Koronawirus: Birma lepiej przygotowana od Polski? Kontrola na lotnisku to fikcja. "Jeśli ktoś ma koronawirusa, to może go roznieść wszędzie"

Czytaj dalej
Fot. Robert Woźniak
Norbert Kowalski

Koronawirus: Birma lepiej przygotowana od Polski? Kontrola na lotnisku to fikcja. "Jeśli ktoś ma koronawirusa, to może go roznieść wszędzie"

Norbert Kowalski

Najwyższe środki ostrożności, mierzenie temperatury w hotelu, kamery termowizyjne, płyny dezynfekcyjne praktycznie na każdym kroku i karetka obok samolotu przygotowana na ewentualnych zakażonych - tak wyglądają zabezpieczenia przed rozprzestrzenieniem się koronawirusa. Jednak te przykłady nie dotyczą Polski, a... Birmy i Gruzji. Osoby, które wróciły z tamtych stron, opowiadają, że w Polsce zetknęli się z chaosem na lotnisku, brakiem kontroli po opuszczeniu portu lotniczego i podczas kwarantanny.

- Ostatnie dwa tygodnie spędziłyśmy z siostrą w Birmie, kraju tak biednym, że ludzie nadal kąpią się i piorą ubrania w rzekach oraz jeziorach. Ale nie bałyśmy się tam koronawirusa. Na każdym kroku natykałyśmy się na dozowniki ze środkami dezynfekującymi: przy świątyniach, w hotelach, na lotniskach, ale też w sklepach, restauracjach czy w miejscach odwiedzanych niemal wyłącznie przez Birmańczyków - opowiada pani Kasia.

I dodaje: - W czasie pobytu miałyśmy kilka przelotów wewnętrznych. Na każdym lotnisku były kamery termowizyjne, pracownicy w maseczkach i gumowych rękawiczkach. Środki dezynfekujące stały co kilka metrów. W największej świętości Birmy - Shwedagon Pagodzie - przed wejściem zmierzono nam temperaturę i wręczono maseczki.

Czytaj też: Koronawirus w Poznaniu: Córka zmarłej kobiety zarzuca Jackowi Jaśkowiakowi kłamstwo w sprawie badań. Jest odpowiedź rzeczniczki prezydenta

Osoby wracające z zagranicy do Polski mówią, że kontrole na polskich lotniskach są niewielkie. - Gdyby ktoś był zakażony koronawirusem, mógłby go roznieść
Czytelnik Informacje oraz płyny dezynfekcyjne - to standard w walce z koronawirusem w państwach azjatyckich takich jak np. Birma czy Tajlandia.

W niedzielę pani Kasia razem z siostrą wylatywały samolotem czarterowym z Bangkoku do Polski.

- Jeszcze w Bangkoku miałyśmy kontrole temperatury ciała w hotelu i dwie na lotnisku. Środki dezynfekujące były przed i po każdej kontroli. Barierki na schodach dezynfekowano co chwilę, a pracownicy byli w maseczkach i gumowych rękawiczkach - relacjonuje.

W niedzielę około godziny 15 pani Kasia wylądowała na warszawskim lotnisku Okęcie.

- Miałyśmy świadomość, że trafimy prosto na dwutygodniową kwarantannę. Zastanawiałyśmy się, czy pozwolą nam ją odbyć w domu, czy pozwolą wrócić własnym samochodem, ile potrwa procedura na lotnisku - wspomina pani Kasia.

Jak opowiada, do samolotu wsiadło kilku członków Wojsk Obrony Terytorialnej.

- Jedni mierzyli temperaturę pasażerom, takim zwykłym domowym termometrem na baterię. Nasz termometr był sklejony białym plastrem, widocznie swoje już przeszedł... Inni zbierali karty lokalizacji pasażerów, które wypełniliśmy w czasie podróży. Nikt nie weryfikował tego, czy wpisane przez nas dane były prawdziwe. Pani z Wojsk Obrony Terytorialnej poinformowała nas rozkosznie, że kwarantanna jest jej zdaniem dobrowolna

- opowiada pani Kasia.

Następnie przyszedł czas na kontrolę graniczną. - Celnicy byli bez maseczek i rękawiczek, odstęp pomiędzy nimi a pasażerami wynosił mniej niż 50 cm. Otrzymaliśmy kartki informacyjne, z których dowiedzieliśmy się, że kwarantanna jest jednak obowiązkowa, nie mamy prawa ruszać się z domu choćby na chwilę i skontaktuje się z nami pracownik Inspekcji Sanitarnej - opowiada pani Kasia.

Osoby wracające z zagranicy do Polski mówią, że kontrole na polskich lotniskach są niewielkie. - Gdyby ktoś był zakażony koronawirusem, mógłby go roznieść
Robert Woźniak Osoby wracające z zagranicy do Polski mówią, że kontrole na polskich lotniskach są niewielkie. - Gdyby ktoś był zakażony koronawirusem, mógłby go roznieść - słyszymy.

I dodaje: - Po odprawie paszportowej odebrałyśmy bagaże i każdy rozszedł się w swoją stronę. Nikt na nas nie czekał, nikt nas nie sprawdzał, o niczym nikt nie informował. Niektórzy wsiadali do własnego samochodu, inni do aut osób, które po nie przyjechały. A jeszcze inni do autobusów miejskich. Jedna pani pytała, jak dojść do szybkiej kolejki miejskiej. Gdyby ktoś miał koronawirusa, to mógłby go roznieść... A po drodze minęłyśmy jeden dozownik do dezynfekcji rąk. Przy wyjściu z lotniska...

Zobacz też: Koronawirus w Poznaniu: Kibice Lecha Poznań zbierają wodę i maseczki dla poznańskich szpitali. Odzew jest ogromny

Pani Kasia razem z siostrą przebywają aktualnie na kwarantannie. - Od naszego lądowania minęły prawie dwie doby. W tym czasie nikt się z nami nie kontaktował, mimo że przecież policja miała sprawdzać to codziennie. Birma czy Tajlandia pod względem ochrony przed koronawirusem były o wiele bardziej zorganizowane. Chciałbym tam odbywać kwarantannę... - mówi pani Kasia.

Podobną historię opowiada pan Andrzej, który w sobotę wrócił do Polski z Gruzji.

- Lądowałem na Okęciu. Do samolotu przyszli żołnierze WOT. Mieli na sobie zwykłe mundury i jedynie maseczki. A skąd mam wiedzieć w ilu samolotach wcześniej byli? Wypełnialiśmy karty lokalizacyjne, a oni po kolei mierzyli temperaturę jakimiś niezbyt nowymi termometrami. Później wypuścili nas z samolotu i tyle... Chciałem się dopytać, co dalej, czy mam się gdzieś zbadać itp., ale nikt nie potrafił mi powiedzieć - wspomina mężczyzna.

- Mieszkam w Łodzi i musiałem się tam dostać, a nie miałem żadnego samochodu. Pojechałem pociągiem, ale postanowiłem sam zrobić sobie kwarantannę. Chociaż w krajach wschodnich na razie nie ma oficjalnie wielu przypadków koronawirusa, to bardziej wynika to z braku testów niż braku zakażonych. Wsiadłem do przedziału, w którym nie było nikogo. Wiele osób po wyjściu z lotniska poszło jednak w różnych kierunkach. Tak naprawdę, jeśli ktoś zakaził się koronawirusem, to potem go roznosił...

- dodaje.

Po przyjeździe do Łodzi pan Andrzej poszedł wykonać test na koronawirusa. Pierwszy wynik był niejednoznaczny, dlatego mężczyzna został poddany kolejnemu badaniu i czeka na jego rezultat.

- Aktualnie jestem w domu na kwarantannie. Mimo tego nie miałem żadnej kontroli ani telefonów z sanepidu czy policji - mówi pan Andrzej.

I dodaje: - Dla odmiany w Gruzji widziałem, jak po przylocie samolotu podjeżdża karetka z lekarzami w mundurach, którzy są przygotowani na ewentualnych zakażonych koronawirusem. A tymczasem w Polsce pod samolot podjechał zwykły busik z jakimś panem w masce.

Norbert Kowalski

Komentarze

3
Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Andrzej

Szanowna Redakcjo GW, polecam zawsze aktualne wykresy dla Wielkopolski. Śledzę od początku istnienia tej strony i nie jestem zawiedziony. https://koronawirusunas.pl/wojewodztwo-wielkopolskie Można osadzić w waszym artykule, wiele by to pomogło. Pozdrawiam

athree80

Moj kot rasy Birman, kiedy nie spi lub nie je to lize swoja siersc non stop.

Halina Goral-Rybkowska

Wierze tej Pani i Panu. Birma to Azja i to wszystko wyjaśnia. Dyscyplina spoleczna jest tam zupełnie inna niż w Polsce i całej Europie ! I nie ma co porównywać. Np. w Korei Północnej na poczatku epidemii rozstrzelano naukowca , który wrócił z Japonii i poszedł wykąpac się do łażni miejskiej . Powinien siedzieć na kwarantannie… Natychmiast go zlikwidowano. Europa to nie Azja ! I całe szczęście

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.