Ojciec Maciej Biskup OP: Lęk jest punktem wyjścia w stronę ufności i nadziei. Rozmowa z dominikaninem z Łodzi o Wielkanocy w cieniu pandemii

Czytaj dalej
Fot. ARC
Maria Olecha-Lisiecka

Ojciec Maciej Biskup OP: Lęk jest punktem wyjścia w stronę ufności i nadziei. Rozmowa z dominikaninem z Łodzi o Wielkanocy w cieniu pandemii

Maria Olecha-Lisiecka

O życiu, które jest darem, ciszy Wielkiej Soboty, Wielkanocy w cieniu pandemii i lęku, z którego rodzi się nadzieja, mówi o. Maciej Biskup OP, dominikanin z Łodzi.

***

Czy w tym trudnym czasie pandemii ojciec odczuwa strach?

Odczuwam lęk egzystencjalny jak każdy człowiek.

Pytam, bo strach jest tym uczuciem, które ludzie teraz odczuwają najmocniej. Strach o zdrowie i życie swoje, najbliższych, o pracę, o sytuację materialną. Czy ludzie wierzący powinni zaufać Bogu, że w tym wszystkim jest głębszy sens?

Tak, ale proszę pamiętać, że lęk jest punktem wyjścia w stronę ufności i nadziei. Doświadczenie wiary zawsze buduje się na doświadczeniu egzystencjalnym. Jezus też się bał, modlił się w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli możesz, oddal ode mnie ten kielich” widząc grozę krzyża, odrzucenia, cierpienia. Lęk jest wpisany w nasze doświadczenie. A wiara nas zaprasza, aby nie poddać się lękowi, aby jego narracja nas nie zamknęła.

Zatem nie powinniśmy się wstydzić tego, że się boimy?

Wstydzimy się mówić o emocjach, taką mamy trochę mentalność jako Polacy. Boimy się wyrażania uczuć. Lęk to uczucie, które nie jest ani dobre, ani złe. On nas o czymś informuje, bagatelizowanie lęku może być niezdrowe, bo ignorujemy wtedy pewne zagrożenie. Lęk jest częścią naszego doświadczenia. Człowiek ma ograniczoną percepcję. Jeżeli status quo naszego egzystowania nagle się chwieje, to, co dawało nam poczucie bezpieczeństwa, okazuje się niepewne, to mamy prawo się lękać. Ważne jednak, aby nie poddać się temu strachowi, bo to może prowadzić do rozpaczy, do poczucia beznadziei, która paraliżuje nas przed zaangażowaniem się w życie.

Lęk to uczucie, które nie jest ani dobre, ani złe. On nas o czymś informuje, bagatelizowanie lęku może być niezdrowe, bo ignorujemy wtedy pewne zagrożenie. Lęk jest częścią naszego doświadczenia.

Czy to może być szansa na zbudowanie prawdziwej relacji z Bogiem?

Wczoraj ktoś mnie spytał, czy koronawirus może być szansą. Sam w sobie – nie. Koronawirus to epidemia, więc jako zło nie jest szansą. Szansa oznacza bowiem, że mamy prognozę na jakieś dobro. Nie lubię też sformułowania, że cierpienie uszlachetnia. Nie, cierpienie jest destrukcyjne. Natomiast sposób, w jaki przeżyjemy daną trudność – to można dopiero ocenić i to jest szansa dla nas. Czy staliśmy się bardziej wrażliwi, empatyczni, ufający Bogu i drugiemu człowiekowi? Bo w doświadczeniu granicznym jest to ważne. Może być tak, że wiele osób pogłębi swój sposób przeżywania życia, może nabierze dystansu do wygórowanych potrzeb życiowych, ale część z nas wróci do dawnych przyzwyczajeń. To bardzo indywidualne. To może być szansa, ale ona nie leży w złu, które nas dotyka, a w sposobie, w jaki będziemy chcieli sobie z nim poradzić.

Mamy Wielki Tydzień. W rekolekcjach mówił ojciec, że to czas wielkiego dramatu Jezusa jako Boga i człowieka. To będzie szczególnie trudny czas, bo wierzący nie mogą uczestniczyć w liturgii Triduum Paschalnego. Jak więc przeżyć ten czas?

Przede wszystkim mamy Słowo Boże i modlitwę. Liturgia jest bardzo ważna i można w niej uczestniczyć za pośrednictwem mediów, technologia wychodzi nam naprzeciw. Ale myślę, że ten czas nas zaprasza do pogłębionego chrześcijaństwa. Przygotowując konferencję na sobotę, o Maryi, mówiłem, że Wielka Sobota jest zasadniczo czasem ciszy: wielka cisza spowiła ziemię, Jezus umiera, zstępuje do piekieł. A z drugiej strony: święconka, tradycyjne nawiedzanie grobów Pańskich – to przybiera często charakter festynu rodzinnego. Ta cisza Wielkiej Soboty gdzieś umyka. W tym roku jest okazja, aby wejść w ciszę, wejść w milczenie. Tradycja Kościoła mówi o tym, że Maryja w dzień sobotni przechowała wiarę Kościoła, między śmiercią a zmartwychwstaniem. To okazja do pogłębionej wiary, do chrześcijaństwa mniej rytualnego, a bardziej medytacyjnego, wyrastającego ze spotkania z Bogiem i osobistej modlitwy.

A może to jest tak, że jesteśmy religijni, przyzwyczajeni do tradycji, ale to nie oznacza, że jesteśmy ludźmi wierzącymi?

Może tak być. Ja często mówię, że większość Polaków jest ochrzczona, ale niekoniecznie zewangelizowana. Religia jest częścią naszej tradycji, ale nie zawsze wypływa ze świadomego przyjęcia Ewangelii. Myślę, że teraz ten trudny czas może być szansą dla ludzi na wołanie: Boże, ja Ciebie potrzebuję!

Koronawirus to epidemia, więc jako zło nie jest szansą. Szansa oznacza bowiem, że mamy prognozę na jakieś dobro. Nie lubię też sformułowania, że cierpienie uszlachetnia. Nie, cierpienie jest destrukcyjne. Natomiast sposób, w jaki przeżyjemy daną trudność – to można dopiero ocenić i to jest szansa dla nas.

Spowiedź przed Wielkanocą jest jednym z przykazań kościelnych. W czasie pandemii jest w zasadzie niemożliwa. Ale jest akt żalu doskonałego. Na czym on polega?

Przede wszystkim jest to jest szansa do bardziej odpowiedzialnej wiary, bez udziału księdza, takiej niesklerykalizowanej. Podam przykład z historii: w Korei chrześcijaństwo było przez 200 lat bez sakramentów, bez księży. Dotarła tam Ewangelia przez świeckich misjonarzy i ten Kościół bardzo się rozwinął. Do dzisiaj Kościół koreański jest oparty na odpowiedzialności ludzi świeckich. Ten czas teraz jest okazją do nauczenia się stawania przed Bogiem w całkowitej szczerości, bez ukrywania się pod formułką. Można otworzyć swoje serce, stanąć w prawdzie o sobie, skonfrontować się ze sobą. W żalu doskonałym nie chodzi o emocje, to jest wyznanie: tak, zbłądziłem, zrobiłem inaczej niż naucza Kościół, do którego należę, odcinam się od grzechu. Żal doskonały oznacza, że mam świadomość grzechu i tego grzechu żałuję. Nie znaczy, że nie wrócę do grzechu, bo tego nikt z nas nie może - po najlepszej nawet spowiedzi - powiedzieć: już nie zgrzeszę. Byłaby to pycha. To, co jest ważne w akcie żalu doskonałego: jeśli ktoś nosi w sobie grzech ciężki, to musi się przyznać wewnętrznie, że jeśli tylko będzie okazja do spowiedzi sakramentalnej, to ten grzech ciężki w spowiedzi wypowie.

A co z grzechami lekkimi, powszechnymi?

Każdy rachunek sumienia, np. taki wieczorny czy spowiedź powszechna na początku mszy świętej gładzi grzechy powszechne. Oczywiście katechizm mówi, że nie powinno być przywiązania także do tych grzechów powszechnych.

Religia jest częścią naszej tradycji, ale nie zawsze wypływa ze świadomego przyjęcia Ewangelii. Myślę, że teraz ten trudny czas może być szansą dla ludzi na wołanie: Boże, ja Ciebie potrzebuję!

Jak przyjmować Komunię duchową? Tylko w czasie transmisji mszy w mediach?

Nie jest konieczna transmisja mszy. Możemy odbyć medytację nad czytaniami, które danego dnia są czytane na Eucharystii, możemy czytać Biblię, albo odmówić modlitwę Ojcze Nasz i na koniec wzbudzić w sobie pragnienie Komunii duchowej. Mamy taki czas, że przypominamy sobie zapomniane elementy nauczania Kościoła. O Komunii duchowej uczył sobór trydencki, że jeżeli nie jestem przywiązany do grzechu, bardzo chcę przyjąć Eucharystię, a nie mam możliwości, wtedy mogę przyjąć Komunię duchową. Skutki duchowe jej przyjęcia są takie same, jak po przyjęciu Ciała i Krwi Chrystusa, człowiek dostępuje pełni łask płynących z misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Myślę, że ten czas jest okazją, aby zapytać siebie: czy ja tęsknię za Eucharystią? Czy może to tradycja, że chodzę w niedziele do kościoła? Doświadczenie przeżycia tęsknoty jest okazją do głębszego przeżywania Eucharystii. To nie jest przecież potrzeba konsumpcyjna, którą muszę mieć na zawołanie.

Przewartościuje nam się świat, kiedy pandemia się skończy?

To bardzo indywidualna sprawa. Na pewno w wielu sytuacjach granicznych ludzie zwracają się do Boga. Ta przymusowa kwarantanna zmienia też relacje z bliskimi. Oby to była szansa dla ludzi, którzy rzadko ze sobą rozmawiają, do popracowania nad komunikacją, wyrażania emocji i gestów, na które brakuje czasu, wyobraźni, chęci. Może teraz, kiedy nasze potrzeby są ograniczone, bo nie pojedziemy na Teneryfę, ale może słowem, rozmową współmałżonek wybierze się w kierunku współmałżonka albo rodzic w kierunku dziecka i odwrotnie. Te zmiany nie dotyczą tylko wymiaru religijnego, ale naszych relacji międzyludzkich.

Mamy taki czas, że przypominamy sobie zapomniane elementy nauczania Kościoła. O Komunii duchowej uczył sobór trydencki, że jeżeli nie jestem przywiązany do grzechu, bardzo chcę przyjąć Eucharystię, a nie mam możliwości, wtedy mogę przyjąć Komunię duchową.

Kryzys dotyka wszystkich, ale dla młodego pokolenia to coś kompletnie niepojętego. Starsze osoby mówią, że przeżyły wojnę, inne epidemie, stan wojenny, Czarnobyl. Doświadczyły sytuacji skrajnych.

Tak, bo żyjemy w świecie nieograniczonych potrzeb i nieograniczonych możliwości ich realizowania – tak nam się wydaje. Ludzie młodzi mają potrzebę stymulowania życia różnymi doznaniami, a teraz nagle się to ograniczyło. Może to szansa do nauczenia się cieszenia prostymi rzeczami. Ważna jest pewna dyscyplina, narzucenie sobie rytmu: pracy, odpoczynku, relacji z innymi. Jeśli człowiek nie zbuduje sobie nowego „modus vivendi” w tej nowej sytuacji, to może się pogubić.

Jak w czasie kwarantanny znaleźć wyciszenie i czas dla Boga?

Każda sytuacja jest inna. Są domy, gdzie to zamknięcie generuje niestety ogromne tragedie, agresję, konflikty małżeńskie. Jeśli jednak takich trudnych sytuacji nie ma, to trzeba dać sobie czas w ciszy, sięgnąć po dobrą książkę, żeby tej kwarantanny nie skończyć tylko przed telewizorem, a jeśli chcemy coś zobaczyć, to może wybrać coś ambitnego. Ważne, aby nie uciekać przed sobą, bo to wielu z nas być może robiło przed pandemią – uciekaliśmy: w pracę, w wyjazdy, w nowe projekty. Uciekaliśmy, aby nie konfrontować się z nowymi rzeczami, które w nas się dokonują. Nie żyjemy w idealnym świecie, nie mamy idealnych relacji, idealnej realizacji podstawowych potrzeb, w każdym jest jakiś smutek, frustracja, niespełnienie. Ważne, aby umieć się z tym spotkać. Nie zmienimy się, jeśli nie nazwiemy pewnych rzeczy w sobie. Można robić wielkie rzeczy w życiu, ale jeśli siebie nie poznamy, to jesteśmy w dramatycznej sytuacji.

Wielkanoc to święto zwycięstwa życia nad śmiercią, dobra nad złem. Wiara w zmartwychwstanie to istota chrześcijaństwa. Wyjedziemy z tej pandemii lepsi, silniejsi?

Mam taką nadzieję, choć daleko mi do hurraoptymizmu, bo graniczne sytuacje zmieniają nas często na chwilę. Ale tego bym życzył sobie i każdemu z nas: zobaczenia, że nasze życie jest darem, żebyśmy ucieszyli się z tego daru życia, z tego, że Jezus zmartwychwstał! Żebyśmy zmartwychwstali do życia i z miłością na nie spojrzeli.

Maria Olecha-Lisiecka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.