Ojciec Tomasz Franc OP: Po pandemii będziemy jak neandertalczycy

Czytaj dalej
Fot. Pexels
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Ojciec Tomasz Franc OP: Po pandemii będziemy jak neandertalczycy

Jolanta Tęcza-Ćwierz

- Przed nami lawina stanów depresyjnych. Ludzie tracą najbliższych, pracę, relacje - mówi Tomasz Franc, dominikanin i psycholog.

Z czym się idzie do psychoterapeuty?

Z bólem egzystencjalnym, z którym sobie nie potrafimy poradzić. Z napięciem, pytaniami, niepokojem, powracającymi wydarzeniami z historii, z trudnościami w relacjach. Nie chodzi tylko o klasyczne zaburzenia psychiczne czy choroby, ale także o to, co jest trudne do zwerbalizowania, nad czym się zastanawiamy i szukamy pomocy. Czasem nawet niełatwo nam to nazwać. Terapia jest leczeniem przez słowo, za pomocą szukania sensu, nadawania znaczenia, wydobywania z czeluści z naszej nieświadomości konfliktów emocjonalno-psychicznych, które próbujemy nazwać.

Czy spowiedź może być formą albo namiastką terapii?

Spowiedź jest sakramentem uzdrowienia, przebaczenia. Szczególnie jeśli dotyczy dłuższego okresu, daje możliwość spojrzenia na życie z perspektywy. Podsumowania pewnych wydarzeń, zobaczenia rozwoju duchowego albo zaniedbań, które nas odciągały od relacji z Bogiem. Spowiedź zawsze porusza się w kategoriach świadomych - tego, co przeżywamy. A terapia daje nam możliwość zobaczenia wnętrza naszych czynów przez dłuższy, systematyczny kontakt z jedną osobą, terapeutą. Spowiedź dotyczy tego, co rozum potrafi nazwać, zmierzyć, wyliczyć i odnieść do sumienia, do normy, którą reprezentuje dekalog, ewangelia, czy nauczanie Kościoła. Terapia pozwala nam głębiej w psychice i emocjach odnaleźć korzenie tego, co determinuje nasze zachowanie. W spowiedzi mamy anonimowość, moje imię, nazwisko nie są ważne. Liczy się moje sumienie, wpatrzone w Boga, przed którym staję. W terapii anonimowość jest związana z tajemnicą terapii, ale doskonale wiemy, jak się nazywa terapeuta, a on zna nasze życie, rodzinę, nasze skryte myśli, a nawet marzenia senne.

Czym różni się pomoc terapeutyczna od duszpasterskiej?

Spowiedź to sakrament, czyli spotkanie mojego sumienia z wartościami duchowymi w odniesieniu do Boga i Kościoła. Terapia jest relacją z terapeutą w oparciu o metodę psychoanalityczną, behawioralną, systemową, psychodynamiczną, którą terapeuta się posługuje. Po drugie spowiedź dotyczy tego, co świadome, dobrowolnie uczynione. Nie potrafimy się z tym zgodzić, mamy wyrzuty sumienia, które odnoszą się do dekalogu i nauczania Kościoła. Terapia często zahacza o nieświadomość, odkrywa całą głębię różnych pobudek, które pochodzą m.in. z okresu dzieciństw albo z wypartych impulsów związanych z naszą popędowością, lękami, obawami. Przystępując do sakramentu, mamy do czynienia z tu i teraz od ostatniej spowiedzi. To jest okres miesiąca, kilku tygodni. Terapia często odnosi się do odległych zachowań i relacji. Podczas terapii pojawiają się różne osoby: ojciec, matka. W spowiedzi zwykle mówimy o sobie. W psychoterapii celem jest pomoc we wzroście własnego ego (nie mylić z egoizmem), wewnętrznej siły, tak żebym mógł podejmować decyzje niezależne od impulsów wewnętrznych. Terapia pomaga mi znosić w sobie różne uczucia, też negatywne, żebym nie ulegał rozbiciu. Celem terapii są zdrowe relacje i zdrowa osobowość. Celem duchowym spowiedzi jest przede wszystkim wzrost w relacji do Boga. Tam jest miejsce na budowanie czy dzielenie się doświadczeniem wiary Kościoła, którego kapłan uobecnia.

Czy ludzie spowiadają się z depresji, poczucia winy, niemożności porozumienia z bliskimi? Czy ksiądz może odesłać ich na terapię?

Mądry, roztropny kapłan będzie miał wyczulone ucho i będzie się zastanawiał, czy jest to sytuacja jednorazowa, czy powtarzalna, w której człowiek sobie nie radzi, czy ta sytuacja wynika z niedostępnych środków do pracy nad sobą. Może zalecić terapię, ale nie może do niej zobowiązać czy nakazać.

Mamy dziś problemy z budowaniem relacji i ich podtrzymaniem. Widać to w gabinecie?

Coraz głębsze są rany związane z poczuciem samotności, zagubieniem, wyobcowaniem, z przeciążeniem rzeczywistością, stresem. Dojmujące pogłębienie poczucia pustki i zależności od czegoś, czego nie widzimy (np. wirusa) jest przerażające. Wydaje mi się, że w tym momencie każdy jest bardziej skupiony na tym, by przetrwać ten czas, ale jestem przekonany, że przed nami lawina szukania pomocy w stanach depresyjnych, w sytuacjach mierzenia się z utratą najbliższych, pracy czy relacji. Kościół, religia, sakramenty będą tu miały znaczące miejsce, ale szeroko rozumiana pomoc psychologiczna, psychiatryczna może okazać się niezbędna.

Jak radzić sobie z koniecznością izolacji, z lękiem, niepewnością, bezradnością?

Najważniejsze, mimo izolacji społecznej, by nie pozostawać z tym samemu, nie izolować się psychicznie we własnych czterech ścianach. Nie można dać się zdominować irracjonalnym myślom, które mogą nas przeraża i podsuwając czarne scenariusze. Wtedy już krok do utraty poczucia bezpieczeństwa. Warto wyłączyć internet, telewizor, otworzyć oczy, rozsunąć zasłony, zobaczyć słońce i twarze innych ludzi, wyciągnąć dłoń do sąsiada, porozmawiać. Wyjść z przerażającej bańki napchanej naszymi lękami. Bycie w negatywnym błędnym kole jest bardzo charakterystyczne dla depresyjnego postrzegania rzeczywistości. Wszystko, co się wydarza, potwierdza, że będzie źle. Zapalanie sobie świateł nadziei w oparciu o dzielenie się z innymi tym, co najprostsze i codzienne w moim życiu jest wyrwaniem się z tego koła.

Jak zmieni nas pandemia?

Część z nas będzie jak neandertalczycy z maczugami. Wyjdzie z jaskiń, nie dbając o relacje, o siebie, zadowalając się impulsywnością, nie radząc sobie z emocjami, bo w czasie pandemii zabrakło poczucia troski o to, co najgłębsze. A część wyjdzie przełamana, być może z bliznami po różnych pytaniach, z dotarciem się w różnych relacjach, ze zweryfikowaniem swojego życia, ze zmierzeniem się z kryzysami, ale przez to zahartowana, umocniona. Śmielej idąca w życie, w pionierskim nastroju odbudowy rzeczywistości. Miejmy nadzieję, że ta druga grupa będzie liczniejsza. W końcu neandertalczycy wyginęli, a homo sapiens przetrwał.

Kto szuka pomocy u psychoterapeuty?

Współczesna kultura proponuje doraźny sposób radzenia sobie z problemami. Począwszy od używek, a skończywszy na treningach, po których widoczny ma być szybki efekt. Na terapię trafiają osoby, które szukają głębszego spotkania z sobą samym, wewnętrznie piękne, które potrzebują czegoś więcej. Zatrzymania się. Poświęcenia sobie czasu. Potrzebują też odbudowania więzi naderwanych przez rytm życia i nadmiar pracy.

Odczarowuje ksiądz terapię.

Często stygmatyzujemy tych, którzy trafiają do terapeuty. Myślimy, że to nieudacznicy, którzy nie radzą sobie w życiu. Moim zdaniem są to ludzie, którzy mają odwagę zobaczyć, że potrzebują czegoś więcej i mocniej, i nawet jeśli mówią o tym w kategoriach szukania pomocy. Człowiek nie jest stworzony do tego, by być sam. Znalezienie w terapeucie sojusznika, towarzysza czy lustra, w którym można się przejrzeć i skonfrontować w neutralnej, bezpiecznej atmosferze, jest nieodzowne do wzrostu w poznaniu siebie. Terapia to wyraz odwagi i troski o siebie. Spowiedź i terapia pokazują, że jest coś więcej niż własne ego. Taki sposób podejścia do rzeczywistości to geniusz ludzkiego ducha.

Spotkanie religii i psychologii miało burzliwe początki. Czy dzisiaj został zawarty sojusz?

Dla mnie człowiek jest osobą, która oprócz psychiki i emocji ma także głębię duchową. I żeby móc integralnie się rozwijać, należy na nie spojrzeć kompleksowo. Daleki byłbym od łączenia psychoterapii i duchowości w jednym systemie leczniczym, albo - co gorsze - w jednej osobie leczącej, tworząc patchwork psychoterapeutyczno-duchowy. Mimo że oddzielałbym psychoterapię od kierownictwa duchowego i spowiedzi, to osobom wierzącym zalecałbym zadbanie o jedno i drugie. Wśród terapeutów spotyka się postawy związane z neutralnością, która jest niezbędna w procesie terapii, ale wydaje mi się w koślawy sposób rozumiana. Jeżeli pojawia się temat religijności u wierzącego pacjenta, to terapeuta koślawy w neutralności będzie go unikał albo stygmatyzował, dając poczucie, że to wyraz dziecinności czy nerwicy. Nie będzie w stanie zrozumieć. Tak samo jeśli duchowny w konfesjonale zacznie kropić wodą święconą wszelkie problemy w relacjach i powtarzać formułę o konieczności nawrócenia i poprawy, a nie będzie zachęcał, aby pogłębiać pracę na sobą w oparciu chociażby o psychoterapię, szczególnie dla osób, które borykając się ciągle z tymi samymi grzechami, cierpią i nie wiedzą, jak sobie z poradzić. Podstawą zdrowego rozwoju jest wolność, którą w psychoterapii przeżywamy jako wolność od wszystkiego, co nas niezdrowo determinuje, a w konfesjonale jako wolność ku wartościom, ku przekraczaniu ograniczenia i egocentryzmu w miłości względem Boga czy bliźniego. Jeżeli terapeuci tego nie zrozumieją, będą zarzucali spowiedzi odrealnienie. A jeżeli spowiednicy tego nie zrozumieją, to będą myśleli, że terapeutom zależy tylko na tym, żeby zredukować ducha do emocjonalno-psychicznych kategorii.

Jak ma się poczucie winy do wyrzutów sumienia?

Wyrzuty sumienia odniósłbym do konkretnego czynu, którego dotyczą, a poczcie winy porównałbym do mgły, którą czyn pozostawia. Poczucie winy jest dojmującym doświadczeniem, często związanym z sumą różnych porażek. Czasem trudno zweryfikować, czego konkretnie dotyczy, jest jak cień przesłaniający nasze szczęście, plany, relacje. Wyrzut sumienia jest najczęściej konkretny. Dotyczy osoby, którą zraniłem, rzeczy, którą zrobiłem źle. Spowiadamy się z grzechów związanych z wyrzutami sumienia, ale często gdy grzechy są odpuszczone, zostaje w nas poczucie winy jako emocja, konsekwencja grzechu, zranienia - trochę jak blizna na ciele. Zapominamy o niej, ale kiedy na nią popatrzymy, przypomina nam się historia wypadku. Z takim poczuciem winy warto pójść na terapię.

Słowo grzech prawie znikło ze słownika, mamy co najwyżej słabości.

Jeśli zatraca się w nas poczucie grzechu, to zatraca się również zdolność do oceniania czegoś, co jest dobre, a co złe w naszym sumieniu. I to niepokojące. Mówienie o słabościach często jest relatywizmem. Rozumienie pojęcia grzechu pomaga nam nie brnąć w sytuację, gdzie zaczynamy prawdę nazywać inaczej albo nieprawdę nazywać normą. Grzech pozwala uporządkować rzeczywistość. Coś jest złe lub coś jest dobre w odniesieniu do sumienia, które (w Kościele katolickim) ocenia rzeczywistość przez dekalog. Uznanie grzechu jest też odwagą nazywania w sobie różnych rzeczy, stawaniem w prawdzie. Słabość, borykanie się z czymś, niestosowność - to często zmiękczenia. Jeśli jestem w stanie uznać w swoim życiu zło, to mam możliwość naprawy. Jeżeli ciągle jestem słaby i skoncentrowany na klepaniu siebie po plecach i głaskaniu po głowie, to być może nigdy nie zauważę kogoś, kogo skrzywdziłem.

Czy znajomość psychologii ułatwia księdzu posługę w konfesjonale?

Psychologia pomaga mi myśleć o człowieku w trochę inny sposób niż tylko zdroworozsądkowo-duchowy. W konfesjonale nie zastanawiam się, z jakiego rodzaju zaburzeniem mam do czynienia, bo to nie jest moja rola, ale z pewnością mam dodatkowe ucho do słuchania, a to cenna pomoc. Zresztą wielu kapłanów szkoli się w kontekście psychologicznym. Księża mają listy kontaktów do psychologów, do których mogą odesłać penitentów. Obawiam się jednak, że w odwrotną stronę raczej to nie działa. Terapeuci z tego nie korzystają. To błąd. Często terapeuci nie potrafią przekierowywać z problemami natury egzystencjalno-duchowej do kapłanów.

A czy jako osobie duchownej łatwiej księdzu nieść pomoc przy psychoterapii?

W gabinecie jestem terapeutą i psychologiem - a nie posługującym księdzem.

Pacjenci w gabinecie wiedzą, że jest ksiądz osobą duchowną?

Oczywiście, chociaż w gabinecie nie noszę habitu. Nie byłbym wtedy w stanie przyjąć pacjentów z ich całą złożonością. Z ich potrzebą szukania kontaktu ze specjalistą terapii a nie z duchownym.

Na terapię przychodzi para małżeńska, która chce się rozwieść. W tym wypadku musi ksiądz odłożyć na bok nauczanie Kościoła o nierozerwalności małżeństwa. Czy jako psychoterapeuta potrafi ksiądz być neutralny światopoglądowo?

Neutralność jest niełatwa nie tylko dla księdza-terapeuty, ale też dla świeckich terapeutów, ponieważ wymaga dużej dyscypliny w kontekście nie przerzucania własnych przekonań na pacjenta. I powściągliwości w udzielanie rad.

Termin „psychoterapia” z języka greckiego oznacza: „leczenie duszy”. Czy ksiądz się czuje lekarzem dusz?

Jako kapłan tak, jako terapeuta nie. Jako terapeuta czuję się kimś, kto pomaga osobie przywracać jej wewnętrzną wolność.

Czy jest jeszcze coś, co księdza zaskakuje w ludzkiej duszy i psychice?

Zdolność do powstawania z popiołów. Regenerowania swojego życia. Zdolność do odwagi uporania się z własnym cieniem w sobie. Z wydobyciem człowieczeństwa, z przekraczaniem siebie. To jest fascynujące. Bez względu na to, jak trudne czy bolesne były doświadczenia, towarzyszenie w takim procesie jest dla mnie pouczającym spojrzeniem na rzeczywistość. Jako terapeutę najbardziej zaskakuje mnie to, że choć czasem doświadczone traumy są przeogromne, to nie muszą być ostatecznym słowem w życiu zranionej osoby, przeszkodą do odnowy, regeneracji, do wewnętrznego odbudowania siebie w procesie terapii. Odbudowa zaczyna się od zaufania.

ojciec Tomasz Franc
Tomasz Franc OP, dominikanin i certyfikowany psychoterapeuta Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Pracuje na Oddziale Zaburzeń Osobowości i Nerwic Szpitala Psychiatrycznego im. Babińskiego w Krakowie. Pracuje również w gabinecie prywatnym. Członek Zespołu Krakowskiej Szkoły Psychoterapii Psychoanalitycznej

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.