Piotr Adamowicz: "Niektórych śmierć mojego brata kompletnie niczego nie nauczyła". To już druga rocznica śmierci prezydenta Gdańska

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Ryszarda Wojciechowska

Piotr Adamowicz: "Niektórych śmierć mojego brata kompletnie niczego nie nauczyła". To już druga rocznica śmierci prezydenta Gdańska

Ryszarda Wojciechowska

- Wiem, że Paweł odszedł, ale ta niepewność, czy w ogóle będzie akt oskarżenia i morderca zostanie osądzony, jeszcze nie domknęła całkiem mojej żałoby - mówi Piotr Adamowicz.

Przed nami - 14 stycznia 2021 - druga rocznica śmierci prezydenta Pawła Adamowicza, pana brata. Czas pewnie goi rany, ale nie zaciera pamięci.

Nie zaciera. Nawet te rozmowy, które są konieczne w związku z rocznicą, przywołują wspomnienia tego tragicznego wydarzenia i powodują, że rany się niejako na nowo otwierają. Ale dopóki ludzie pytają o śmierć Pawła, to moim obowiązkiem jest o tym rozmawiać. Z tymi traumatycznymi wspomnieniami jest tak, że jedne z nich się zacierają, a inne nadal nie. Jeszcze kilka miesięcy temu na dźwięk karetki pogotowia reagowałem bardzo emocjonalnie, wręcz alergicznie, bo on automatycznie przywoływał bolesne wspomnienia z wieczoru 13 stycznia 2019 roku. Jechałem wtedy za karetką pogotowia, która wiozła Pawła. Wtedy był już w stanie krytycznym, ale ja jeszcze o tym nie wiedziałem.

[polecane]21151535[/polecane]

A te najbardziej bolesne obrazy?

Opowiem o dwóch decyzjach, które mnie przerosły. Pamiętam, że rano 14 stycznia po ciężkiej nocy zebrało się grono lekarzy z ówczesnym ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim. I ocenili, że szanse na przeżycie Pawła są bliskie zeru. Jeden z nich powiedział, że można spróbować jeszcze jednego działania. Powiedziałem: - Dobrze panowie, spróbujcie, żeby mieć pewność, że zrobiono wszystko, co wam nauka i doświadczenie podpowiadają. A potem ktoś zapytał: - a jeśli się okaże, że i to zawiedzie, to czy zgodzi się pan na odłączenie brata od aparatury wspomagającej życie? Powiedziałem wtedy: - Proszę ode mnie nie wymagać, żebym to ja zdecydował o odłączeniu. Bo dla mnie to jest za dużo. Nie udźwignę tego po tej najgorszej w moim życiu nocy.

A drugi moment?

Był związany z rodzicami. Trzeba było ich powiadomić, żeby przyjechali pożegnać się z Pawłem. Przyjechała z nimi moja żona. Nie umiałem powiedzieć, że to już jest koniec. Kiedy przyjechali, poszliśmy do sali OIOM, gdzie leżą ludzie w stanie krytycznym. Widok był okropny. Mama położyła rękę na jego czole i stwierdziła, że jest ciepłe. Pomyślałem gorzko - mamo, jeszcze jest ciepłe. A ojciec przeżegnał się i odmówił krótką modlitwę. Przeszliśmy potem do pokoju obok z lekarzem, jednym z tych którzy operowali Pawła w nocy. Chciałem przygotować rodziców na to, że… Zacząłem oględnie, że stan jest krytyczny, rokowania są bardzo złe... a pan doktor mi przerwał i powiedział wprost: panie Piotrze, proszę powiedzieć rodzicom, że brat nie żyje. I bardzo dobrze, że on to powiedział. Bo ja nie umiałem tego zrobić. I w tym momencie, kiedy ojciec to usłyszał, powiedział, że on chce się jeszcze raz pożegnać z Pawłem. I poszedłem z nim. Ja od tamtej pory nie odmawiam modlitwy "wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie”...

Wcześniej pytała pani o działanie upływającego czasu więc wyjaśnię, że na tę modlitwę jeszcze nie jestem gotowy.

Dlaczego?

Bo ona też przywołuje wspomnienia. Jeszcze na nią za wcześnie. One wracają w różnych sytuacjach. Zeznawałem jako świadek w dwóch procesach, które TVP wytoczyła Bogdanowi Borusewiczowi i Krzysztofowi Skibie, po ich wypowiedziach tuż po zamordowaniu Pawła. Podczas jednej z rozpraw, pełnomocnik Jacka Kurskiego zadawał pytania, które mnie emocjonalnie rozbiły. Niemal wybuchnąłem, nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero po chwili zreflektowałem się, przepraszając wysoki sąd za swoje zachowanie. Powiedziałem, że odpowiem na to pytanie, ale dla mnie przywoływanie tego, co się wtedy stało, to jak otwieranie rany.

Brakuje panu brata?

Wiem, że Pawła już nie ma. Ale w związku z tym, że ciągle nie wiadomo co ze śledztwem, co z osądzeniem mordercy, to dla mnie nie jest to czas przeszły dokonany. Wiem, że Paweł odszedł, ale ta niepewność, czy w ogóle będzie akt oskarżenia i morderca zostanie osądzony, jeszcze nie domknęła całkiem mojej żałoby. Aby wyjaśnić, co dzieje się ze śledztwem niezbędne są prawne szczegóły. Nie ma żadnych wątpliwości, kto dopuścił się zbrodni, kiedy i w jakim miejscu! Sprawca publicznie ujawnił motywacje. Naocznymi świadkami zamachu na życie były tysiące zgromadzonych w Gdańsku, a setki tysięcy widziały za pośrednictwem telewizji, co się stało. Sprawca przebywa w areszcie. Wcześniejsza opinia biegłych z Krakowa, co do stanu psychicznego sprawcy wzbudziła wątpliwości samej prokuratury, która uznała ją za niejasną i niespójną wewnętrznie. Dlatego powołano inny zespół biegłych pod kierownictwem prof. Janusza Heitzmana, który jednoznacznie uznał, że zabójca może być sądzony. To orzeczenie przyjęła zarówno prokuratura, jak i – co wiadomo z mediów – obrońca sprawcy oraz sam sprawca! Następnie prokuratura przekazała podejrzanemu do zapoznania akta sprawy, co wskazywało, że śledztwo zmierza do jego zamknięcia oraz do skierowania do sądu aktu oskarżenia! Raptem, po 4 miesiącach od wydania jednoznacznej opinii zespołu prof. Heitzmana, okazało się, że prokuratura postanowiła powołać kolejnych biegłych.

Jak pan na to patrzy?

Najprawdopodobniej chodzi o to, aby to, co mówi Stefan W., nie ujrzało światła dziennego. Jak podkreślam, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że śledztwo zostanie zamknięte w tym roku i do sądu trafi akt oskarżenia. A teraz zapadła decyzja o kolejnej ekspertyzie. Nie sądzę, żeby to była samodzielna decyzja Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, prowadzącej śledztwo. Takie decyzje zapadają gdzie indziej. Więc ja też postanowiłem, że skoro się stosuje takie zagrywki, to trzeba podjąć pewne działania.

Jakie?

Nie mogę na ten temat rozmawiać. Z prostej przyczyny, ponieważ znam materiał ze śledztwa. I można by mi było zarzucić np. posługiwanie się informacjami, pozyskanymi z akt sprawy. Zwrócono mi uwagę, że za obecnych rządów, w skrajnym przypadku, za ujawnienie informacji ze śledztwa będzie można mi odmówić dostępu do akt. Muszę więc być ostrożny. A poza tym wszystkim, mamy do czynienia z inteligentnym i uczącym się sprawcą, który może dostosowywać to, co powiem, do swojego postępowania. Wiem, że ta osoba bardzo interesuje się tym, co się o nim mówi, pisze. Chętnie o sobie czyta. A gazety trafiają do aresztów śledczych. Nie chcę, żeby on za wcześnie wiedział o pewnych sprawach.

Czyli ma pan dość pewnej bierności?

Tu nie chodzi o bierność. Do tej pory uważałem, że prokuratura, która jest, co prawda hierarchicznie podporządkowana, a od kilku lat także politycznie, starała się w tej sprawie pracować rzetelnie. Ale ta ostatnia decyzja w związku z kolejną ekspertyzą spowodowała, że musiałem zweryfikować swoje podejście do postępowania prokuratury.

Czy gdyby nie śmierć brata, wszedłby pan do polityki?

Ależ ja w polityce byłem całe życie. Bo jeśli się jest dziennikarzem i zajmuje się sprawami politycznymi, to tkwi się w niej po uszy.

Ale dziennikarz jest po drugiej stronie tego politycznego lustra.

Nie wybierałem się, ani nie zabiegałem o to, żeby kandydować. To mnie zachęcano i przekonywano. Bogdan Borusewicz, Aleksandra Dulkiewicz, Jacek Karnowski i inni mówili: - powinieneś, musisz, znasz się na tym. Ale gdyby nie te okoliczności, to nie znalazłbym się w czynnej polityce.

[polecane]21130485[/polecane]

Czy pana zdaniem, śmierć prezydenta Adamowicza czegoś nas nauczyła? Czy jest jakąś przestrogą?

Powinna być. I dla niektórych osób pewnie była. Ale dość szybko wróciła fala hejtu w niektórych mediach i w internecie. Nawet wczoraj na jednym z trójmiejskich portali pojawił się wpis, że Paweł Adamowicz... żyje. A ten zamach był mistyfikacją. Zresztą to nie jedyny przypadek takiego stawiania sprawy. Kilka miesięcy temu zadzwonił do mnie znajomy ksiądz, który przebywał u przyjaciół na Podkarpaciu. I poprosił, żebym jego znajomym wytłumaczył, że Paweł nie żyje. Czy ty zwariowałeś? - zapytałem. A on na to, że wywiązała się właśnie dyskusja na ten temat i oni zaczęli go wypytywać, jak to było z tą śmiercią, bo mają wątpliwości, czy Paweł rzeczywiście nie żyje. I że niektórzy w ich okolicy uważają, że to było sfingowane. Nie wytrzymałem, krzycząc do telefonu - co mam w takiej sytuacji zrobić? Wysłać im kopię aktu zgonu, sekcji zwłok, żeby uwierzyli? Okazuje się, że absurd nie ma granic.

A wracając jeszcze do pytania, czy ta śmierć czegoś nauczyła?

Niektórych ta śmierć kompletnie niczego nie nauczyła. Hejt przycichł na chwilę, żeby po miesiącach wrócić ze zdwojoną siłą, ale już skierowany przeciwko innym. Teraz przecież obserwujemy ataki na Aleksandrę Dulkiewicz, te sugestie o jakimś przyłączaniu się Gdańska do Niemiec, o jej niemieckości... To potem idzie w świat i żyje własnym życiem. Sam się o tym przekonałem, na początku lipca. To był jeszcze czas kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego. Sobotni poranek, targowisko w Sztumie i my w składzie m.in: Aleksandra Dulkiewicz, Jacek Karnowski i ja. Kiedy wysiedliśmy z naszego busa, pewna kobieta, która nieopodal parkingu sprzedawała grzyby kurki, rozpoznając nas, nagle zaczęła krzyczeć: - Wy Niemcy, macie mówić po polsku, a nie po niemiecku! To było szokujące. Ale skąd to się wzięło? To narracja prezentowana przez prawicowe pisemka i rządową telewizję. Tak, niczego się nie uczymy.

Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.