Najweselszy barak bloku wschodniego miał wiele twarzy, czyli jak to było w Poznaniu w czasach PRL-u

Czytaj dalej
Fot. Piotr Jasiczek
Monika Kaczyńska

Najweselszy barak bloku wschodniego miał wiele twarzy, czyli jak to było w Poznaniu w czasach PRL-u

Monika Kaczyńska

Odsądzany od czci i wiary i wspominany z rozrzewnieniem. Jeszcze dziś, po niemal 30 latach od swego końca nie poddaje się jednoznacznym ocenom. Jedno jest pewne: PRL był domem kilku pokoleń Polaków. Bywało, że zamkniętym od zewnątrz na klucz.

22 lipca był jednym z najważniejszych świąt PRL-u. Święto Odrodzenia Polski, bo taka była jego oficjalna nazwa, ustanowiono w 1945 roku. Ostatni raz obchodzono je w 1989.

Ten dzień - zresztą wolny od pracy, upamiętniał ogłoszony w 1944 roku w Lublinie Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Manifest, podpisany przez członków PKWN, w większości komunistów z Wandą Wasilewską i Edwardem Osóbką-Morawskim na czele ujrzał światło dzienne w Chełmie.

Przez lata to właśnie miasto było podawane jako miejsce jego powstania. Faktycznie jednak został spisany w Moskwie i zatwierdzony przez Stalina. I ten fakt można uznać za symbol PRL-u.

Tym, co być może najlepiej określa PRL, jest rozdwojenie - między oficjalnym a prywatnym, państwowym a opozycyjnym. Temu właśnie PRL zawdzięczał miano „najweselszego baraku w obozie”. Ale nie od początku było wesoło.

Lud przejmuje władzę

Euforia związana z końcem wojny minęła. Z każdym miesiącem staje się bardziej oczywiste, że polska niepodległość jest w najlepszym razie warunkowa, a nowa władza rozprawia się z „wrogami ludu” bezwzględnie, nie oglądając się na nic. Aparat terroru rozrasta się. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego liczy 20 departamentów. Więzienia zapełniają nie tylko byli AK-owcy, ale też drobni sklepikarze, rzemieślnicy, przedwojenni działacze socjalistyczni. Nikt nie jest pewien dnia ani godziny. Z ulicy można było zniknąć z każdego powodu - opowiedzenia politycznego dowcipu, otrzymania listu z zagranicy, donosu.

Zwykłym ludziom coraz bardziej doskwierały niedobory w zaopatrzeniu po zniesieniu - w 1949 roku - kartek. Ich likwidacja była posunięciem propagandowym, mającym dowieść wyższości gospodarki planowej nad rynkową. Ponieważ niemal cała Europa Zachodnia (z wyjątkiem Szwajcarii) reglamentowała żywność, opał itp. produkty ZSRR, a z nim Polska z ułańską fantazją kartek się wyrzekły. Nie na długo. 29 sierpnia 1951 roku, raczej po cichu, Prezydium Rządu wydało uchwałę w „sprawie ułatwień w nabyciu mięsa, tłuszczów wieprzowych i przetworów mięsnych […]”. W grudniu 1951 roku wprowadzono kartki na masło i olej, rok później na mydło i środki piorące, cukier i cukierki.

Propaganda o kartkach milczała. Nie zmienia to faktu, że pierwsze lata po wojnie mijały pod znakiem odbudowy, ale też reformy rolnej i konieczności nakarmienia społeczeństwa. Nic dziwnego zatem, że w stalinowskich latach 50. miasto w czynie społecznym wspomagało wieś. Pracownicy fabryk, urzędów, a także studenci i uczniowie jeździli pomagać przy żniwach, czy wykopkach, a także... zbierać larwy imperialistycznej stonki.

Jej plaga dotknęła Polskę na początku lat 50. XX stulecia i zgodnie z komunikatem Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych pasiasty żuk z Kolorado miał zostać zrzucony przez amerykańskie samoloty do Bałtyku lub według innej wersji na teren Niemieckiej Republiki Demokratycznej, skąd miał przepełznąć do Polski i zaatakować krajowe uprawy ziemniaczane.

Sprawę traktowano bardzo poważnie, bo w 1951 roku plagą stonki zajęło się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.
„Wszyscy do walki ze stonką” - ogłaszała Polska Kronika Filmowa w 1951 roku, informując jednocześnie o organizowanych akcjach zwalczania pasiastego żuka.

Podstawowym sposobem zwalczania stonki jest skrupulatna lustracja pól

- donosiła dalej „Kronika”. „W akcji bierze czynny udział młodzież” - informowała, pokazując szpaler nastolatków idących przez pole ziemniaczane. Podobne akcje odbywały się jeszcze w drugiej połowie lat 50.

Przyjaźń między narodami to kolejne hasło ze sztandarów czasów stalinizmu.

Tłumy poznaniaków powitały wczoraj na dworcu PKP przybywających do naszego miasta artystów Zespołu Pieśni i Tańca Koreańskiej Armii Ludowej. Przybyli, by głosić piękno Korei i chwałę jego narodu

- pisał 3 lipca 1953 roku „Głos Wielkopolski”.

„Wieczorem w gmachu opery odbyło się spotkanie, w czasie którego mieszkańcy miasta skandowali hasło "Niech żyje Kim Ir Sen!’". Koreańczycy odwdzięczyli się skandowaniem hasła na część Bolesława Bieruta” - zanotował skrzętnie dziennikarz.

Obchody 22 lipca w tamtym roku wiązały się oczywiście z oddaniem do użytku nowej inwestycji.

„Sportowcy otrzymali dziś do dyspozycji bieżnie i boiska do piłki nożnej, siatkówki i koszykówki na budującym się obiekcie wielkiego stadionu przy ulicy Pułaskiego” - donosił „Głos”.

XX-lecie PRL stało się powodem do prawdziwego propagandowego festiwalu. Ale oblicze propagandy nieco się zmieniało. 11 lipca czytelnicy „Głosu Wielkopolskiego” mieli okazję przeczytać, że „Profesor Dega, kierownik Kliniki Ortopedycznej Akademii Medycznej w Poznaniu przebywał we Francji na zaproszenie oficjalnych czynników. W trakcie spotkań z lekarzami francuskimi przekazał im osiągnięcia polskiej ortopedii. Spotkania cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem”. Otwarciem na Zachód trudno to było nazwać, ale dało się zauważyć pierwsze oznaki odwilży.

1954 rok obfitował też w oddane do użytku obiekty. Jedno przecięcie wstęgi goniło drugie.

Poznań ma wreszcie stadion jak się patrzy. Ten przedwojenny, grożący zawaleniem został zmodernizowany i przebudowany. Tym samym miasto otrzymało nowoczesny obiekt, któremu nadano imię "Stadion Sportowy Stal imienia 22 lipca"

- napisał „Głos” 20 lipca.

Tuż po święcie - 23 lipca - dziennikarze informowali o otwarciu odbudowanego Ratusza.

„Wczoraj po raz pierwszy w odrestaurowanych salach poznańskiego ratusza odbyło się posiedzenie Miejskiej Rady Narodowej” - donosił żurnalista podekscytowany tym faktem równie mocno, jak większość poznaniaków.

Nie można też zapominać o Okrąglaku. Dom towarowy projektu Marka Leykama nie przypominał niczego, co widziano wcześniej. Do tego na otwarcie nowego obiektu zadbano o lepsze zaopatrzenie niż gdzie indziej. Na tłum klientów, który wręcz wtargnął do środka, w chwili otwarcia drzwi czekało 400 sprzedawców i 82 stoiska z butami, ubraniami, materiałami, dywanami, kołdrami, firankami, pralkami, garnkami.

W pierwszym dniu sprzedaży oferowano m.in. radia Syrena i Tatra. Rower Bałtyk kosztował 535 zł. Dostępne były motocykle SHL i Junak, szwedzkie maszyny do szycia, szwajcarskie zegarki Doxa, pochodzące z ZSRR i NRD aparaty fotograficzne.

Jak wyglądały kolejne lata PRL-u w Poznaniu? Z jakimi codziennymi problemami musieli sobie radzić poznaniacy? O tym przeczytasz w dalszej części artykułu.

Pozostało jeszcze 66% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Monika Kaczyńska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.