Pędzlem i piórem tworzy portrety innych ludzi

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Leszek Kalinowski

Pędzlem i piórem tworzy portrety innych ludzi

Leszek Kalinowski

Barbara Dzięcielewska trzy razy usłyszała diagnozę: rak! Nie poddała się. Z życia czerpie pełnymi garściami. Maluje, pisze wiersze, studiuje w UTW. Pomaga innym się podnosić. Wierzy w ludzi...

Zawsze jest pełna optymizmu i ciekawa ludzi. Potrafi cieszyć się promykami słońca. Płatkami róży. I przekazywać tę pozytywną energię pędzlem lub słowem. Bo malowanie i pisanie to jej dwie wielkie pasje.

Nie zawsze było różowo. Ba, niektórzy twierdzą, że gdyby spotkało ich to, co Barbarę Dziecielewską, dawno by się poddali. Trzy choroby nowotworowe, 10 operacji to zbyt dużo jak na jedną osobę. A do tego inne życiowe problemy, które przecież nie omijają każdego.

Do Zielonej Góry przyjechała w 1945 roku z Dawidowa koło Lwowa. I choć jej rodzina żyła wspomnieniami z rodzinnych stron, ona wolała być tu i teraz. To Winny Gród miał się stać jej miejscem na ziemi. Owszem, przed oczami pojawiały się sceny chowania w schronie, długiej podróży bydlęcymi wagonami, śmierci tych, którzy nie przetrwali... Trudno o nich zapomnieć i dziś.

- Byłam z tatą w rodzinnym domu w 1990 roku. Budynek został zdewastowany - opowiada zielonogórzanka. - Wyszedł z niego Ukrainiec. Tato zapytał go wtedy, dlaczego nie dba o dom? On odpowiedział: Po co mam dbać? Wtedy nie dostanę mieszkania z kaloryferami!

Pani Barbara pokazuje stare zdjęcia z Dawidowa.

- Tu jest wujek, ciocia, moi rodzice... - wyjaśnia.

Miałam swoich aniołów

Powojenne lata w Zielonej Górze spędzała beztrosko. Martwiło ją jedynie to, że tato bywa wzywany o drugiej w nocy. Że biorą go do piwnicy przy ul. Skorskiego. Na przesłuchania. Dopiero później zrozumiała, co to znaczy mieć ojca, który był w Armii Krajowej.

- W domu obowiązywał wojskowy dryl. Do szkoły, do klas I-III, chodziłam na placu Słowiańskim - wspomina Barbara Dzięcielewska. - Potem tato stwierdził, że tam śmierdzi, są szczury i mnie przenosi do szkoły TPD na Wazów.

Do pedagogów mówiło się „obywatelu nauczycielu”. Już wtedy rodzice, uczniowie mogli oceniać pracę szkolnej kadry.

- Ja nie bardzo się odzywałam. Byłam zbyt nieśmiała, by krytykować nauczycieli - przyznaje zielonogórzanka. I podkreśla, że miała swoich Aniołów Stróżów. Jednym z nich była późniejsza prezydent miasta - Antonina Grzegorzewska.

- Ja mała, ona - wysoka. Opiekowała się mną. A ja czułam się przy niej bezpiecznie - podkreśla. - Drugą moja opoką była Jadzia Fedorowicz.

Ale musiała sobie radzić w różnych sytuacjach i odkrywać, że i ona coś potrafi.

- W klasie była koleżanka uzdolniona plastycznie. Robiła takie papierowe lalki, którym zakładano sukienki, bluzki, buty, torebki - opowiada. - Bardzo wszystkim się to podobało. Do tej koleżanki ustawiała się długa kolejka. Kiedy doszło do mnie, stwierdziła, że nie zrobi mi lalki. Bo już jest zmęczona. Wtedy postanowiłam sama sobie taką zrobić. Okazało się, że nie jestem gorsza od tej zdolnej koleżanki.

Rodzice pani Barbary mieszkali przy ul. Sowińskiego (wejście od Drzewnej) w trzypiętrowym domu. Dziadkowe na parterze... Obok była weterynaria. I piękne bzy, akacje... Na pobliskim stawku pływało się w balii do prania.

Mama - krawcowa - była zawsze w domu. Tato - elektromonter - pracował w zakładzie przy ul. Kupieckiej. Dopiero gdy poszedł na emeryturę, mama poszła do pracy.

Akt na egzaminie

Pani Barbara chodziła na zajęcia plastyczne. Marzyła, by po maturze dostać się na studia do Wrocławia.

- Pojechałam tam w mundurku. Na uczelni zobaczyłam młodych ludzi oryginalnie ubranych, takie kolorowe kwiaty - wspomina. - Na środku sali siedziała naga, gruba kobieta. Trzeba było namalować akt. Poległam na tym zadaniu. Próbowałam, ale nie wyszło...

Tymczasem w Zielonej Górze uruchamiano Studium Nauczycielskie. Pomyślała, że to może być dobry pomysł, by w przyszłości uczyć rysunku, prac ręcznych. Oczami wyobraźni widziała już siebie w studiuum na zajęciach z rzeźby, malarstwa.

Tu także obowiązywał egzamin. Jeden z nich, pisemny, dotyczył wychowania. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała, że najlepszą pracę napisała Barbara Dubielówna (tak się nazywała).

- Przecież byli inni po liceum pedagogicznym. A co ja mogłam wiedzieć o wychowaniu? - pyta dziś sama siebie.

Lubię cię po hiszpańsku

Czasy w studium wspomina bardzo miło. Wtedy też poznała swojego przyszłego męża. Przyjechał z Gniezna. Jak przyznał, wybór szkoły był spowodowany chęcią ucieczki przed wojskiem.

Typ Włocha, szarmancki, z poczuciem humoru. Podobał się kobietom.

- Nie znał miasta. Poprosił, bym mu je pokazała. Zgodziłam się - wspomina pani Basia. - I tak to się właśnie wszystko zaczęło.

Czasem mówili coś do siebie po hiszpańsku. A że słowa są wieloznaczne, różnie można było je zrozumieć...

- Któregoś dnia powiedziałam, że go lubię. A on przetłumaczył: chcę ciebie. Oj, dostało mu się za takie zrozumienie. Potem się z tego często śmialiśmy - mówi zielonogórzanka.

Uczyli się wspólnie. Nie tylko do egzaminów. Pod okiem ojca pani Barbary.

- To była identyczna scena jak w „Samych swoich”. Tato obserwował nas w lustrze przez uchylone drzwi. Czasem otwierał je na oścież - wspomina zielonogórzanka.

Lubiła tańczyć. Ale w domu musiała być o 20.00. Ojciec zastrzegł: Jak się spóźnisz trzy minuty, nie masz po co wracać. Z pomocą przyszła mama i podsunęła pomysł, by córka zabrała tatę na szkolne potańcówki. Nauczycielki były zachwycone. Ojciec mógł się wykazać swoim tanecznym talentem. A córka do woli wirowała na parkiecie...

Zakochana po uszy

Narzeczony któregoś dnia postawił warunek: Albo ja, albo studia wyższe. Wybrała jego. Opuściła Zieloną Górę, by rozpocząć nowe życie w Gnieźnie. Z miłości zrobiłaby wszystko...

Ślub był w lipcu (bez literki „r”). Na dodatek w czwartek, co wzbudzało wśród znajomych zdziwienie.

Po ślubie pojechali na Węgry i do Bułgarii. Niespodzianek nie brakowało. Już na dworcu PKP w Zielonej Górze, okazało się, że pociąg odjechał godzinę temu i trzeba czekać na następny. Odjazd o 4.00 rano. No to poszli na zabawę do kasyna.

Pani Barbara przyznaje, że przykładną żoną nie była. Bo nie potrafiła gotować.

- W Gnieźnie wytrzymałam tylko pięć lat - przyznaje Barbara Dzięcielewska. - Czułam się tam jak w złotej klatce. Musiałam siedzieć ciągle w domu. To nie było to...

Wzięli rozwód, ale do dziś się przyjaźnią.

365 zachodów słońca

W Zielonej Górze pracowała w wielu miejscach. Starała się znaleźć czas dla córki, którą sama wychowywała. Zatrudnienie znajdywała w okręgowej komisji arbitrażowej, potem w urzędzie skarbowym, Orbisie, zakładzie remontowo-budowlanym, w banku... Jak podkreśla, bardzo pomagała jej mama, która później zginęła na przejściu dla pieszych na Bohaterów Westerplatte.

- Przejechała ją karetka pogotowia - wspomina z żalem.

Córka była już na studiach, kiedy pani Barbara na plenerze we Włocławku poznała swoją drugą miłość. Co dziwne, córka też zakochała się w Kujawianinie.

- On przyjechał dla niej do Zielonej Góry, a ja wyjechałam do Włocławka - opowiada. - Mieszkaliśmy na 23 mkw., na 10 piętrze. 365 zachodów słońca w roku.

Zbierali na większe mieszkanie. Ale z czasem pieniądze wydali na podróże. Zamarzyło się im wypić kawę w Wiedniu, spojrzeć na grecki Olimp.

Pewnego dnia, podczas kąpieli, wyczuła w guzek. Okazało się, że trzeba usunąć pierś. Na operację przyjechała do Zielonej Góry. I jak mówi - została Amazonką.

Postanowiła, że zostanie w Winnym Grodzie. Wynajęli mieszkanie na os. Pomorskim.

- Działał już wtedy prężnie Uniwersytet Trzeciego Wieku. Musiałam się do niego dostać - mówi. - Jakaż byłam szczęśliwa, gdy mnie tam przyjęli. Do dziś w nim jestem. Maluję pod okiem Leopolda Kolbiarza. A moje prace można teraz oglądać na wystawie w Centrum Przyrodniczym. Są tam też obrazy innych członków UTW z Zielonej Góry i Gorzowa.

Niestety życiowy partner się rozpił. Nie pracował, oszukiwał... Trzy razy był na odwyku. Bez skutku. A ona? Znów usłyszała diagnozę: nowotwór. Trzeba usunąć...

Badała się regularnie, chodziła po lekarzach. Z czasem po raz trzeci okazało się, że znów rak każe jej pozbyć się drugiej piersi.

Ale to, jak i inne operacje (w sumie było ich 10) nie zmieniły jej nastawienia do życia. Nadal chce czerpać z niego garściami. I dzielić się radością z innymi.

Lubi działać, być z ludźmi, choć nigdy nie należała ani do żadnej partii, ani organizacji kościelnej.

Razem z córką zaangażowała się w pomoc podopiecznym fundacji Ewy Minge. Wnuk zgłębia z nią komputerowe tajniki. Zięć wyremontuje łazienkę. Sama pomaluje sobie drzwi wejściowe i stworzy z nich kolejnych obraz - pejzaż. Napisze kolejny tekst i wiersz... I wszystko to nazwie szczęściem. Bo życie to szczęście.

Leszek Kalinowski

Jestem dziennikarzem działu informacyjnego. W "Gazecie Lubuskiej" pracuję od 1991 roku. Najczęściej poruszam tematy związane z Zieloną Górą i oświatą (przez lata prowadziłem strony dla młodzieży "Alfowe bajerowanie" - pozdrawiam wszystkich Alfowiczów rozsianych dziś po świecie). Z wykształcenia jestem magistrem filologii polskiej. Ukończyłem też dziennikarstwo oraz logopedię, a także podyplomowe studia "Praktyczne aspekty pozyskiwania funduszy unijnych".


Dziś zajmuje sie sprawami, dotyczącymi Zielonej Góry i regionu, zwłaszcza interesuja mnie tematy, związane z: 


- budową Centrum Zdrowia Matki i Dziecka, 


https://gazetalubuska.pl/jak-zmienia-sie-centrum-zdrowia-matki-i-dziecka-w-zielonej-gorze-kiedy-zakonczenie-prac/ar/c1-14995845


- rozwojem Uniwersytetu Zielonogórskiego, w tym m.in, medycyny, 


https://gazetalubuska.pl/zielona-gora-mistrzostwa-polski-w-szyciu-chirurgicznym-studentow-medycyny-zdjecia-wideo/ar/c1-14620323


- rozbudową Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, 


https://gazetalubuska.pl/ale-sie-dzieje-w-szpitalu-uniwersyteckim-zobacz-jak-sie-zmieniaja-rozne-obiekty/ar/c14-15111792


- inwestycjami oświatowymi i poziomem nauczania w szkołach, 


https://gazetalubuska.pl/egzamin-osmoklasisty-z-jezyka-polskiego-za-nami-zobacz-jak-bylo/ar/c5-15028564


- komunikacją miejską i elektrycznymi autobusami. 


https://gazetalubuska.pl/zobacz-jak-zmienia-sie-centrum-przesiadkowe-zdjecia/ga/13729844/zd/32684686


W wolnej chwili lubię popływać, jeździć na rowerze, obejrzeć spektakl teatralny, posłuchać koncertu, zwiedzać mało znane miejsca, poznawać nowych ludzi, od których czerpię wiele pozytwynej energii. 


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.