascynuje, zastanawia, prowokuje i pozostawia pytania bez odpowiedzi.

Najbardziej bał się go Piotr Skrzynecki. Inni - tych była większość - podziwiali Wieśka. Bać się było czego, bo do bitki wyrywny był, zwłaszcza gdy się napił (a to nie zdarzało się rzadko) albo gdy ktoś ciut dłużej zatrzymał wzrok na jego kobiecie, a zazdrosny był piekielnie.

Podziwiać było tym bardziej za co, bo talentami obdarzony był nadto hojnie, plastycznymi - pogłębianymi na ASP, pisarskimi - wcześniej chciał studiować polonistykę, satyrycznymi i aktorskimi - ujawnianymi tak w kabarecie, jak i w filmie, a sięgał po niego sam Andrzej Wajda („Wszystko na sprzedaż”). To ten wybitny twórca zauważył: „Uważam, że Piwnica skończyła się wraz z jego śmiercią”.

Wiesław Dymny wciąż fascynuje, zastanawia, wciąż prowokuje pytania, na które niezmiennie nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Może nawet już nigdy nie padną i nie dowiemy się, co było przyczyną jego przedwczesnej, w wieku 42 lat, śmierci. Minęły od niej prawie cztery dekady, a fenomen Dymnego nadal intryguje. Teraz stara się odsłonić go w swej książce Monika Wąs.

Na pewno warto ją przeczytać, warto wsłuchać się w głosy, które autorka zebrała. Mówią o Dymnym reżyserzy filmowi: Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Henryk Kluba, artyści Piwnicy: Krystyna Zachwatowicz, Leszek Długosz, był Dymnego szwagrem, Kazimierz Wiśniak, Miki Obłoński, Majka Zając-Radwan... I oczywiście kobiety, dla których Dymny był kimś wyjątkowym. Z błyskiem w oku opowiadają o nim dwie: jego pierwsza wielka miłość Barbara Nawratowicz, a zwłaszcza żona - druga i ostatnia, Anna Dymna. Obie zresztą od lat zapowiadają swoje o Dymnym opowieści.

A może Wiesław Dymny powinien zostać bohaterem filmu? Byłaby w nim groza wojennego życia na Kresach ( Dymny zżymał się, że ma wpisane w dowodzie osobistym jako miejsce urodzenia Związek Radziecki), wkroczenie Niemców, potem Armii Czerwonej, w końcu podróż matki z trzema synami do Polski, i mała beskidzka wieś Nałęże, gdzie osiedli w 1947 roku, i powojenna bieda, i troska Janiny Dymnej, później wspieranej przez nowego męża, też Wiktora, gdy pierwszy został uznany za zaginionego... I byłby Kraków lat 50., do którego zjechał Dymny na studia w ASP, jego przyjaźń z Kazimierzem Wiśniakiem, później wybitnym scenografem, z którym wspólnie współtworzyli Piwnicę pod Baranami...

Kabaret powinien zająć w filmie wiele miejsca; tu wszak Dymny roznoszony talentem i energią wyrastał na jego czołową postać. To on zbił z jakichś skrzynek pierwszą estradę, on malował rozmaite elementy dekoracji i kurtyny, ale przede wszystkim był wyjątkowym aktorem i autorem. Nie wszystkie jego występy, zwłaszcza na początku, były znakomite. Wiele zależało od dnia, ilości wypitego alkoholu, nastroju.

Bywało, że bredził coś opętańczo, nudząc publiczność. Bywało, że szokował. Na przykład tekstem: „Rozkracz swoje rozkraczenie /Pokaż swoje przyrodzenie...”. Po czym dorzucał: „O! Śliczne przyrodzenia masz, /Śliczniejsze niż twarz!”. Prowokował w kabarecie i w życiu. „To było wariactwo, jakaś fantastyczna amatorszczyzna, która stała się nowoczesną formą teatralną” - powie Kazimierz Kutz, jeden z tych, do których Dymny zwracał się „Kumie”, a to już oznaczało wielką przyjaźń. „On miał w sobie wszystko. I zmienność fantastyczną, i histerię, i ekshibicjonizm jakiś, i wymyślone przez siebie, niebywałe aktorstwo” - mówił o Dymnym Piotr Skrzynecki.

Zatem sekwencji z Piwnicy powinno być wiele, przypominających Dymnego słynne scenki, monologi - koniecznie o Majewskim, co było jawną kpiną z ówczesnego I sekretarza Gomułki, i rozmaite błazenady w cyrkowym kostiumie, i alkoholowe szaleństwa...

O alkoholu opowiadają wszyscy, którzy zetknęli się z Dymnym, zwłaszcza w latach późniejszych. Były ciągi długie i krótkie, i próby leczenia, ale też okresy spokoju, kiedy pisał - wtedy alkohol odstawiał. A szczęśliwie pisał wiele, i to okazując talent niepospolity. Efektem tom „Opowiadania zwykłe”, za który dostał Stypendium im. T. Borowskiego, jak i Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, scenariusze filmowe, piosenki, i parafrazujący „Wesele” poemat „Polski szynkwas żydowski”, wystawiony w Teatrze STU dwukrotnie jako „Kur zapiał”, i ileś rozmaitych mniejszych form, w których była czysta liryka i plebejska rubaszność, realizm i ludowa fantastyka, groteska, absurd i surrealizm...

Najgorzej szło mu pisanie na zamówienie - przekonali się o tym i Lidia Zamkow i Andrzej Wajda, który zamówił scenariusz na podstawie „Gargantui i Pantagruela”. To był niejako kolejny przejaw imperatywu wolności. Robię to, na co mam ochotę. Nic, co wynika z nakazu. To nie pozwoliło ukończyć studiów, po ośmiu latach został z nich Dymny usunięty.

A zarazem był człowiekiem wyjątkowo pracowitym. Tak jako student, jak i w życiu, kiedy starał się wszystko zrobić sam: remont mieszkania, meble, futro dla żony, sandały... Wszystko. Fotografował, gotował. Nie znosił nieróbstwa. W jednym z listów do Anny Dymnej pisał: „Człowiek nie może być i żyć bezczynnie. Wtedy mózg rozwadnia się, ciało puchnie i flaczeje, a w oczodołach zagnieżdżają się parszywe ropuchy”.

Kobiety, rzecz jasna, powinny być istotnym elementem filmu. Najpierw Barbara Nawratowicz, pierwsza miłość młodziutkiego studenta ASP, z którym zamieszkała w niewielkim pokoju przy ul. św. Jana. Rozstali się w 1964 roku; ona już nie miała siły na ten związek. Wyjechała.

W lipcu Dymny ożenił się z Teresą Hrynkiewicz. I to też nie był łatwy związek, jak można sądzić z opinii jej siostry - Barbary i jej męża Leszka Długosza. Z jednej strony wielka zaborczość, zazdrość, z drugiej - wyjątkowa czułość. I alkohol. Koniec nastąpił, gdy pojawiła się inna piękność, młodziutka Anna Dziadyk. Ślub wzięli w roku 1972.

Poznali się trzy lata wcześniej na planie filmu - od razu burzliwie, potem były kwiaty, przeprosiny. Ona młodziutka, on 15 lat starszy. Wzajemna fascynacja wciąż przebija w opowieściach aktorki o mężu - jaki był kruchy, czysty, wrażliwy, a zarazem skrywał się za gardą brutalności, szorstkości, nurzał w alkoholu, by się oskorupić, by ratować siebie i swą wolność.

- Myślę, że on był najbardziej samotnym człowiekiem, jakiego w życiu widziałam. Im bardziej wczytuję się w to, co po nim pozostało, tym bardziej widzę, jaka z tego przebija nieprawdopodobna samotność... - mówiła mi Anny Dymna przed laty. A Kazimierz Kutz, komentując występy Dymnego w kabarecie, zauważa: „To była przeważnie rozpacz wywołana niemożnością nawiązania kontaktu z drugim człowiekiem. Cały jego kabaret był prawdopodobnie usiłowaniem przełamania tej niemożności”.

A potwierdza to interesująca książka Moniki Wąs, rozpiętość opinii o Dymnym nie pozwala stworzyć spójnego obrazu, a i on sam nie ułatwiał zadania, podsuwając rozmaite mistyfikacje, autokreacje. Bo jak pogodzić delikatność, widoczną także w listach do kobiet, namiętność i gwałtowność, gdy potrafił nóż skierować w stronę kolegi, i brawurę, która pozwalała nie bać się milicjanta i kpić sobie z osaczających artystę agentów bezpieki. Jakiś TW tak charakteryzował Dymnego: „Człowiek o dużej inteligencji. W życiu codziennym cyniczny, wulgarny i trochę grubiański, niezbyt lubiany przez otoczenie...”.

Tak, film o Dymnym mógłby być fascynujący jak jego bohater. Ale czy możliwy? Może rację ma Anna Dymna, gdy mówi, że był to człowiek nie do opowiedzenia. Zobaczymy, co ona sama opowie...

***

Wiesław Dymny
- współzałożyciel Piwnicy pod Baranami, jej aktor i scenograf, scenarzysta filmów (m.in. „Chudy i inni”, „Słońce wschodzi raz na dzień”, „Pięć i pół Bladego Józka”), aktor (pojawił się w 18 filmach), literat, rysownik, autor tekstów piosenek, konferansjer i kierownik zespołu Szwagry, fotografik, rzemieślnik... „Dymny to był naprawdę renesansowy człowiek” - powie Skrzynecki. Wczoraj minęło 80 lat od jego urodzin w Połoneczce - obecna Białoruś.

W Krakowie od 1953 r. w ówczesnej Akademii Sztuk Plastycznych był studentem Jana Świderskiego, Wacława Taranczewskiego, Zdzisława Przebindowskiego, w październiku 1961 skreślony z listy studentów.

Poza Piwnicą występował w kabaretach. Piosenka z jego tekstem „Czarne anioły” i muzyką Zygmunta Koniecznego przyniosła Ewie Demarczyk Grand Prix na festiwalu w Opolu.

Zmarł w swoim mieszkaniu 12 lutego 1978 r. w okolicznościach, które wciąż budzą wątpliwości. Nie wiadomo, czy nie przyczyniły się do tego osoby trzecie.

Wacław Krupiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.