"Pandemia? Żadnej pandemii nie ma. To międzynarodowy spisek"! Jak się rodzą teorie spiskowe

Czytaj dalej
Fot. Konrad Kozłowski
Szymon Spandowski

"Pandemia? Żadnej pandemii nie ma. To międzynarodowy spisek"! Jak się rodzą teorie spiskowe

Szymon Spandowski

Z doktorem Adrianem Wójcikiem z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu rozmawiamy o tym, jak się rodzą teorie spiskowe.

Rzadko włączam się do dyskusji internetowych. Niedawno jednak, czytając tyrady różnych śledczych z Facebooka, którzy przedstawiali dowody na to, że pandemia koronawirusa jest jedną wielką mistyfikacją, nie wytrzymałem. Akurat kilka dni wcześniej w naszym mieście zmarła pielęgniarka ze szpitala zakaźnego - pomagając pacjentom, zaraziła się covidem. Napisałem więc, aby ci wszyscy święcie przekonani o tym, że wirusa bądź zagrożenia z jego strony nie ma, podzielili się tymi nowinami z krewnymi ofiar. Na forum zawrzało, argumenty zaczęły się sypać coraz bardziej absurdalne, a wygłaszane były w sposób coraz bardziej agresywny. O wielkiej mistyfikacji, z którą miał stać Bill Gates, Chińczycy, Amerykanie, masoni i Bóg wie kto jeszcze, rozpisywali się ludzie wykształceni, młodzi i ci bardziej już doświadczeni. Głusi na wszelkie argumenty. Skąd to się wzięło?

Jako ludzie mamy potrzebę zrozumienia świata. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji masowego zagrożenia: pandemii, czy kryzysu ekonomicznego. W takich sytuacjach sięgamy po wyjaśnienia, które zaspokajają psychologiczną potrzebę nadawania sensu, chociaż wcale nie muszą mieć coś wspólnego z rzeczywistością. W odniesieniu do wyjaśnienia pandemii, mogę przyjąć taką interpretację tej sytuacji, że gdzieś w Chinach ktoś zjadł nietoperza i z tego powodu ja teraz w Polsce nie mogę wyjść z domu a moje dziecko uczy się zdalnie. To brzmi kuriozalnie! Waga początkowego wydarzenia nie odpowiada skutkowi. Z jednej strony mamy trywialne działania osoby czy grupy osób , z drugiej światową pandemię, zatrzymanie gospodarki, ograniczenia w poruszaniu się. Takie rzeczy, jakie jeszcze kilka miesięcy temu nikomu by nie przyszły do głowy. Aby zrozumieć te wydarzenia, staramy się więc znaleźć dla nich wyjaśnienia nieco bardziej spektakularne. Słyszymy więc, że SARS-CoV-2 jest wirusem stworzonym w chińskich laboratoriach, który został uwolniony. Albo jeszcze inaczej, koronawirusa stworzyli Amerykanie i przerzucili go do Chin. Albo wreszcie, że wirus jest efektem wielkiego spisku Billa Gatesa po to, aby nadzorować ludzi starszych przy pomocy mikrochipów. Poza tym mamy również tendencję do pomniejszania znaczenia tego, czego bezpośrednio nie dostrzegamy. W przypadku koronawirusa i tak nie było pod tym względem najgorzej, w każdym razie na początku większość ludzi poddała się zaleceniom władz. Ludzie rzeczywiście ograniczyli wychodzenie, a jeżeli już opuszczali mieszkania, korzystali z maseczek. Później niestety ta dyscyplina uległa pewnemu osłabieniu.

Jako ludzie mamy potrzebę zrozumienia świata. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji masowego zagrożenia: pandemii, czy kryzysu ekonomicznego. W takich sytuacjach sięgamy po wyjaśnienia, które zaspokajają psychologiczną potrzebę nadawania sensu, chociaż wcale nie muszą mieć coś wspólnego z rzeczywistością.

Trochę trudno się dziwić, zamknęliśmy się w domach, gdy było kilkudziesięciu chorych i kilkoro zmarłych. Teraz ofiary są liczone w tysiącach, ale wszyscy wokół mówią o normalizacji. A skoro już mowa o jakichś kryzysach zaufania, tropiciele teorii spiskowych nie wierzą autorytetom. Pan profesor z doświadczeniem mówi o śmiertelnym niebezpieczeństwie, na co na forum odpowiada ktoś świeżo po ekonomii przekonując, że to bzdura, bo przecież nikt z powodu koronawirusa nie umarł.

Cóż, dzisiejsza nauka jest niezwykle złożona. Derek Price, historyk nauki, obliczył, że gdybyśmy, poczynając od czasów starożytnych, zaczęli liczyć ludzi, którzy są naukowcami, to by się okazało, że większość z nich żyje obecnie. Co więcej, ci ludzie również publikują! Ogrom wiedzy jest zatem wyjątkowy. To po pierwsze, bo po drugie - my tak naprawdę nie jesteśmy w stanie ocenić jakości argumentów naukowych. Nawet jeśli sami pracujemy jako naukowcy, mamy dość wąskie pole widzenia, ograniczone do własnej dyscypliny. Psychologia pokazuje, że jeżeli wyrabiamy sobie na jakiś temat opinię, możemy oprzeć ją na faktach, bądź na innych, z obiektywnego punktu widzenia mniej istotnych kryteriach. Fakty są decydujące, gdy temat jest dla nas istotny, dotyka nas osobiście. Dodatkowo musimy być w stanie móc merytorycznie ocenić docierające do nas argumenty. W przypadku większości zagadnień związanych z dzisiejszą nauką wiedza jest jednak na tyle złożona, że człowiek spoza dyscypliny nie ma szansy, aby tego typu informację w sensowny sposób przetworzyć. Dotyczy to oczywiście również samych naukowców, którzy niekoniecznie muszą posiadać kompetencję, aby sensownie mówić o czymś spoza ich dyscypliny. Jeżeli brakuje nam motywacji i kompetencji, kluczowe zaczynają być mniej istotne kryteria przekazu. Na przykład to, czy zawarte w nim argumenty są zgodne z moim światopoglądem. Czy wiadomość pochodzi od osoby, z jaką się zgadzam, bądź mogę zgodzić; czy przyjęcie jakiejś informacji wywołałoby dla mnie negatywne skutki; czy to jest dla mnie wygodne, czy nie. Mamy problem systemowy, że dzisiejszej nauki jest trochę za dużo. Poza tym, w jaki sposób dziś konsumujemy informacje? Większość naszych informacji pochodzi z mediów społecznościowych. Nie jest to dobre choćby dlatego, że w mediach społecznościowych zwykle kontaktujemy się z ludźmi, którzy mają podobny światopogląd. Zamyka nas w bańkach informacyjnych i powoduje, że często nie mamy nawet szansy, żeby zapoznać się z wiadomościami, jakie z naszymi poglądami są sprzeczne. Na ogół zresztą w ogóle tego nie chcemy. Psychologowie społeczni Jeremy Frimer, Linda Skitka i Matt Motyl przeprowadzili ciekawe, ale jednocześnie smutne badania, w których ludzie mieli szansę zdobyć dodatkowe pieniądze, jeżeli zapoznają się z informacjami sprzecznymi z ich światopoglądem. Na przykład demokraci mogli zapoznać się z argumentami przeciwko dopuszczalności małżeństw jednopłciowych, a republikanie mieli zapoznać się z argumentami na ich rzecz. Okazało się, że ludzie wcale nie chcieli się wystawiać na takie przekazy pomimo zachęty pieniężnej.
Wspomniał pan o internecie. Tu badania pokazują, że kiedy przebywamy w sieci, stajemy się nieco innymi ludźmi, niż jesteśmy poza nią. Jednym z takich efektów jest to, że gdy mamy dostęp do internetu czujemy się bardziej pewni swoich opinii. Dlaczego? Dlatego, że mylimy dostępność informacji, to że możemy coś sprawdzić, z naszą rzeczywistą wiedzą. Samo medium wpływa już więc na to, że ludzie uważają, że mają rację bardziej.
Mamy wreszcie i takie badania, które pokazują, że mamy tendencje, aby surowiej oceniać ludzi, z którymi spotykamy się w sieci. O ile w dyskusji twarzą w twarz jesteśmy w stanie się dogadać, o tyle w sieci mamy już większą tendencję, aby ją dehumanizować itd. Media społecznościowe niestety zwiększają taką polaryzację.

Większość naszych informacji pochodzi z mediów społecznościowych. Nie jest to dobre choćby dlatego, że w mediach społecznościowych zwykle kontaktujemy się z ludźmi, którzy mają podobny światopogląd. Zamyka nas w bańkach informacyjnych i powoduje, że często nie mamy nawet szansy, żeby zapoznać się z wiadomościami, jakie z naszymi poglądami są sprzeczne.

Kto daje się uwieść teoriom spiskowym? Śledząc dyskusje na forach zdziwiłem się, że tak podatni pod tym względem okazali się ludzie wykształceni i tacy, co już to i owo na świecie widzieli.

Ostatnio prowadziliśmy badania m.in. teorii spiskowych na temat szczepionek. Pokazały one, że to wcale nie jest tak, że bardziej podatni na nie są ludzie o niższym wykształceniu. Sprawdzaliśmy akceptację stwierdzeń dotyczących spisku szczepionkowego, czyli tego, że ukrywa się prawdziwe dane na temat szczepionek i potencjalnego ryzyka związanego z ich zastosowaniem, ale również to, że szczepionki posiadają jakieś mikrochipy, które później pozwalają kontrolować ludzi. Ta wiara rzeczywiście była troszeczkę silniejsza u ludzi z wykształceniem podstawowym czy zasadniczym, niż u tych z wykształceniem średnim bądź wyższym, ale te różnice były naprawdę bardzo niewielkie. Wyszło nam za to, że osoby, które szczególnie wierzą w teorie spiskowe na temat szczepionek, w dość specyficzny sposób myślą o swojej grupie własnej. Kiedy badamy sposób, w jaki myślimy o narodzie, mówimy o bezpiecznej i zagrożonej formie tożsamości. Ta druga sytuacja polega na tym, że uważamy, iż nasza grupa jest wielka i wyjątkowa, zasługuje na szczególne traktowanie, a jednocześnie nie jest przez innych właściwie doceniana. Jest to związane z większą wrogością wobec innych grup. Tutaj dochodzimy do teorii spiskowych, ponieważ one często bazują na przekonaniu, że inni nam zagrażają. Takie osoby częściej odrzucają polityki społeczne związane ze szczepionkami. Uważają, że szczepionki mogą być narzędziem wykorzystywanym by zaszkodzić naszej grupie.

Ostatnio prowadziliśmy badania m.in. teorii spiskowych na temat szczepionek. Pokazały one, że to wcale nie jest tak, że bardziej podatni na nie są ludzie o niższym wykształceniu.

Czy Polacy są bardziej podatni na teorie spiskowe od innych?

Po pierwsze, w każdym kraju takie teorie wyglądają nieco inaczej. Dla Polaków na przykład raczej nie będzie ważne to czy księżna Diana zmarła w wyniku zamachu MI5 czy nie. Inne teorie spiskowe mają charakter bardziej uniwersalny – np. jeżeli chodzi o istnienie tajnego spisku, który ma sprawować władzę na świecie. W 2016 roku było prowadzone ciekawe badanie, gdzie porównano kilka krajów europejskich. Jeżeli chodzi o rozpowszechnienie teorii spiskowych, to jesteśmy w średniej europejskiej.

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.