Krótka noga, długi proces, czyli sprawiedliwość po polsku. Mieszkaniec Rzeszowa od sześciu lat czeka na rozprawę

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Kapica
Andrzej Plęs

Krótka noga, długi proces, czyli sprawiedliwość po polsku. Mieszkaniec Rzeszowa od sześciu lat czeka na rozprawę

Andrzej Plęs

Sześć lat czekania, aż moja sprawa sądowa się rozpocznie. Czyli dwa lata reformy wymiaru sprawiedliwości za PO i cztery lata za PiS. Więc co z tą reformą? - pyta Janusz Halewski z Rzeszowa.

Nie ma sprawy - mógłby powiedzieć. Utknęła gdzieś między salą sądową, mnożącymi się kolejnymi ekspertyzami kolejnych biegłych sądowych, a kancelariami adwokackimi zwaśnionych stron. Nikt nie jest w stanie określić, kiedy się skończy. I nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy w ogóle się zacznie. Bo po siedmiu latach od złożenia pozwu nie określono, kto zawinił, w jakim stopniu i czy w ogóle zawinił.

Najpierw po zdrowie

Obcas lewego buta wyższy od obcasa prawego buta o najmniej 3 centymetry. Kombinacja z obcasami miała wyrównać różnicę w długości kończyn po operacji, ale pacjent i tak kuleje. A to nie najbardziej dotkliwa uciążliwość pooperacyjna.

Miał bezwzględne wskazania lekarskie do wymiany lewego stawu biodrowego, toteż w listopadzie 2011 roku pofatygował się o własnych siłach do Szpitala Miejskiego w Rzeszowie na operację wszczepienia endoprotezy.

Nie poszło podręcznikowo: zmasowany krwotok, konieczność przetaczania krwi, potem badania podstawowych paramentów, fatalne wyniki, więc kolejne dwie jednostki krwi. Pooperacyjny obrzęk nogi można uznać za normalny, ale narastał z dnia na dzień, zamiast ustępować.

Chirurg naczyniowy nie potrafił powiedzieć - dlaczego. Tymczasem lekarze uparli się, że pacjenta trzeba rehabilitować, więc rehabilitant sprowadzał go ze szpitalnego łóżka „na ziemię”, by ten próbował stawiać pierwsze kroki. Pacjent stawiał, a przynajmniej próbował, wcale nie było lepiej, wręcz przeciwnie.

Po czym Halewski zauważył, że fioletowe wybroczyny objęły mu pół podbrzusza, medyk - konsultant orzekł, że pacjent nabawił się zakrzepicy.

Wcale nierzadkie po endoprotezoplastyce, ale dla Halewskiego to była mocno ponad średnią statystyczną kumulacja nieszczęść pooperacyjnych. Pięć tygodni po operacji pacjent wrócił do domu, choć wcale nie czuł się ozdrowieńcem, a lewa noga wydawała mu się krótsza niż prawa.

- Lekarz zapewniał mnie, że to złudzenie optyczne, co starał się udowodnić mi z pomocą metra krawieckiego - opowiada Halewski. - I kazał ćwiczyć, żeby skorygować nieprawidłowe - jego zdaniem - chodzenie.

Pacjent ćwiczył uparcie, dopóki z własnej woli i wyboru nie pofatygował się do renomowanego ośrodka medycznego w Otwocku, a tu powiedzieli mu że:

- Moje biodro zostało strasznie źle zrobione, że kiedy chodzę, to panewka wkręca mi się do łoża i w końcu przewierci się do brzucha. I jak się wwierci, to protezę usuwają i wtedy czeka mnie wózek inwalidzki

- przytacza diagnozę Halewski.

I dodano jeszcze, że rehabilitacja przy takim stanie stawu biodrowego wręcz zagraża jego życiu.

Tak się przeraził, że niemal przestał chodzić, choć wcześniej uwielbiał spacery. I przestał jeździć na rowerze, choć wcześniej „robił kilometry”. Noga bolała i wciąż boli, pacjent musi nosić pończochę uciskową, co miesiąc bada krew, codziennie łyka leki, bo po operacji została mu zakrzepica, a zakrzepica wyklucza możliwość operacji korygującej.

Bez kul się nie rusza, wejście do samochodu wymaga kombinacji nieznanych zdrowemu człowiekowi, a już założenie buta staje się mocno skomplikowanym przedsięwzięciem. Jak sobie zsumował skalę codziennych niedogodności po operacji ze stanem zdrowia przed nią, to wyszło, że w szpitalu bardziej go „zepsuli” niż „naprawiali”.

W poczuciu krzywdy uznał, że nie wolno tego tak zostawić i w grudniu 2013 r. w pozwie sądowym zaskarżył szpital, domagając się zadośćuczynienia za znaczny uszczerbek na zdrowiu, tudzież dożywotniej, choć niewysokiej renty, która pozwoliłaby mu choćby w części sfinansować też dożywotnią rehabilitację.

Szpital na takie okoliczności jest ubezpieczony, toteż ubezpieczyciel PZU SA wziął na siebie sądowa batalię z pokrzywdzonym pacjentem. I zaczęła się sądowa gra o to, czy szpital jest winien, czy nie jest. A w zasadzie nie zaczęła się i zacząć się nie może od sześciu lat.

A teraz po sprawiedliwość

Badający pacjenta, na wniosek PZU, lekarze uznali, że „w czasie zabiegu podczas wszczepiania panewki nadmiernie rozwiercono łoże, które wypełniono przeszczepami kostnymi i cementem medycznym, osadzając zbyt głęboko panewkę”.

Biorąc pod uwagą pooperacyjne straty na zdrowiu, na komforcie życia, prognozy ozdrowienia, koszty i czas rehabilitacji - według ubezpieczyciela Halewski doznał 15-procentowego uszczerbku na zdrowiu, co PZU wyceniło na 23 tys. zł zadośćuczynienia oraz 480 zł miesięcznej renty.

W dalszej części:

Halewski szybko policzył sobie, że gdyby chciał wykupić prywatnie rehabilitację nogi, to taka operacja szybciutko „zeżre” mu przyznane zadośćuczynienie, a potem renty nawet i na to nie wystarczy. Propozycję oprotestowała wynajęta przez niego kancelaria prawna...

Pozostało jeszcze 59% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.