Ireneusz Wojtkiewicz [email protected]

Na rowerze. Cykliści i zwierzęta na linii strzału. Jest niebezpiecznie

Sarna trafiona przy ścieżce rowerowej do Krępy, rowerzysta miał więcej szczęścia Fot. Ireneusz Wojtkiewicz Sarna trafiona przy ścieżce rowerowej do Krępy, rowerzysta miał więcej szczęścia
Ireneusz Wojtkiewicz [email protected]

Między cyklistami a myśliwymi iskrzy od dawna, a ostatnio te relacje uległy zaognieniu wskutek zdarzeń tragicznych oraz prób zawłaszczania przez koła łowieckie terenów turystyczno-rekreacyjnych na miejsca zbiorowych polowań na dziką zwierzynę.

Przed tygodniem konflikt rozgorzał na nowo na Wielkopolsce, gdzie myśliwy zabił sarnę i rowerzystę jednym i tym samym strzałem. W związku z tym wypadkiem zachodniopomorscy myśliwi wymusili zamknięcie popularnej trasy rowerowej w gminie Kołbaskowo.

Szykują się rowerowe masy krytyczne i inne odwetowe akcje. Obawiam się, że to, co się stało na zachodzie kraju, może mieć miejsce także i u nas - w regionie środkowopomorskim. Bo jakby tu nie jechać, to my cykliści jesteśmy na linii myśliwskiego strzału.

Doskonale to widać m.in. na nadmorskich trasach rowerowych. Wzdłuż przebiegu np. szlaków po zwiniętych torach kolejowych, a szczególnie na wschód od Ustki, gdzie międzynarodowa trasa rowerowa Euro Velo R10 obstawiona jest myśliwskimi ambonami. Wszystkie są ukierunkowane na całoroczną trasę rowerową. Strzela się z nich nie tylko nocą, ale i za dnia, co nieraz słyszałem. Byłem też nieraz zmuszony do ostrego hamowania rowerem czy autem przed stadami zwierzyny spłoszonej palbą zbiorowych polowań. Jak wiem, nieobce są takie zdarzenia wokół Słupska i innych środkowopomorskich miast. Niby nic zaskakującego, jeśli spojrzeć na mapę Polskiego Związku Łowieckiego. Tylko słupski okręg łowiecki obejmuje pięć środkowopomorskich powiatów. Cały obszar podzielono na obwody, których gęstość klasyfikuje się pomiędzy liczbami wsi sołeckich i siedzib gmin.

Środkowopomorska armia myśliwych liczy ok. 2800 osób zbrojnych w tyle samo albo pewnie więcej strzelb. Wokół Słupska jest sześć obwodów, a na wschód od Ustki trzy. Przez wszystkie obwody przebiegają trasy turystyczne - piesze i rowerowe, których ostatnimi laty wciąż przybywa. Nie tylko wspomniane na wstępie zdarzenia, ale też strzelanie do złodziei kartofli na polach zamiast do dzików i inne tragiczne pomyłki skłaniają do likwidacji części obwodów łowieckich. Albo wprowadzenia przynajmniej takich ograniczeń, jakie obowiązują w parkach narodowych. Stale wyłączone z polowań na dziką zwierzynę powinny być nadmorskie obszary chronionego krajobrazu na wschód od Ustki do granic Słowińskiego Parku Narodowego, gdzie przebiegają szlaki turystyki rowerowej i pieszej. SPN wraz z jego naturalną otuliną jest na wskroś i wokół poprzecinamy szlakami turystycznymi, więc i stąd należałoby wyprosić myśliwych. Tak samo należałoby postąpić na terenie Parku Krajobrazowego „Dolina Słupi”.

Myśliwym ubędzie, ale nie za wiele, bo i tak region słupski wypada na tle kraju jako lesisty ponadprzeciętnie. Oprócz ruchu turystycznego, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę dynamiczną w ostatnich latach migrację ludności z miast na ich obrzeża lub na wieś. Na łonie przyrody, a więc także na terenach łowieckich pobudowano wiele osiedli mieszkaniowych. Tamże prowadzone są nowo budowane ścieżki rowerowe. Tłumaczenie, że myśliwy nie ma prawa użyć strzelby bliżej niż 100 metrów od zabudowania, jest zwyczajnie bzdurne w obecnych realiach ludzkich siedlisk. Wiąże się z tym mocno kwestia donośności myśliwskiej broni i amunicji do zabijania dzikiej zwierzyny. Razi to co najmniej na kilometr, a często nawet kilka. Dość przypomnieć wstępne wyniki ustaleń śledczych w sprawie zastrzelenia sarny i rowerzysty; pocisk, który uśmiercił sarnę, przeleciał jeszcze ok. 300 metrów i śmiertelnie ranił rowerzystę. Co więcej, użyto sztucera z amunicją typu Winchester, której zasięg szacuje się na 7-8 km. Widać więc, jakie mamy szanse, poruszając się na linii strzału, nie widząc, czy ktoś celuje w naszą stronę.

Od tamtego czasu dzielę myśliwych na porządnych ludzi, których znam paru, oraz takich dotkniętych złymi cechami instynktu atawistycznego. Taki, jak nie zabije czegoś, to sam żyć nie potrafi. Taki czuje się mocno dowartościowany tym, co głosi największa szycha lasów i myślistwa: „instynkt łowiecki wyssałem z mlekiem matki” oraz się podlizuje tym, którzy zapewnili mu dojną ojczyznę.

Ale chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że zwykłe bździągwy chwyciły za strzelby i pysznią się postawami zabójczyń dzikich zwierząt. Gdzie to tak zauważyłem i odebrałem, powiem osobiście łowczemu okręgowemu pod warunkiem, że uszanuje cyklistów i każe zainstalować stojak na rowery przed swoim biurem. Bo na razie to jedno z niewielu miejsc użyteczności publicznej po prawej stronie Słupi, gdzie nie można zaparkować jednośladu.

Ireneusz Wojtkiewicz [email protected]

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.