Pedofilia w Kościele katolickim. "Nie mów Szymonie, co zrobił ci ksiądz. Bo znowu ktoś odejdzie z Kościoła"

Czytaj dalej
Fot. Adrian Wykrota
Łukasz Cieśla

Pedofilia w Kościele katolickim. "Nie mów Szymonie, co zrobił ci ksiądz. Bo znowu ktoś odejdzie z Kościoła"

Łukasz Cieśla

Szymon wie, że dla kogoś z boku zabrzmi to niewiarygodnie. Wciąż spotykał się z księdzem, który od lat miał go wykorzystywać seksualnie. Poznańska kuria, po wstępnym zbadaniu tej sprawy, odwołała księdza z probostwa. To kolejny przypadek pedofilii w polskim Kościele katolickim.

Szymon z Chodzieży ma 31 lat, żonę, córkę i złe wspomnienia. Opowiada, że przez kilkanaście lat był wykorzystywany seksualnie przez księdza. Rozmawiamy w jego niewielkim mieszkaniu w centrum Chodzieży. Na ścianach wiszą święte obrazki. Na Boga się nie obraził. Przestał wierzyć w Kościół. Ten parafialny, pod wezwaniem św. Floriana, widzi codziennie ze swojego okna. Tam poznał jego. Służył do mszy, chodził na wspólnotę neokatechumenalną.

Mój pierwszy raz

- Zaczęło się w 2001 roku, wtedy ksiądz przyszedł do parafii. Najpierw były takie „podśmiechujki” z jego strony, podszczypywał mnie w pośladki, łapał za przyrodzenie. Niby takie żarty. Dla mnie było to i śmieszne, i dziwne. Byłem dzieckiem, nie miałem skończonych 15 lat

- mówi.

W 2002 roku przygotowywał się do egzaminu gimnazjalnego i uroczystego zakończenia szkoły. W domu się nie przelewało.

- Ojciec pił. Był po wypadku. Mama - na rencie. Z nimi i siostrą mieszkałem na 16 metrach. Dziadkowie w drugim pokoju. Jakoś tak w marcu 2002 roku ksiądz zabrał mnie do Poznania na zakupy. Pamiętam te włoskie buty za 400 złotych i spodnie - kanciaki, które mi kupił na zakończenie gimnazjum. Zabrał do KFC. Pierwszy raz tam byłem. Wieczorem, jak wracaliśmy, przed Chodzieżą skręcił w las. Zaczął obmacywać, kazał bym go masturbował. Byłem wystraszony. Zrobiłem to. Tłumaczył, że chłopcy tak sobie robią. Wyszczytował. Mówił, żebym nikomu nie opowiadał. Nie wiedziałem, co się stało. Czy to dobre, czy złe.

Szymon na Boga się nie obraził. Przestał wierzyć w Kościół, któremu zarzuca zamiatanie sprawy pod dywan
Adrian Wykrota Kościół św. Floriana w Chodzieży

Kolejne wspomnienia pochodzą z tego samego roku, z wakacji.

- Ksiądz chciał zabrać mnie w góry. Rodzice zgodzili się bez oporów. Spaliśmy w schronisku na Szrenicy. Drzwi zamknął od środka, kazał sobie ręką robić. Płakałem, pamiętałem pierwszy raz. Musiał dopiąć swego

- relacjonuje.

Nieco później kościelny chórek pojechał za Poznań, do Błażejewa. Był i Szymon oraz kilku starszych nastolatków. Grali na instrumentach, pełnili rolę opiekunów.

- Po przyjeździe ksiądz postanowił, że dziewczynki śpią w jednym pomieszczeniu, chłopcy w drugim, a ja w osobnym.

Przyszedł już pierwszej nocy pod pretekstem, że nie może zasnąć, bo jest strasznie duszno. Znowu obmacywał. Nie rozumiem, że się nie bał, że ktoś zobaczy. Jeszcze na tym wyjeździe poskarżyłem się opiekunom. Byli zszokowani, ale też dali do zrozumienia, że zauważyli, jak to ksiądz wyjątkowo mnie traktuje.

Szymon dodaje, że po powrocie poskarżył się również rodzicom. Razem pojechali na plebanię. Wezwano też opiekunów z wyjazdu do Błażejewa.

- W pewnym momencie zostali wyproszeni z mieszkania księdza. Został on, moi rodzice i ja. Klęknął przed nimi, przepraszał, zapewniał, że to się nie powtórzy. Dziś moi rodzice twierdzą, że mu zawierzyli. Wtedy kazali mi zejść na dół do tych opiekunów i powiedzieć, że wszystko zmyśliłem. Tak zrobiłem. Dla rodziców potem jakby tematu nie było. Uznali, że ksiądz mógł zbłądzić, jak każdy człowiek. Dalej mnie z nim puszczali.

Szymon pamięta również, że ksiądz przyjaźnił się z jego rodzicami. Przychodził na kawę. Ich relacje nazywa nawet „układem”. Po rozmowie na plebanii ksiądz dał jego mamie 500 zł na nową meblościankę. Sfinansował też drobny remont w zatłoczonym mieszkaniu, by Szymon miał własny kąt.

- Rodzice sprawę zamietli pod dywan. Z emocjami i zrytą psychiką musiałem sam sobie radzić. Gdy księdza przeniesiono do innej parafii oddalonej o prawie 100 km, przyjeżdżał po mnie i zabierał. Jaki miałem wybór? Zostać w domu, gdzie jest alkohol i obojętność. Albo jechać do niego i liczyć się z tym, że będzie mi wchodził do łóżka.

Szymon oficjalnie pomagał w różnych sprawach, sprzątał plebanię, służył do mszy. Nie ukrywa, że za tę pomoc dostawał pieniądze. Przeznaczył je, jak mówi, na pomoc rodzinie. W 2004 roku na Lednicy poznał przyszłą żonę. - Ksiądz też był z grupą z nowej parafii. Nastawiał mnie przeciwko przyszłej żonie. Ale gdy zobaczył, że jestem z nią na poważnie, a potem, że spodziewamy się dziecka, na pewien czas trochę odpuścił - opowiada.

Syndrom sztokholmski

Z czasem znajomość z księdzem weszła w nową fazę. - Masturbacja, wyjazdy do lasu - dla mnie stało się to normalną rzeczą, że tak ma być. Zaczął dawać papierosy, alkohol. Sięgałem po niego coraz częściej. To, że nadal się z nim widywałem, z boku może wyglądać dziwnie. Ale po takich przeżyciach zrozumie mnie każdy psycholog, każdy psychiatra. Po 2007 roku, już po ślubie i urodzeniu się córki, zaczęło dochodzić do pełnego seksu. Można powiedzieć, że prowadziłem podwójne życie. Ale nie uważałem go za swojego partnera. On dawał alkohol, ja miałem źródło i miejsce, gdzie mogłem komfortowo pić. A co będzie w nocy, jak będę pijany, to będzie. Właściwie to były gwałty. On może traktował mnie jako swojego chłopaka. Mówił, że mnie kocha, ale też czasami zwierzał się, jak już był na parafii w Poznaniu, że jeździ sobie na chłopaków, ponoć na Cytadelę, gdzie mieli stać. Potem, gdy sprawę ujawniłem, bronił się w kurii, że się wyzywająco ubierałem.

Szymon przez lata jeździł do księdza. Czasami zabierał żonę. Dostawał pieniądze za skoszenie trawy przed plebanią, wyremontowanie pokoju, przypilnowanie ministrantów. Gdy ksiądz trafił na parafię do małej wielkopolskiej wioski, wraz z żoną przez tydzień pilnował plebanii. Ksiądz w tym czasie odpoczywał na zagranicznych wakacjach. Prawnicy, którzy zetknęli się z historią Szymona, wskazują na syndrom sztokholmski. Ofiara odczuwa więź z oprawcą.

Żona Szymona czegoś się domyślała.

- Przed ślubem powiedziałem jej, że ksiądz mnie molestował. Potem tak jej układałem w głowie, że nic złego się nie dzieje. Mówiłem, że jak go nie będzie, nie będę miał pracy i nie będzie co jeść. Byłem od niego finansowo uzależniony. Dbałem też o własny alkoholizm i możliwość napicia się u niego. Czasami, jak już wódka nie wytrzymała, po pijaku coś tam mówiłem żonie. Ale też tłumaczyłem sobie, że pijanemu nikt nie uwierzy. A piłem dużo i często.

Żona Szymona: - Przez te lata wiedziałam, co się dzieje. Mówiłam czasami, że albo wybiera mnie i córkę, albo księdza. Myślałam o odejściu. Ale też jako żona alkoholika była współuzależniona. Szymon z kolei łagodził, że do niczego między nimi nie dochodzi. Starałam się w to wierzyć oraz zaakceptować, że wybaczył mu zdarzenia z przeszłości. Sądzę, że ksiądz dawał mu pracę, chcąc wykorzystać nasze trudne położenie. Teraz Szymon już nie pije. Chodzi na terapię. Poznajemy się na nowo.

Pokuta

W czerwcu 2013 roku Szymon kolejny raz pojechał do księdza.

- Postawił litra wódki, napiłem się. Sam był bardziej cwany, sobie nalewał najczęściej wytrawne winko. Rzucił, że idzie na wieczorną mszę, a jak wróci, to się zabawimy. Groził seksem. Pewnie myślał, że znowu zostanę. Ale wsiadłem w auto i pojechałem. Chciałem uciec.

Pod Wągrowcem pijany Szymon wyjechał na czołówkę z innym samochodem. Najbardziej poszkodowany był on sam. Lekarze walczyli o jego życie. Po wypadku zostały blizny i sprawa w sądzie. - Przez 8 dni byłem w śpiączce. Ani razu nie był u mnie w odwiedzinach. Pewnie modlił się, żebym odszedł, żeby nic się nie wydało. Jak wydobrzałem, jeszcze przez pewien czas go usprawiedliwiałem, że po prostu jest chorym człowiekiem.

Po wypadku jeszcze bywał u księdza pomagać w różnych sprawach. - Ale zacząłem trzeźwe życie. W pokoju, w którym spałem, zakluczałem się od środka. Proste, genialne i bezpieczne rozwiązanie - opowiada.

Jak mówi, w lutym 2015 roku miał ostatnie zapicie. - Pojechałem z kolegą, też alkoholikiem, na wycieczkę do Zakopanego. 5 lutego powiedziałem, że od jutra nie piję. On też tak powiedział. Ja przestałem, on dalej pije.

Postanowił wrócić na drogę ministrancką. Wiosną 2015 roku zgłosił się jako wolontariusz na zaplanowane rok później Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.

- Pojechałem na kurs przygotowawczy do Gniezna. Jako przyszli wolontariusze mieliśmy dzień pokuty i spowiedzi. Trafiłem do księdza mniej więcej w moim wieku. Gdy usłyszał, ile mam lat, był ciekaw, dlaczego zdecydowałem się na wolontariat. Pozostali byli znacznie młodsi. Powiedziałem, że znowu zostałem ministrantem, że skończyłem z alkoholem. Zapytał o przyczynę picia. Wtedy o wszystkich opowiedziałem. Spowiedź zamarła, ten ksiądz prawie płakał. Jedyna pokuta, jaką mi zadał, brzmiała: idź do kurii, powiedz o wszystkim. To był pierwszy ksiądz, który tak zareagował. Wcześniej innym też się spowiadałem. Najpierw mojemu oprawcy, który mnie rozgrzeszał. Potem inni księża mówili, żebym nie robił szumu. Wzbudzali we mnie poczucie winy, że jak to ujawnię, ileś osób odejdzie z Kościoła. Radzili modlić się za księdza. Raz tylko pewien ksiądz z Chodzieży po mojej spowiedzi, wezwał do siebie tego człowieka. On był już wtedy w innej parafii. Przyjechał, ale jakoś się wywinął.

Po spowiedzi w Gnieźnie Szymon nie wiedział, co począć. - Dwa tygodnie później poszedłem do spowiedzi w Chodzieży. Powiedziałem, o co chodzi, że mam taką nietypową pokutę i nie wiem, jak się zachować. Proboszcz stwierdził, że albo znajdę tamtego spowiednika z Gniezna i on zmieni pokutę, bo nie jestem w stanie jej wykonać, albo ją wykonam, bo nie może wisieć w powietrzu. Wskazał, do kogo się zgłosić w kurii. Tak trafiłem do księdza Jana Glapiaka z Poznania. Był nieco zmieszany, ale poprosił o spisanie choćby trzech wydarzeń. Napisałem o tych z 2002 roku, już po skończeniu 15 lat.

Szymon na Boga się nie obraził. Przestał wierzyć w Kościół, któremu zarzuca zamiatanie sprawy pod dywan
Adrian Wykrota Szymon na Boga się nie obraził. Przestał wierzyć w Kościół, któremu zarzuca zamiatanie sprawy pod dywan

Ksiądz będzie się modlił

Latem 2015 sprawa trafiła do kurii.

- Na przesłuchaniu, co teraz wydaje mi się śmieszne, przysięgałem na Pismo Święte i krzyż, że nie będę kłamał. Jako świadków wskazałem żonę i rodziców. Wiem, że ksiądz też został wezwany do kurii. Przyjechał z plikiem przelewów, żeby pokazać, ile to pieniędzy mi dawał. Na początku bronił się rękami i nogami. Kuria wyszła więc z propozycją, żebym pojechał do ich księdza psychologa z Gdańska. 23 grudnia 2015 roku pojechałem. Przesłuchanie trwało ze 4,5 godziny, było z 600 pytań. Ksiądz psycholog pytał mnie nawet, jak często kocham się z żoną, czy mam z nią orgazmy.

Szymon wraz z żoną opowiadają, że tydzień po jego wizycie u kościelnego psychologa, pojawił się u nich ksiądz. Był 30 grudnia 2015 roku.

- Akurat byłem na terapii. Żona dzwoni, że przyjechał. Przychodzę, patrzę, stoi - ręce w kieszeniach. Powiedział, że chce mnie przeprosić i chyli przede mną czoła. Może dlatego, że jeszcze wtedy nie zawiadomiłem prokuratury i myślał, że sprawa będzie zamieciona pod dywan. Zaprosiłem do mieszkania. Powiedział, że właśnie wraca od tego psychologa z Gdańska, w trakcie rozmowy z nim uznał, że się przyzna do wszystkiego. Był troszkę wystraszony. Mówił, że pojedzie do kurii i wszystko z siebie wyrzuci, ale też, że kocha kapłaństwo i chce pozostać księdzem.

Żona Szymona: - Przyjechał takim dużym busem, którym woził innych ministrantów na wycieczki. Chciał rozmawiać tylko z mężem, ale Szymon powiedział, że nie ma przede mną tajemnic i mam zostać. Przy mnie zaczął przepraszać Szymona. Mówił, że może ponieść karę, byle go nie odsuwać od kapłaństwa. Myśmy powiedzieli, że to już od nas nie zależy.

Szymon dopowiada, że nagrał księdza na dyktafon w telefonie. Nagranie przekazał organom ścigania. Rozmawialiśmy z osobą, które je odsłuchała. Chce pozostać anonimowa.

- Szymon był bardzo ofensywny w tej rozmowie, wszystko mu wygarnął. Ksiądz niczemu nie zaprzeczał. Mówił, że źle się z tym wszystkim czuje. Stwierdził, że będzie się modlił

- mówi nasz rozmówca.

Parafianie wolni od podejrzeń

Następnego dnia, jak opowiada Szymon, po 9 rano odebrał telefon od księdza.

- Powiedział, że był w kurii i do wszystkiego się przyznał. Po pół godzinie zadzwonił do mnie ksiądz Glapiak. Potwierdził pisemne przyznanie się księdza. Z kurii dostałem też informację, że odwołają go z funkcji proboszcza. Ale tak za miesiąc, żeby dokończył kolędę, a parafianie nie nabrali podejrzeń. Zapewniali też, że wyślą go na rekolekcje, a sprawę przekażą do Watykanu. Zdjęli go potem pod pretekstem urlopu chorobowego. Mnie najbardziej zbulwersowało to, że przed odejściem kuria pozwoliła mu jeszcze pojechać na wyjazd z dziećmi z parafii. Dziś oceniam wszystko na trzeźwo. Wcześniej czasami tylko go straszyłem, że o wszystkim powiem. Ale wewnętrznie czułem, że mam przegrane życie i nikt nie uwierzy alkoholikowi. Teraz oceniam, że jest psychopatą, który poznał patologiczną rodzinę. Chciał zdobyć zaufanie, zrobić ze mnie alkoholika, żeby zatuszować, co mi robił.

Z końcem stycznia 2016 roku ksiądz opuścił parafię. Oficjalnym powodem była konieczność ratowania zdrowia. Na parafialnym Facebooku wierni pisali o odejściu wspaniałego kapłana, dzięki któremu nawróciło się wiele osób. Życzyli dużo zdrowia.

Szymon: - W lutym 2016 roku powiedziałem poznańskiej kurii, że chcę od niej 300 tys. złotych zadośćuczynienia. Początkowo w ogóle nie myślałem o takim kroku, ale poradził mi to ten kościelny psycholog z Gdańska, do którego wysłała mnie kuria. Powiedział, że w pewnym momencie odezwie się we mnie głos, że coś mi się należy za te krzywdy. Gdy powiedziałem kurii o pieniądzach, kontakt się urwał. Skończyły się ich telefony, zapewnienia o modlitwie za mnie.

Sprawę Szymona zna adw. Artur Nowak z Chodzieży. W jego imieniu pisał listy do kurii. - Od Szymona i jego żony usłyszałem, że ksiądz się przyznał w postępowaniu przed kurią. Jako pełnomocnik Szymona z kurii nie dostałem żadnej konkretnej odpowiedzi, co chcą z tą sprawą zrobić. Nie byłem też informowany o przebiegu postępowania kościelnego. Jestem zniesmaczony takim brakiem kontaktu, taką hermetycznością kurii. W interesie wszystkich, a zwłaszcza Szymona było to, aby postępowanie było prowadzone bez fajerwerków. Mówiłem mu, że warto porozumieć się bez robienia wielkiego rozgłosu, a on właśnie taką drogą poszedł. Chodzi przecież o kwestie dotyczące intymnych sfer życia. Rozumiem jednak, że niedawno poszedł z tą sprawą do mediów. Poczuł się rozgoryczony stanowiskiem kurii. Mówił mi, że pytania, które mu tam zadawano, odebrał jako próbę zmanipulowania jego relacją. Sugerowano mu, że to on prowokował księdza. Ubolewam, że kuria nie szukała z nim porozumienia. Tym bardziej że jest wielu dobrych księży, a ta sprawa rzutuje na wizerunek całego Kościoła. Chodzę do kościoła i boli mnie taka postawa hierarchów oraz nieradzenie sobie z problemem pedofilii.

Przyznać się? Nie ma do czego

W marcu 2016 roku Szymon musiał pojawić się w sądzie. Jako oskarżony. Ruszył jego proces za spowodowanie wypadku po pijanemu. Bał się więzienia.

Na rozprawie wyraził skruchę. Wyjaśniał, że w 2013 roku wsiadł za kółko po pijanemu, bo uciekał od księdza, który znowu chciał się do niego dobrać. Z plebanii do domu miał prawie 150 km.

Sąd skazał go na pół roku więzienia. Nie podważył jego opowieści o księdzu, ale w wyroku wskazał, że pojechał do niego dobrowolnie. A skoro chciał odjechać, mógł wezwać taksówkę lub jakiegoś znajomego. Zgodnie z wyrokiem Szymon miał pójść na pół roku do więzienia. Jednak w drugiej instancji poznański Sąd Okręgowy zawiesił mu wykonanie wyroku.

Pod koniec 2016 roku Szymon zgłosił sprawę do prokuratury. Zaznacza, że nie zrobiłby tego, gdyby nie postawa poznańskiej kurii. Śledztwo trwa. Ksiądz ma już swojego adwokata - Sławomira Hrycaja z Poznania. Prawnik nie chciał komentować sprawy. Ostrzegł jedynie, że naruszenia dóbr osobistych jego klienta z pewnością zakończy się pozwem.

Udało nam się porozmawiać z księdzem. Zabronił cytowania swoich wypowiedzi, ponieważ sprawę, zgodnie ustaleniami, będzie komentować kuria. Duchowny stwierdził, że do niczego się nie przyznaje, bo przecież nie ma do czego, a Szymon kłamie. Dlaczego nagle przestał być proboszczem? Odpowiedział, że miał paraliż prawej strony ciała. Gdy zauważyliśmy, że słyszeliśmy, że takie kłopoty ze zdrowiem miał już po odejściu z parafii, stwierdził, że wcześniej cierpiał na nadciśnienie. Zapewniał, że sam zrezygnował z funkcji.

Ze strony kurii sprawę prowadzi ks. Jan Glapiak, delegat biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży w archidiecezji poznańskiej. Gdy usłyszał w jakiej sprawie dzwonimy, odesłał do rzecznika prasowego kurii i się rozłączył.

Rzecznik kurii ks. Maciej Szczepaniak był bardziej otwarty. Inaczej niż sam zainteresowany przedstawił powody odejścia księdza z małej wiejskiej parafii.

- Procedura kanoniczna w tej sprawie dokonuje się według wytycznych przyjętych przez Konferencję Episkopatu Polski. Po zapoznaniu się z wynikami badań komisji wstępnej abp Stanisław Gądecki zwolnił wspomnianego księdza z urzędu proboszcza, obecnie nie posiada on żadnego stanowiska. Zgodnie z procedurami sprawa została przekazana Stolicy Apostolskiej, toczy się proces karno-administracyjny. Nie możemy ujawniać zeznań żadnej ze stron. Zeznania poszkodowanego zostały potraktowane z całą powagą. Nie jestem jednak upoważniony do przekazywania informacji na temat kwestii związanych z jego roszczeniami - odpowiedział nam ks. Maciej Szczepaniak, rzecznik Kurii Metropolitalnej w Poznaniu.

Niedawno na stronie Episkopatu pojawiła się informacja, że ksiądz ma jubileusz kapłaństwa i odprawi w poznańskiej katedrze mszę wraz z innymi jubilatami. Uroczystościom przewodniczył abp Stanisław Gądecki. Kuria nie chce tego komentować. Zaznacza, że obwiniany ksiądz nie ma żadnych kar kościelnych i może odprawiać msze święte.

Łukasz Cieśla

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.