Koronawirus w Poznaniu: Bohaterowie trudnych czasów. Działają, gdy my zostajemy w domach

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Gdak
Nicole Młodziejewska

Koronawirus w Poznaniu: Bohaterowie trudnych czasów. Działają, gdy my zostajemy w domach

Nicole Młodziejewska

Lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, diagności laboratoryjni, ale także wolontariusze - to oni codziennie walczą o nasze zdrowie. Teraz ich walka stała się jeszcze trudniejsza, bo przeciwnikiem jest koronawirus, który z dnia na dzień powoduje zakażenie u kolejnych osób. Jednak oni nie dają za wygraną.

Koronawirus rozgościł się już na całym świecie. To jemu podporządkowane zostało nasze życie. Z powodu wzrastającej liczby zachorowań na COVID-19 uniemożliwione jest podróżowanie, zajęcia szkolne odbywają się on-line, a galerie handlowe, salony fryzjerskie i kosmetyczne, czy instytucje kulturalne zostały zamknięte. Większość restauracji nie funkcjonuje, a jeśli działają, to tylko na tzw. dowóz.

Czytaj też: Jak wygląda praca pracowników laboratorium? Za średnio 3100 złotych brutto diagności stają do walki z koronawirusem

Bez strachu, z poczuciem misji i chęcią niesienia pomocy

Koronawirus zmienił życie wszystkich. A niektórych zmusił do jeszcze bardziej wymagającej pracy. Do najtrudniejszych zadań stanęli lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni i diagności laboratoryjni. Jednak, jak często sami tłumaczą, jest to ich obowiązek i nie wyobrażają sobie siedzieć w domu z założonymi rękoma.

Profesor Iwona Mozer-Lisewska, która jest ordynatorem oddziału zakaźnego w Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim im. J. Strusia, będącym teraz jednoimiennym szpitalem zakaźnym, przeznaczonym do walki z koronawirusem, tłumaczy, że praca przy zakażonych, choć często trudna, jest motywująca.

- Nie bałam się wcześniej i nie boję się teraz. Oczywiście, wszystko, co nowe i nieznane, budzi początkowo lęk, ale z drugiej strony taka adrenalina inspiruje do zdobywania doświadczeń do tego, by zgłębiać swoją wiedzę

- wyjaśnia prof. Mozer-Lisewska.

W tym samym szpitalu działa grupa diagnostów laboratoryjnych, zajmujących się wykrywaniem koronawirusa. Diagności nazwali się „Drużyną Strusia”, zakładając też profil na Facebooku. To tam pokazują wszystkim swoją ciężką pracę.

- Codziennie rano mamy dylemat- najchętniej zostalibyśmy całymi rodzinami w domach i przeczekali tego wrednego wirusa. Ale wtedy pojawia się pytanie: „kto ma pomagać ludziom, jeśli my zostaniemy w domach?” - piszą na Facebooku członkowie „Drużyny”. I dodają: - Codziennie rano wspólnie podejmujemy decyzję, że trzeba pracować i nieść pomoc. Dlatego wychodzimy z domów i jedziemy na Szwajcarską.

Oprócz diagnostów ze szpitala im. J. Strusia, wykrywaniem koronawirusa zajmuje się także Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna. Tę grupę nazwano Niewidzialnymi Bohaterami. Jak tłumaczy Matylda Kłudkowska, wiceprezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych, diagności dopiero teraz zostali zauważeni.

Sprawdź również: Koronawirus w Poznaniu. Kaszlący i z katarem zablokują strategiczny szpital dla Wielkopolski? Pacjentów bezobjawowych zgłasza się zbyt wiele

- Dostrzegamy duże zainteresowanie naszą pracą, bo ona pierwszy raz stała się aż tak medialna. Szkoda, że w tak dramatycznym momencie - stwierdza Matylda Kłudkowska.

I dodaje:

- Diagności na pewno potrzebują wsparcia. I to nie dlatego, że się boją, tylko dlatego, że ciąży na nich ogromna presja. Wszyscy oczekują, że będą pracować szybko i wykonywać duże ilości badań. I oni też by tak chcieli, ale metody te są długotrwałe. Nie da się tego przeskoczyć. Oni naprawdę pracują na 200 procent!

- dodaje.

Oprócz służby medycznej w walkę z koronawirusem włączyły się też inne osoby. Do wykonywania testów pod kątem wirusa, zgłosił się m.in. Uniwersytet Medyczny oraz Instytut Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu. Z kolei do pomocy z papierową robotą i odbieraniem telefonów w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej włączyli się także młodzi studenci.

Sami zgłosili się do pomocy, teraz pracują nad własnym testem

O godzinie 11.00 w Instytucie Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk przy ul. Noskowskiego od rana pracuje już kilkanaście osób. To właśnie między innymi tutaj trwają badania próbek pod kątem koronawirusa. Pracownicy Instytutu sami zgłosili się do tego zadania, tworząc tzw. „wirusową grupę wsparcia”.

- W poniedziałek wieczorem dotarły do nas informacje, że sanepid nie nadąża, gromadzi próbki, które stoją w kolejce w lodówce. Najpierw pojawił się pomysł, żeby pożyczyć im nasz aparat do izolacji kwasów nukleinowych, w tym do RNA, ale okazało się, że do tego aparatu nie można kupić odczynników, ponieważ są one już wyprzedane. Dlatego stwierdziliśmy, że skoro nie pomożemy naszym aparatem, to pomożemy sami, bo potrafimy to zrobić

- mówi dr Luiza Handschuh, kierownik Pracowni Genomiki.

I dodaje: - We wtorek mieliśmy spotkanie z dyrektorem wojewódzkiego sanepidu. Już tego samego dnia wykonaliśmy pierwsze testy. W ciągu pierwszych czterech dni zbadaliśmy ponad 800 próbek. Jeszcze później kolejną setkę zbadaliśmy w nocy z niedzieli na poniedziałek. Zdiagnozowaliśmy 16 osób z koronawirusem.

Zobacz także: Koronawirus w Polsce: Prezydent Jaśkowiak apeluje o policję i wojsko na przystankach. Po co? Aby "egzekwowali idiotyczne rządowe zalecenia"

W „wirusowej grupie wsparcia” pracuje ok. 40 osób, które same zgłosiły się do tego zadania, porzucając swoje codzienne obowiązki. To głównie młode osoby, jak doktoranci i doktorzy. Pracują oni w systemie zmianowym.

Jak tłumaczy prof. Agnieszka Fiszer, badania przy wykrywaniu koronawirusa nie są dla pracowników Instytutu czymś nowym. - Są to rutynowe metody, które stosujemy w biologii molekularnej. Dlatego właśnie my, ja-ko naukowcy, zajmujący się na co dzień innymi chorobami i trochę innymi badaniami, mogliśmy się tak łatwo w to włączyć. Mamy sprzęt i umiejętności, dzięki którym możemy to robić. Jednak mimo wszystko, nie jest to tak banalny eksperyment, jak mogłoby się wydawać.

Wykrywanie koronawirusa to długotrwały proces, składający się z wielu etapów. Łącznie zajmuje on od 6 do 7 godzin.

- Próbki wymazów są pobierane z nosogardzieli od pacjentów przez osobę doświadczoną, lekarza w szpitalu. Próbka, czyli wymazówka, to nic innego jak taki wacik na patyku, którą wkłada się głęboko przez nos do gardła. Umieszcza się go później do specjalnej próbki, w której znajduje się sól fizjologiczna i w takiej postaci dopiero może to być transportowane - wyjaśnia dr Luiza Handschuh.

W takiej postaci próbki trafiają do sanepidu. Tam diagności laboratoryjni pracują przy kolejnym etapie, polegającym na zabezpieczeniu wirusa. - Diagności z sanepidu izolują z wirusa RNA, czyli materiał genetyczny. Gdy to zostanie zrobione, to dopiero wtedy można podejść do wykonania właściwego testu i wykrywaniu wirusa - mówi dr Handschuh.

Żeby wykryć koronawirusa w pierwszej kolejności należy przepisać RNA na DNA.

- DNA wykrywa się dużo łatwiej. Następnie, po przepisaniu, trzeba to DNA namnożyć, bo jest go zbyt mało, żeby coś wykryć - tłumaczy dr Handschuh.

- Później, za pomocą odpowiednich starterów, można wykryć wirusa. Startery to odpowiednie fragmenty DNA, które pasują do wirusa. Oprócz tego przyłącza się tam odpowiednia fluorescencyjna sonda. Te wszystkie son-dy i startery muszą być dokładnie pasujące do tego fragmentu genomu wirusa. I w ten sposób możemy odczytać i sprawdzić czy jest sygnał, czy go nie ma.

- dodaje.

To jednak nie wszystko. Poza wsparciem wojewódzkiego sanepidu, Instytut Chemii Bioorganicznej podjął się jeszcze jednego zadania. Jego pracownicy mają w planach stworzenie własnego testu do wykrywania koronawirusa, bazując na wyłącznie polskich producentach.

- Już w lutym zaczął być problem z pewnymi odczynnikami, które są kluczowe dla tych analiz. Pewnych produktów zaczęło brakować. Teraz co prawda Ministerstwo Zdrowia zadbało o to i tych testów jest sporo. Ale być może dzięki naszej pomocy będą one tańsze, będziemy mieć też pewność, że będą one dostępne, bo będziemy robić je sami tutaj na miejscu, nie będąc zależnym od innych w Europie - wyjaśnia prof. Fiszer.

I dodaje: - W Polsce nikt jeszcze nie podjął się takie zadania. U nas wyszło to z tego, że po prostu mieliśmy możliwość przetestowania tego w praktyce, pomagając sanepidowi. Stąd wzięła się myśl, dlaczego nie zrobić tego na polskich produktach, które są dostępne. Opracowanie takiego testu nie jest skomplikowane. Najważniejsze jest jednak, by opracować jak najprostszy protokół.

Młodzi, ambitni i cierpliwi

W siedzibie Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej przy ul. Gronowej o godz. 15.30 nikt nie myśli o zakończeniu pracy. Przez wąski korytarz co chwilę ktoś przebiega, panuje gwar i daje się wyczuć, że atmosfera jest napięta. Na ścianach narysowane są złożone schematy, opisujące wykonywaną tutaj pracę. Widać, że były one rysowane bardzo szybko.

W poszczególnych pokojach można spotkać też młode osoby, które odbierają urywające się telefony - to studenci, którzy zgłosili się do pomocy pracownikom sanepidu.

- Jako, że studiuję medycynę i już niedługo, bo już za trzy lata będę musiała podjąć pracę w zawodzie. Wtedy pójście do szpitala i udzielanie pomocy chorym będzie moim obowiązkiem. W tym momencie nie mam jeszcze takiej wiedzy ani takie doświadczenia, żeby móc udzielać profesjonalnej pomocy chorym, więc zgłosiłam się na wolontariat w sanepidzie, żeby zrobić tyle, ile jestem w tym momencie w stanie, żeby w tej trudnej sytuacji pomóc

- mówi Nikola, studentka medycyny i jedna z wolontariuszek w powiatowym sanepidzie.

Do zadań wolontariuszy należy odbieranie telefonów, których tutaj nie brakuje. To właśnie te młode osoby odpowiadają na pytania dzwoniących, które związane są np. z ich samopoczuciem, czy tym, że niedawno wrócili z zagranicy. Jest to wymagająca praca.

- Oni sobie świetnie z tym radzą. Bardzo nam pomagają. Podziwiam ich cierpliwość i myślę, że sprawdzają się nawet lepiej niż pracownicy z innych działów

- mówi Anna Pawłowska, kierownik Oddziału Epidemiologii w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej.

Sprawdź także: Trzyletnia Weronika walczy z białaczką. Jej rodzice apelują o pomoc

Z kolei Cyryla Staszewska, rzecznik powiatowego sanepidu dodaje: - Oni bardzo szybko wchodzą w ten rytm udzielania porad. Potrafią tłumaczyć z ogromną cierpliwością. A to uspokajanie społeczeństwa w tej sytuacji, jest bardzo istotne.

Jak przyznają sami wolontariusze, ta praca jest wymagająca.

- Pytania są przeróżne. Na początku było dużo błahych pytań, jak np. czy można zakazić się od zwierząt, czy można wyjść z domu, będąc na kwarantannie. Teraz już ta świadomość się trochę zmieniła, coraz mniej jest telefonów, które blokują tę linię. Teraz dzwoniący mówią już z poważnymi przypadkami, co do których my możemy podać konkretne wytyczne

- tłumaczy Miłosz, student farmacji, także wolontariusz.

I dodaje: - Musimy być cały czas na bieżąco, codziennie zapoznać się z nowymi wytycznymi, bo one zmieniają się czasem nawet z godziny na godziny. Pojawiają się nowe numery telefonów, zmieniają się miejsca, w których można daną sprawę załatwić. Na nocnej zmianie, która trwa od 22 do 7 tych telefonów jest zdecydowanie mniej i są one bardziej pilne. Najwięcej jest ich w godzinach popołudniowych ok. godz. 17. Wtedy bywa tak, że rozłączając się z jednym rozmówcą od razu odbieramy kolejny telefon, czasem zdarza się, że mamy dwa telefony odebrane w jednym momencie.

Nicole Młodziejewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.