MMA to nie sport dla kobiet. Ale ja się tym nie przejmuję

Czytaj dalej
Fot. Szymczak Krzysztof
Tomasz Dębek

MMA to nie sport dla kobiet. Ale ja się tym nie przejmuję

Tomasz Dębek

Niedawno MMA kojarzyło się ludziom z brutalnym sportem, w którym do klatki wchodzą dwie osoby, a wychodzi jedna. Teraz nawet niedzielni kibice doceniają nasz wysiłek, śledzą najważniejsze gale - podkreśla Karolina Kowalkiewicz.

- W sobotę 19 grudnia zadebiutuje Pani w największej organizacji mieszanych sztuk walki świata na gali UFC on FOX 17 w Orlando. I to od razu w karcie głównej. Jak czuje się Pani przed walką z Randą Markos - jest lekki stres?
- Nie, nigdy nie denerwuję się przed walkami. Po to trenuję, poświęciłam się temu sportowi. Więc nie ma czym się stresować. A czy walczę na początku czy na samym końcu karty - nie ma to dla mnie większego znaczenia. Tak naprawdę wchodząc do oktagonu w ogóle się tego nie odczuwa. Przychodzi twoja kolej, wychodzisz z szatni do klatki i robisz to, co trzeba. Jestem wtedy tak skupiona na walce, że nie ma znaczenia czy na hali jest sto osób czy pięćdziesiąt tysięcy. Nawet tego nie zauważam. Wiadomo, że im więcej kibiców, tym jest głośniej. Ale ja słyszę wtedy tylko głos trenera.

- Przygotowania poszły zgodnie z planem? Tym razem nie dręczyły Panią choroby, jak często zdarzało się w przeszłości?
- O dziwo, tak. Tfu, tfu, odpukać. (śmiech) Wszystko przebiegło naprawdę super. Pojawiały się jakieś mikrourazy, przeziębienia i tak dalej, ale było o wiele lepiej niż zwykle. Jestem doskonale przygotowana, czuję się dobrze i już nie mogę się doczekać walki.

- Jak wyglądają Pani typowe przygotowania? Podobno sparuje Pani głównie z mężczyznami.
- Wszystkie moje przygotowania odbywają się w Łodzi, w klubie Gracie Barra, pod okiem Marcina Rogowskiego i Łukasza Zaborowskiego. Faktycznie, większość sparingów mam z facetami. Aczkolwiek organizujemy obóz sparingowy dla kobiet. Mam też w klubie koleżankę przygotowującą się do zawodowego debiutu, Kasię Sadurę. Na treningi i sparingi przyjeżdżała też Kasia Lubońska, która walczy w KSW.

- Co wie Pani o rywalce, Randzie Markos?
- Ma podobny rekord do mojego i trochę większe doświadczenie amatorskie. Jest dobrą, wszechstronną zawodniczką. Trenerzy mówią, że w żadnej płaszczyźnie nie jest fenomenalna, ale w każdej - stójce, zapasach i parterze - solidna. Ułożyli mi już pod nią taktykę, mam do nich pełne zaufanie.

- Ostatnią walkę stoczyła Pani w lutym. Taka przerwa może wpłynąć na to, co zobaczymy w Pani wykonaniu w sobotę?
- Tylko na plus. Do ostatnich trzech walk wychodziłam chora, na antybiotykach. Wpływało to źle choćby na moją wydolność. Potrzebowałam trochę czasu żeby zregenerować organizm. Teraz jest już dobrze.

- W rankingach jest Pani wyżej niż Kanadyjka, będzie Pani faworytką tej walki. Załóżmy, że wygrywa Pani ten pojedynek - co dalej?
- Wracam do domu na święta. (śmiech) Jeszcze przed Sylwestrem czeka mnie mały zabieg, usunięcie migdałków. Będę potrzebowała kilkunastu dni na to, by dojść do siebie. Później pomyślimy, co dalej.

- Kilka razy mówiła Pani, że po dwóch, trzech wygranych w UFC chciałaby dostać szansę pojedynku o pas wagi słomkowej, którego posiadaczką jest Joanna Jędrzejczyk. Na ile to realne?
- Nie lubię wybiegać zbyt daleko w przyszłość, skupiam się tylko na kolejnej walce. Ale prawda jest taka, że poprzednie rywalki Aśki wygrywały w UFC dwie walki i biły się z nią o pas. Realnie patrząc, po dwóch czy trzech efektownych zwycięstwach powinnam pójść tą samą drogą. Tego bym sobie życzyła.

- Kolejną rywalką Jędrzejczyk może być Claudia Gadelha, którą pokonała już rok temu, niejednogłośnie na punkty. Nasza mistrzyni twierdzi jednak, że Brazylijka powinna stoczyć jeszcze jedną walkę zanim dostanie szansę rewanżu. Może to szansa dla Pani - pojedynek z Gadelhą, którego wygrana zawalczy o pas z Jędrzejczyk?
- Claudia jest druga w rankingu, mogłaby się trochę zdenerwować, gdyby musiała stoczyć jeszcze jedną walkę przed rewanżem z Aśką. (śmiech) Wiele będzie zależało od tego, kiedy Asia powróci po kontuzji. Dla mnie walka z Claudią byłaby wielkim zaszczytem, chętnie bym przyjęła taki scenariusz.

- Walka z rodaczką nie będzie dla Pani problemem? Niektóre media pisały o waszych chłodnych relacjach, ale obie to dementowałyście.
- Przyjaciółkami nie jesteśmy. Ale znamy się, lubimy, szanujemy. Mamy normalne, koleżeńskie relacje. Może jest między nami mała rywalizacja sportowa. To jednak chyba jak najbardziej naturalne.

- Walka dwóch Polek o mistrzowski pas UFC musiałaby się chyba odbyć w...
- W Polsce, w mojej rodzinnej Łodzi! To by było coś wielkiego.

- To możliwe? Prezydent UFC Dana White chyba lubi Polaków. Wielokrotnie wychwalał Aśkę Jędrzejczyk, Panią też przywitał w organizacji specjalnym komunikatem w mediach społecznościowych. A nie postępuje tak z każdym nowym zawodnikiem.
- Nie miałam jeszcze okazji poznać go osobiście [rozmawialiśmy przed wylotem Kowalkiewicz do USA - red.], więc trudno mi się o tym wypowiadać. Ale jestem pewna, że kiedy mnie pozna, polubi nasz kraj jeszcze bardziej. (śmiech)

- Polskie MMA rośnie w siłę? Popularność Jędrzejczyk w Stanach jest niesamowita, jej śladem podążają kolejni zawodnicy, m.in. Pani. Nasze rodzime gale, zwłaszcza federacji KSW, też cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
- Nasza dyscyplina w Polsce rozwija się bardzo dynamicznie. Jeszcze niedawno MMA kojarzyło się społeczeństwu z jakimś brutalnym sportem, w którym do klatki wchodzą dwie osoby, a wychodzi już tylko jedna. Teraz nawet zwykli ludzie, którzy nie są zapalonymi kibicami, zaczynają doceniać nasz wysiłek, śledzą najważniejsze gale. To bardzo fajne. Mamy coraz więcej zawodników na wysokim poziomie, również w UFC. W Polsce obok największych gal KSW organizuje się dużo mniejszych. Bardzo cieszę się z tego, że rozwija się to w ten sposób.

- Jaka była reakcja Pani najbliższych kiedy dowiedzieli się, że chce Pani poważnie zająć się mieszanymi sztukami walki?
- Zaczęłam karierę zawodową dość późno, w wieku 27 lat. Na początku trochę się nasłuchałam. Że jestem na to za stara, żebym sobie odpuściła, znalazła sobie jakąś poważną, odpowiedzialną pracę. Pomyślała o założeniu rodziny. I tak dalej, i tak dalej. Ale pomyślałam sobie „ja wam jeszcze pokażę...” (śmiech) No i wszystko potoczyło się tak fajnie, że po trzech latach jestem w największej organizacji świata. Teraz mam od rodziny ogromne wsparcie, bardzo mi kibicują.

- Długo musiała Pani im tłumaczyć, że MMA nie jest tak straszne, jak wielu się wydaje?
- Nie, wiedzieli już wcześniej, o co w tym chodzi. Od 16 roku życia trenowałam krav magę. Byli więc przyzwyczajeni do tego, że zajmuję się sportami walki. Nikt nie uważał tego,za jakiś mega brutalny sport.

- Znajduje Pani jeszcze czas na nurkowanie, wspinaczkę i skoki spadochronowe?
- Nie bardzo. Do tego nie chcę ryzykować niepotrzebnej kontuzji.

- Kontrakt z UFC zabrania uprawiania sportów ekstremalnych?
- Nie czytałam dokładnie każdego punktu, kontrakt jest naprawdę bardzo gruby, ma kilkanaście czy kilkadziesiąt stron. Ale chyba jest taki zapis. Jakiś czas przed walką nie wolno mi uprawiać sportów ekstremalnych.

- MMA to sposób na uzupełnienie adrenaliny?
- Nie wiem, czy nazwałabym to w ten sposób. Sporty ekstremalne uprawiałam przed MMA. Wciąż trochę mi ich brakuje. Moment skoku ze spadochronem jest nie do opisania, to coś niesamowitego. Człowieka otacza ogromna przestrzeń, jestem tylko ja i niebo. Podobnie jest z nurkowaniem - pod wodą jest totalna cisza. Wspinaczka w górach też jest piękna. Chyba bardziej chodzi o kontakt z naturą niż adrenalinę.

- Co powiedziałaby Pani tym, którzy twierdzą że MMA nie jest sportem dla kobiet?
- Że mają rację.

- A poważnie?
- Poważnie, MMA to nie jest sport dla kobiet. Na szczęście są kobiety, które zupełnie się tym nie przejmują. (śmiech)

Tomasz Dębek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.