Nie rozdają autografów, nie są zapraszani na bankiety, a stali się wizytówkami Poznania. Nasi znani - nieznani

Czytaj dalej
Fot. Karolina Kotowska
Marta Danielewicz

Nie rozdają autografów, nie są zapraszani na bankiety, a stali się wizytówkami Poznania. Nasi znani - nieznani

Marta Danielewicz

Znasz ich, chociaż są nieznani. Mijasz ich codziennie, a gdy cię ktoś o nich spyta, to kojarzysz, nie z imienia czy nazwiska, ale chociażby ksywy, nadanej przez innych poznaniaków. Oto znani - nieznani z Poznania.

Pięć lat temu ówczesna studentka School of Form Karolina Kotowska przygotowała 12 prac przedstawiających „znanych” poznaniaków. Znanych, mimo że nie zrobili międzynarodowej kariery, chociaż nie zagrali w najbardziej znanych produkcjach filmowych, ani nie mają na swoim koncie miliona nagród i szafy pełnej pucharów, czy dyplomów. Znanych, bowiem wielu poznaniaków zapytanych o nich na ulicy, stwierdzi, że ich kojarzy. Może nie każdy zna ich historię, ani nawet imię i nazwisko, ale większość potrafi opisać ich wygląd, opowiedzieć, jak spędzają czas, gdzie można ich spotkać, co lubią, jacy są.

Karolina stworzyła obrazy 12 takich poznaniaków. W tym gronie znalazł się sprzedawca kurczaków spod Kupca Poznańskiego, który po dziś dzień na mikroskopijnej działeczce w centrum miasta ma swoją przyczepę z rożnem, król Targowy, który jeździ na wózku inwalidzkim i jest obecny na większości targowych wydarzeń.

Niektórych osób, jak pani z flecikiem ze Starego Rynku, już nie spotkamy. Nie wiadomo, co się z nimi stało, czy jeszcze żyją. Inne przestały się zajmować swoimi dawnymi sprawami, jak pan Mieczysław - ostrzarz noży z rynku Jeżyckiego, którego stanowisko dawno już zniknęło. Ich obraz wciąż jest żywy w pamięci innych poznaniaków.

Po latach odnalazłam Karolinę i zaprosiłam ją do współpracy. Wspólnie przygotowałyśmy drugą edycję „Znanych- Nieznanych”. Poprosiłam także o komentarze mieszkańców stolicy Wielkopolski, czy faktycznie kojarzą te nietuzinkowe osobistości.

Pani Basia, niewidoma z opaską

Znana jest ze swojego nienagannego makijażu, fryzury i oryginalnych strojów, a także z żółtej opaski z trzema kropkami. Barbara Klak od lat znana jest mieszkańcom Poznania także ze swojej niepełnosprawności. Jest osobą niewidomą, ale nie spotkamy jej z białą laską, czy psem przewodnikiem. Barbara Klak chce, by osoby niewidome rozpoznawane były właśnie po tej opasce z trzema kropkami.

Jej zdaniem, to najlepsze wyjście dla niewidomych, bo ani biały kij, ani pies przewodnik nie wskaże jej drogi do apteki, czy do sklepu. Lepiej spytać. Wzrok straciła kilkanaście lat temu, a Poznań ma zapisany w pamięci. Barbara Klak starała się także swoim pomysłem zainteresować poznańskie media, w tym „Głos Wielkopolski”.

- Objęłam taki sposób poruszania się po mieście, że zaczepiam obce osoby i proszę ich o to, żebym mogła chwycić się ramienia i dojść z nimi tam, gdzie chcę. Wtedy czuję się bezpiecznie i potrafię iść bardzo szybko. Nie potykam się o krawężniki nawet bez laski

- tłumaczyła w rozmowie z „Głosem” Barbara Klak.

Była także bohaterką kilku tekstów śledczych. Pani Basia ma syna cierpiącego na porażenie mózgowe. Ponad dekadę temu przeszedł operację w poznańskim szpitalu im. Degi. Miała poprawić stan jego zdrowia, ale zdaniem Barbary Klak lekarze popełnili błąd w sztuce i zamiast pomóc, zaszkodzili jej synowi Dawidowi. Znana jest ze swojej nieustępliwości i silnego charakteru. Potrafi walczyć o swoje.

W barze mlecznym na poznańskich Jeżycach jego bywalcy bardzo dobrze znają panią Basię.

- Przychodzi tu codziennie. Oczywiście, że propaguje swoją opaskę. Każdemu o niej opowiada. Ale ludzie mają o niej mieszane zdanie. Jest jak wiatr zawieje. Raz miła, a raz potrafi dopiec

- mówią goście baru mlecznego.

O pani Basi piszą internauci na „Nieformalnej Grupie Jeżyckiej”. Czasami kobieta potrzebuje pomocy w dotarciu do konkretnego punktu, innym razem poszukuje osoby chętnej do poprowadzenia jej strony internetowej. Mówią o niej, że jest ciepłą kobietą, miłą. Barbara Klak bierze także udział w spotkaniach o życiu osób niewidomych w mieście.

Dziadek z Mięsnej

Najbardziej znany klubowicz wśród poznaniaków. Popularność pana Zenka zaczęła się już jakieś 10 lat temu. Wszystkich, którzy stronią od parkietu, pan Zenek zawstydza swoimi scenicznymi ruchami. Skończył 71 lat, a mimo to wciąż jest fascynatem poznańskiej sceny klubowej. Jak sam twierdzi, muzyka jest dla niego rozrywką, która sprawia mu przyjemność w wolnym czasie. Jeszcze kilka lat temu spotkać go można było na największych poznańskich imprezach. Dziś już pan Zenek nie ma tyle siły, nie pozwala mu zdrowie na długie i częste imprezowanie. Jakiś czas temu środowisko poznańskiej sceny klubowej zorganizowało zbiórkę pieniędzy na jego rehabilitację.

- Pan Zenek jest osobą obecną w poznańskim środowisku klubowym od kiedy pamiętam. Moje pierwsze wrażenia były takie, jak prawdopodobnie wszystkich - „Ale co ten dziadek tu robi?”. I tak właśnie długo istniał na językach jako „dziadek z Mięsnej” (klub Cafe Mięsna znajdował się na Garbarach)

- opowiada Przemek Pawlak, DJ Paszczak. - Z czasem stało się jasne, że Pan Zenek nie jest alkoholikiem szukającym młodych, co mu kupią wódkę „dla zabawy”, a po prostu kocha muzykę elektroniczną. Wiem, że to może szokować, ale wielokrotnie podczas mojego, nawet najostrzejszego grania stał pod sceną i tańczył z uśmiechem na twarzy, aby zaraz potem mi pogratulować i powiedzieć, że świetnie się bawił - dodaje.

Pan z puszką

Mówią, że nie było koncertu w Poznaniu, który by się odbył bez niego. Zawsze stoi przy drzwiach wyjściowych, a w rękach trzyma puszkę. Pan Tomasz od lat zbiera pieniądze na leczenie swojego syna Rafała. Rafała tuż po urodzeniu zarażono w szpitalu gronkowcem. Kiedy choroba upomniała się o niego, był na drugim roku prawa. Od tego czasu skazany jest za wózek inwalidzki.

Pan Tomasz chciałby, by jego syn mógł na nowo chodzić, żyć normalnie. Dlatego też stara się zebrać potrzebne fundusze na operację i rehabilitację syna od uczestników poznańskich wydarzeń muzycznych. Pojawia się zarówno na koncertach znanych artystów popowych, jak i na wydarzeniach dla fanów ciężkich brzmień.

Nie rozdają autografów, nie są zapraszani na bankiety, a stali się wizytówkami Poznania. Nasi znani - nieznani
Karolina Kotowska Tomasz Gierchatowski od lat zbiera pieniądze na leczenie syna

- Pan Tomasz często bywa w Klubie u Bazyla. Łatwo go rozpoznać po koszulce z napisem „Pomóż mi wstać” i puszce w ręku. Nie tylko uczestnicy koncertów starają się mu pomóc, ale także sami artyści

- opowiada Błażej, który często widuje pana Tomasz podczas wydarzeń muzycznych.

Z pieniędzy zebranych na koncertach pan Tomasz i jego żona sfinansowali terapię syna w Azji. W pomoc zaangażowali się także poznańscy artyści, którzy również dorzucili cegiełkę na operację Rafała w Niemczech.

Kinomani znad Muzy

O Bogdanie i Marii Kalinowskich powstało już kilka filmów dokumentalnych, napisano wiele artykułów, reportaży i zrobiono im setki zdjęć. To najbardziej znana para kinomanów nie tylko w Poznaniu, ale także w Polsce. Kto choć raz natknął się w kinie na Bogdana i Marię Kalinowskich, z pewnością ich zapamiętał. Ekscentryczna para zawsze przyciągała uwagę. Poznali się na kursach bibliotecznych w roku 1973. Ślub wzięli 13 lat później. W 2010 roku wprowadzili się do mieszkania nad kinem Muza. Kapitalny remont ich nowego domu sfinansowano z publicznej zbiórki pieniędzy zgromadzonych podczas charytatywnego seansu.

Sędziwi staruszkowie zapisywali wszystkie obejrzane filmy w specjalnym notesie i można ich było spotkać na najbardziej znanych festiwalach filmowych w Polsce.

Obejrzeli wspólnie prawie 16 tysięcy filmów. W zeszłym roku odszedł pan Bogdan. Pani Maria jednak nie zrezygnowała ze swojej pasji. Wciąż można ją spotkać w poznańskich kinach.

- Pani Maria częściej pojawia się na sali kinowej w okresie letnim, gdy jest ciepło. To pani Maria zaraziła swoją pasją pana Bogdana. To ona od samego początku była zakochana w kinie

- opowiada Joanna Piotrowiak, kierowniczka kina Muza. - Pan Bogdan, oprócz bycia kinomanem, był też miłośnikiem gier. Grywał w szachy, tworzył własne gry, stworzył nawet swój własny alfabet. Słyszałam o nich już 15 lat temu, gdy byłam jeszcze studentką - dodaje.

Pani Maria w kinie zakochana jest już ponad 45 lat. Ogląda wszystko, bez względu na gatunek. Ma jednak swoje ulubione filmy, i stosuje tylko jedną zasadę. Każdy film ogląda tylko raz i zawsze w kinie.

Zenon propaguje czytelnictwo

Pani Małgorzata, która sprzedaje perfumy na rynku Jeżyckim, przyznaje, że wcześniej widywała pana Zenona, ale nie znała jego historii. Poznała ją dopiero tego lata, gdy w „Głosie Wielkopolskim” powstał o nim artykuł.

Skromny sprzedawca książek z rynku Jeżyckiego przynajmniej od roku wyprzedaje swoją kolekcję. Chce w ten sposób uzbierać pieniądze na leki. Skromna emerytura mu na to nie wystarcza, a mężczyzna od dwóch lat zmaga się z rakiem prostaty.

- Lekarz powiedział, że wygrałem bitwę, ale muszę pamiętać, że to nowotwór złośliwy i zawsze mogą wystąpić przerzuty. Cały czas muszę jednak kupować drogie leki - tłumaczył poznaniak.

Po naszej pierwszej publikacji znalazły się tysiące osób z całej Polski, które poruszyła historia chorego mężczyzny. Na targowisku przy jego skromnym stanowisku ustawiły się dziesiątki mieszkańców, którzy nie tylko chcieli kupić książkę, ale także przekazać własne zbiory. Niektórzy śmiali się, że w ten sposób emeryt propaguje czytelnictwo wśród poznaniaków. Ostatecznie pan Zenon zebrał ponad 30 tysięcy złotych, a kolejne 64 tysiące przekazał mu znany bloger Łukasz Jakóbiak. Emeryt nie zatrzymał wszystkich pieniędzy dla siebie. Przekazał 10 tys. zł na poznańskie Hospicjum Palium, 3 tys. na leczenie chorej dziewczynki znajdującej się pod opieką Fundacji Pomóżmy Sobie i 800 zł matce samotnie wychowującej czwórkę dzieci.

Mimo udanej zbiórki pana Zenona wciąż można spotkać na rynku Jeżyckim i kupić od niego książkę.

- Przyszedł tu wczoraj do mnie i pytał, czy kupię od niego książkę za złotówkę. Wciąż sprzedaje - mówi ze śmiechem Małgorzata.

Fotograf wszystkich wydarzeń

Nie ma chyba imprezy czy wydarzenia, wernisażu, na którym by nie był. Zawsze ze swoim kompanem - aparatem fotograficznym, a nierzadko także ze statywem. Piotr jest podopiecznym Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym. Znany jest z tego, że fotografuje głównie... siebie.

- Wielokrotnie spotykałem Piotra na wydarzeniach - tych kulturalnych, jak i społecznych. Statyw, mały aparat i torba fotograficzna. Potem w mediach społecznościowych zobaczyłem jego zdjęcia i zacząłem zastanawiać się, o co chodzi. Pierwszy był szok, ale jak to? Nie fotografuje wydarzeń, tylko siebie na tle tych wydarzeń. Pomyślałem - to genialne, wykorzystuje fotografie w podobny sposób, jak Martin Parr w serii swoich autoportretów. Dopiero potem zrozumiałem, że jest zupełnie inaczej. Piotr wykorzystuje fotografię do komunikowania się ze światem - opowiada Adrian Wykrota, poznański fotograf, współzałożyciel galerii Pix.House. - Na pierwszy rzut oka widzimy może i banalne zdjęcia, ale kiedy zrozumiemy to… Mnie ogarnęła radość, radość z tego, że fotografia coś może, że może stać się językiem komunikacji, wyrażania swoich przeżyć i odczuć, że może w czymś pomóc. To jest piękne. Mam nadzieję, że Piotr nie przestanie fotografować - zasługuje na zorganizowanie wspaniałej wystawy - dodaje.

Nie rozdają autografów, nie są zapraszani na bankiety, a stali się wizytówkami Poznania. Nasi znani - nieznani
Karolina Kotowska Piotr - fotograf wszystkich wydarzeń miejskich i społecznych

Piątkowscy rolnicy

Ich domu praktycznie nie widać z ulicy, a dojście do niego z przystanku tramwajowego graniczy z cudem. Kilka metrów niżej, niż znajduje się ulica Lechicka stoją dwa domy jednorodzinne z czasów PRL, zwane klockami, obok nich pomieszczenia gospodarcze. Ogródek, altana, trzy szklarnie i do zeszłego roku kawałek pola. Bracia Piętowie w pobliżu galerii handlowej Plaza, w sąsiedztwie salonu samochodowego Nissan na poznańskim Piątkowie od pokoleń uprawiają ziemię.

- Owszem były „podchody”, żeby kupić naszą działkę, ale nie chcę się jej pozbywać. Żyję z pracy na roli - z tego, co ziemia urodzi i z hodowli zwierząt. Kilka pokoleń mojej rodziny żyło z rolnictwa w tym miejscu. Teraz zostałem już tylko ja

- powtarza od lat Piotr.

Piotr ze swoją rodziną i jego brat Robert lubią pracę na roli. Mają to zresztą zapisane we krwi. Są potomkami niemieckich osadników z Bambergu, którzy sprowadzili się na wielkopolskie ziemie w XVIII wieku.

Mają konia, gęsi, świnie, trzy szklarnie i do niedawna kawałek pola. Teraz Piętowie muszą się jeszcze zmagać z ciężkim sprzętem i hałasem zza miedzy. Na polu, które przez lata uprawiali za zgodą jego właściciela, trwa teraz budowa marketu popularnej sieci.

Czytaj też: Bamberscy osadnicy od pokoleń uprawiają ziemię na Piątkowie. "Sąsiedzi mówią, że tu bambry mieszkają. Mają rację!"

- Znam pana Piotra. Widzę ich pole z okna, a co jakiś czas kupuję jego warzywa na sąsiednim ryneczku - opowiada Jakub, który zza miedzą sąsiaduje z rodziną Piętów.

Marta Danielewicz

Zajmuję się głównie tematyką z zakresu ochrony środowiska, śledzę także rozwój lokalnego biznesu. Tropię afery toksyczne, bacznie obserwuję zmiany w świadomości i prawie dotyczące ochrony środowiska. Staram się rzetelnie i na bieżąco informować przed jakimi wyzwaniami stoimy w obliczu zmian klimatycznych, stepowienia Wielkopolski i suszy. Z kolei w biznesie podziwiam nowe rozwiązania technologiczne, kibicuję małym i dużym firmom, stosującym się do zasad CSR, piszę o prawach pracownika, a także o tych, którzy o nie walczą.
Prywatnie mam szczęście być właścicielką psa, który został interwencyjnie odebrany z pseudohodowli, lubię dobrą kuchnię, niskobudżetowe podróże po świecie, a także filmy animowane.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.