Jacek Jaśkowiak: Lubię boks i wygrane przed czasem. Ta kadencja, jeśli wygram, będzie moją ostatnią

Czytaj dalej
Fot. Paweł F. Matysiak
Bogna Kisiel, Łukasz Cieśla

Jacek Jaśkowiak: Lubię boks i wygrane przed czasem. Ta kadencja, jeśli wygram, będzie moją ostatnią

Bogna Kisiel, Łukasz Cieśla

Z prezydentem Poznania Jackiem Jaśkowiakiem rozmawiają Bogna Kisiel i Łukasz Cieśla.

Jak drogie buty powinien mieć polityk?
Jacek Jaśkowiak: Przede wszystkim powinny być wypastowane. Reszta też jest ważna. Trzeba mieć wyprasowane spodnie i czystą koszulę.

Część osób zarzuca panu gadżeciarstwo. Ile płaci Pan za buty lub zegarek?
Te buty kupiłem 12 lat temu. Nie pamiętam więc, ile za nie zapłaciłem. Jeden zegarek dostałem, a drugi mam od lat i też nie przypominam sobie, ile kosztował. Jestem zwolennikiem kupowania porządnych rzeczy, o które potem należy dbać.

Pytamy o buty, bo w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” ministrowi Szynkowskiemu wytknął Pan sfatygowane obuwie i kiepski garnitur. Z kolei byłemu prezydentowi Grobelnemu zarzucił nieporadność biznesową, w Tomaszu Lewandowskim z Lewicy i Katarzynie Kierzek-Koperskiej z Nowoczesnej zasiał niepewność, czy zostaną zastępcami prezydenta. Czy to jest nowa taktyka wyborcza?
To nie nowa taktyka, po prostu tego typu uwagi czasami przynoszą rezultat. Niedawno spotkałem się z Szymonem Szynkowskim vel Sękiem – miał wypastowane buty, wyprasowane spodnie. A jeśli chodzi o decyzje personalne po wyborach, to zwracam uwagę, że najpierw trzeba ciężko pracować na wynik wyborczy, a dopiero potem zastanawiać się nad obsadą stanowisk.

Na początku kadencji postawił Pan samochody z rejestracją PO kontra te z PZ, czyli poznaniaków kontra mieszkańców podpoznańskich gmin. Czy to była świadoma strategia zarządzania przez konflikt?
Muszę twardo bronić interesów poznaniaków. Dotyczy to na przykład współfinansowania transportu publicznego czy oświaty, ponieważ dzieci z sąsiednich gmin są dowożone do naszych szkół. Gdybym nie podniósł tych kwestii, nie udałoby się porozumieć w sprawie Poznańskiej Kolei Metropolitalnej. Wszyscy musimy się do niej dołożyć – koniec z jazdą „na gapę”.

Nie naraził się Pan wtedy na śmieszność, mówiąc o zwężaniu dróg wjazdowych do Poznania?
W każdym zachodnioeuropejskim mieście wdraża się ograniczenia wjazdu aut do ścisłego centrum. Celem takiej polityki jest limitowanie ruchu kołowego, bo miasta nie są z gumy. To sprawy oczywiste, w większości krajów rozumiane przez dziennikarzy i opozycyjnych polityków. Ubolewam, że w Polsce trzeba to tłumaczyć. Zresztą ta wypowiedź została wyciągnięta z kontekstu, chodziło mi o narzędzia, których mogę użyć w walce o interes poznaniaków.

Czy antagonizowanie kierowców i rowerzystów było słuszne?
To bezpodstawne zarzuty. Sugerowano również, że walczę z Kościołem, a szereg spraw udało się nam z kurią uzgodnić. To opozycja i media starają się narzucić taką narrację.

To mediom czy może mieszkańcom nie podobał się pomysł zwężenia Garbar, Grunwaldzkiej, czy Głogowskiej?
Nie chodzi przecież o zwężanie ulic, tylko o wydzielanie miejsca dla komunikacji publicznej. Zresztą, zawsze ktoś będzie czemuś przeciwny… A media częściej zajmują się sprawami, które wywołują emocje. Naszym zadaniem jest zagwarantowanie preferencji dla transportu publicznego, zapewnienie bezpieczeństwa ruchu, spełnienie norm w zakresie szerokości dróg.

Powołał Pan oficera rowerowego, a potem nazwał go nieudolnym i odwołał.
Wykonał zadanie, które mu powierzyłem. Posiadał merytoryczną wiedzę, jednak po jakimś czasie miałem zastrzeżenia do sposobu, w jaki komunikował wprowadzane zmiany. Dotyczyło to w szczególności wypowiedzi dla mediów.

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ?
Swoim zastępcom i urzędnikom poprzeczkę stawiam wysoko.

Tęczowe chorągiewki promujące Marsz Równości pojawiły się na tramwajach, a potem zniknęły. Jak często zmienia Pan zdanie?
Nie zmieniam zdania. To nie ja zdecydowałem, że taka powierzchnia reklamowa jako forma promocji była w ofercie MPK. Nie będę mówił zarządowi spółki, czy mają wieszać chorągiewki, czy nie.

A kto jest właścicielem MPK?
Miasto. Natomiast zarządzanie nie polega na ingerowaniu w takie drobne przecież sprawy. Należy się zastanowić, czy w przyszłości chorągiewkami na pojazdach MPK nie podkreślać pewnych okazji, na przykład jubileuszu uczelni czy innych ważnych wydarzeń, a nawet Marszu Równości – ale nieodpłatnie. Na pewno zgodziłbym się na wywieszenie chorągiewek z logotypem uniwersytetu, ale czy tęczowych? Dziś nie potrafię powiedzieć, ale też takiej decyzji nie wykluczam.

Co zdecydowało, że Nowa Naramowicka będzie jednak dwupasmówką? Niektórzy krytykują Pana za tę decyzję.
Są tacy, którzy dzięki internetowi mogą wypowiadać się na każdy temat, ale ja słucham ekspertów. Północny Poznań dynamicznie się rozwija. Trzeba myśleć o rozwiązaniach transportowych na przyszłość, zabezpieczyć możliwość tworzenia buspasów. Tramwaj jest tylko jednym z elementów poprawy komunikacji w tej części miasta.

Jak z perspektywy czasu ocenia pan rozstania ze swoimi zastępcami - Jakubem Jędrzejewskim, czy Agnieszką Pachciarz?
To były dobre decyzje. Z piastowaniem takich stanowisk wiąże się ogromna odpowiedzialność.

Im podziękował pan bez sentymentów. Dlaczego zwlekał Pan z odwołaniem urzędnika Krzysztofa Kaczanowskiego, którego wiązano z mobbingiem w urzędzie, a potem dostał ciepłą posadkę w PIM-ie?
To kwestia ciężaru gatunkowego zarzutów, ich zasadności, umiejscowienia w strukturze urzędu. W tym przypadku opinia przełożonego, czyli dyrektora mojego gabinetu, była dla Kaczanowskiego korzystna.

Powołał Pan komisję, która miała zbadać, czy był mobbing. Co stwierdziła?
Do pewnych ustaleń podchodziłem z ostrożnością. Miałem świadomość, że część zarzutów może wynikać z powodów pozamerytorycznych. Kaczanowski naraził się niektórym osobom, naruszył czyjeś interesy. Ustalił, że jakiś filmik promocyjny, który kosztował 200 tysięcy złotych, w internecie obejrzało tysiąc osób. Inny przykład – komuś za szkolenia uczniów płacono 1 300 złotych za godzinę, a firmę, by wystawić za to faktury, zakładał na dwa dni przed otrzymaniem tego zlecenia.

Ale z urzędu Kaczanowski musiał odejść...
To kwestia wytworzenia pewnej atmosfery, w jakiej nie można kontynuować pracy. Zatrudnienie w PIM-ie było korzystne i dla spółki, i dla niego.

Zbigniew Madoński, dyrektor POSiR najpierw dostał zwykłe wypowiedzenie, ale później dyscyplinarkę. Dlaczego?
Wcześniej urzędnicy po prostu bali się dyrektora Madońskiego. Jak został zwolniony, otworzyli się i dostarczali dodatkowych informacji o nieprawidłowościach, jakich dopuścił się, kierując POSiR-em.

Piotr Nycz, dyrektor POSUM zwolnił się z własnej woli czy Pan go poprosił?
POSUM podlega mojemu zastępcy Jędrzejowi Solarskiemu. Nie sądzę, by pan Nycz został zmuszony. Szanuję decyzję, jaką podjął.

Czy nadzór nad POSUM-em był prawidłowy?
W placówkach świadczących opiekę zdrowotną kompetencje dyrektorów są szerokie, a możliwości zwiększenia uprawnień kontrolnych – ograniczone. POSUM był sprawdzany choćby przez biegłego rewidenta – nie potrafił stwierdzić szeregu nieprawidłowości… Poleciłem sekretarzowi miasta i dyrektorowi Biura Kontroli, by w tych placówkach wprowadzić dodatkowe mechanizmy, które zapobiegną sytuacjom, jaka miała miejsce w POSUM.

Po naszych tekstach o kontrowersyjnym nabywaniu mieszkań przez działaczy PO, zlecił Pan audyt. Zapowiadał Pan, że kontrola otworzy „puszkę Pandory”. Jednak audyt wskazał tylko kilka i to wcześniej opisanych w prasie przypadków. Przed wyborami nie chciał Pan wywoływać kolejnej burzy?
W tej kadencji przeprowadziliśmy ponad 370 różnych kontroli... Nie da się wszystkiego skontrolować od razu. „Lokalówka” była ważnym, ale tylko jednym z badanych obszarów. Na podstawie tej kontroli wprowadziliśmy zmiany, które wyeliminowały możliwość dokonywania takich transakcji. Tym samym uporządkowaliśmy politykę miasta w tym zakresie, kończąc z rozmytymi regulacjami. Dotychczasowy chaos nie pozwalał wskazać odpowiedzialności konkretnych osób.

Regulacje, nawet rozmyte, pozwalały wskazywać osoby odpowiedzialne. Przecież podjęliście w urzędzie decyzję o zdegradowaniu w pracy Tadeusza Czyżyka oraz zwolnieniu ze stanowiska pani dyrektor z ZKZL za kontrowersyjną sprawę miejskiego pustostanu. Z kolei Filip Kaczmarek, który nabył pustostan od swojego partyjnego kolegi, podał się do dymisji z funkcji szefa poznańskiej PO. Tymczasem teraz będzie kandydatem Waszej partii do Sejmiku. Kaczmarek w sprawie pustostanu jest „czysty jak łza”?
Przede wszystkim decyzja o jego obecnym starcie była podejmowane kolegialnie, dlatego nie będę jej komentował. Nie powinno być tak, że każdy w PO będzie teraz wypowiadał się o innych działaczach. Na pewno cenię doświadczenie polityczne oraz wiedzę Filipa Kaczmarka. Tę sytuację z pustostanem oceniam jako sporą niezręczność. Nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Poniósł konsekwencje, ustąpił, ale czy powinien zostać całkowicie wyeliminowany z polityki? Na to pytanie najlepiej odpowiedzą wyborcy. Uważam, że to inteligentny człowiek.

Czy uczciwy?
Nie chciałbym podejmować się takiej oceny. Żadna z powołanych do tego instytucji nie wykazała mu nieuczciwości. Nie wchodziłem głębiej w tę sprawę. Wykorzystał lukę w przepisach, obowiązujących za mojego poprzednika. Ja te luki polikwidowałem.

Polityk, chcący uchodzić za wiarygodnego, powinien wykorzystywać luki w prawie?
To jest bardzo ogólne pytanie. Jestem za tym, by polityk luki eliminował.

Pan mówi o niezręczności, a Filip Kaczmarek publicznie głosi, że w tej sprawie jest czysty i padł ofiarą ataku politycznego.
Kwestie etyki to niełatwe sprawy. Dla jednego coś jest etyczne, dla kogoś innego – nie. Ja bym tak nie postąpił. Tak to podsumuję.

Audyt, który Pan zlecił, zakwestionował prawo pana Czyżyka do nabycia pustostanu po bardzo preferencyjnej cenie. Czy jako strażnik mienia publicznego wystąpi o zwrot tego majątku?
Do takiego wystąpienia konieczne są podstawy formalne. Ówczesny stan prawny nie pozwalał na dochodzenie zwrotu tej bonifikaty.

Przejdźmy do inwestycji. Kiedy poznaniacy zobaczą, że trasa tramwajowa na Naramowice jest realnie budowana?
Dzięki zaangażowaniu niedawno zmarłego Pawła Śledziejowskiego, prezesa PIM, roboty budowlane rozpoczną się w tym roku. Prezes Śledziejowski i jego zespół wykonali gigantyczną pracę. Z szacunku dla tego, co zrobił w mieście w różnych obszarach, będę zabiegał, by w jakimś elemencie trasy naramowickiej go uhonorować. Tramwajem na Naramowice poznaniacy pojadą pod koniec 2021 roku.

A kiedy zbuduje Pan obiecane 4 tysiące mieszkań komunalnych?
Ten proces trwa, mieszkań komunalnych i socjalnych sukcesywnie przybywa. Przygotowane pola inwestycyjne pozwolą na budowę 7 tysięcy takich mieszkań w ciągu najbliższych kilku lat.

Na jakim etapie jest budowa tunelu na Plewiska? Pana zdaniem to priorytetowa inwestycja?
Inwestycji priorytetowych jest więcej, ale ten wiadukt jest rzeczywiście bardzo istotny. Obecnie opracowywana jest dokumentacja projektowa, wydawane są pierwsze decyzje administracyjne. Zapewnione jest także wstępne dofinasowanie unijne, bo projekt ten nie podlega procedurze konkursowej. Prace budowlane przewidziane są na lata 2020-2021.

Przebudowa ronda Rataje za tyle milionów złotych jest konieczna?
Założyliśmy, że będzie kosztować osiemdziesiąt kilka milionów złotych. Najtańsza oferta opiewa na 137 milionów. Różnica jest więc znacząca. Rondo Rataje to ważny punkt na komunikacyjnej mapie miasta. Trzeba tam wymienić torowiska, zadbać o bezpieczeństwo. Ronda Kaponiera, czy Jeziorańskiego są po przebudowie znacznie bezpieczniejsze od tego na Ratajach. Wystarczy porównać liczbę kolizji. Oczywiście, biorąc pod uwagę koszty przebudowy, przed nami trudna decyzja: szukać dodatkowych środków czy innych możliwości realizacji tej inwestycji i poprawy stanu tego ronda. Ceny rosną ze względu na boom inwestycyjny. Brakuje rąk do pracy, a wykonawcy mają bardzo dużo zleceń.

Inwestycje sportowe – co się udało zrobić?
Odzyskaliśmy dla miasta stadion im. Szyca. Zrealizowaliśmy też wiele drobnych inwestycji, np. w sale gimnastyczne, odnowienie basenu w parku Kasprowicza na Łazarzu, czy boiska dla piłkarek Polonii.

W przypadku piłkarek prac jeszcze nie rozpoczęto, poślizg jest pięciomiesięczny.
Trwały rozmowy o zakresie prac z klubem i Radą Osiedla Główna, a Radę Miasta udało się przekonać do zwiększenia środków na ten cel. To właśnie powody przesunięcia terminu rozpoczęcia prac.

W Poznaniu nie ma nowoczesnej hali sportowej. Dlaczego?
Trwa modernizacji hali „Arena”. Zobaczymy, na ile jej pojemność na 6 tysięcy miejsc zaspokoi potrzeby Poznania. To nie sztuka zbudować halę na 15 tysięcy miejsc za 300 milionów, która zapełni się… raz na cztery lata. Rozmawiałem z prezydentami innych miast o obłożeniu takich obiektów. Sygnały są niepokojące. Weźmy choćby poznański stadion – może pomieścić ponad 40 tysięcy osób, a przeciętne wypełnienie jest znacznie mniejsze. Ta decyzja musi być dobrze przemyślana.

Tak, mamy duży stadion miejski, a tymczasem piłkarze Warty muszą grać w Grodzisku Wielkopolskim. Coś tu nie gra, prawda?
Kiedyś klub Warta sprzedał własny stadion im. Szyca, poza tym nie miał szczęścia do właścicieli. Ostatnia decyzja państwa Pyżalskich o wycofaniu się z klubu zbiegła się z naszą decyzją o wykupieniu tego stadionu. Teraz narzekają na wcześniejszy brak wsparcia ze strony miasta. Ale, jak mawiał mój dawny szef, śp. Jan Kulczyk: ważne jest, z kim robi się interesy. Liczy się wiarygodność. Niestety, nie dla wszystkich. Mamy natomiast szczęście, że Lech Poznań ma odpowiedzialnego właściciela. Poza tym, piłka nożna to drogi sport. Wydaje mi się, że państwo Pyżalscy rzucili się na dyscyplinę, która przekraczała ich możliwości finansowe.

Co powstanie w miejscu zrujnowanego stadionu im. Szyca?
Stadion jest częścią większego obszaru, ciągnącego się aż do siedziby Aquanetu. Widzę tam potencjał na wiele obiektów sportowych, obok jest przecież AWF. To świetnie skomunikowany teren, idealny więc na siedzibę różnych klubów związanych ze sportem wyczynowym. Być może powstanie tam hala lekkoatletyczna. Wydałem dyspozycje Miejskiej Pracowni Urbanistycznej, by rozpocząć opracowywanie koncepcji, jednak pośpiech jest tu niewskazany.

Ile miasto przeznacza na promocję?
Organizujemy różne wydarzenia czy kampanie, trudno wskazać dokładną kwotę. Konkretne działania mówią donośniej niż słowa. Np. o wystawie dzieł Fridy Kahlo pisano nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Zgromadziła najwięcej dzieł tej artystki w Polsce i zapewniła rekordową frekwencję. Inny przykład – ekwiwalent reklamowy tegorocznego Marszu Równości wyniósł około 5,5 mln złotych, a miasto w ogóle nie dofinansowało tej imprezy. Wydawanie pieniędzy na akcje, czy hasła promocyjne wydaje mi się kosztownym, nie do końca trafionym pomysłem.

Wasza akcja „Wolne Miasto Poznań” i kpiny, że Poznań rzeczywiście jest zakorkowany, zniechęciły Was do promocji przez hasła?
Akurat to hasło nie jest elementem promocji realizowanej przez urząd. W każdym razie, poprzednie hasło marketingowe „Poznań know how” też było wyśmiewane… Choćby dlatego, że przeciągające się miejskie inwestycje nie miały zbyt wiele wspólnego z profesjonalizmem. Dlatego jestem zwolennikiem organizacji konkretnych wydarzeń, a nie wymyślania haseł. Poznań ma bardzo dobrą opinię w Polsce i w Europie. Szereg realizowanych inwestycji to również efekt np. pochlebnych materiałów w prasie niemieckiej.

Po czterech latach czuję się pan prezydentem wszystkich poznaniaków czy jedynie własnego elektoratu?
Oczywiście staram się być prezydentem wszystkich mieszkańców, jestem otwarty na różne środowiska. Wspieram rozmaite inicjatywy: Caritasu, Kościoła, stowarzyszeń LGTB czy Kongresu Kobiet. Moje odczucia najlepiej zweryfikują nadchodzące wybory.

Co się panu udało w mijającej kadencji?
Jestem zadowolony z odzyskania stadionu im. Szyca, komunalizacji MTP, zwiększenia wartości miejskich spółek. Także z uporządkowania obszaru miejskich inwestycji, gdzie panował największy bałagan. To spory sukces, mieszkańcy to widzą. Cieszę się z uszczelnienia mieszkaniówki, a przede wszystkim z wielu ułatwień dla mieszkańców. To nie są spektakularne projekty, ale podnoszą komfort życia poznaniaków: wyremontowane chodniki, nowe place zabaw, zrewitalizowane parki, przywrócona miastu Warta.

Co pan uznaje za porażkę?
Brak szybszego porozumienia z lewicą w Radzie Miasta. Nad tym ubolewam. Były różne punkty widzenia: niektórzy opowiadali się za współpracą z Poznańskim Ruchem Obywatelskim, czyli środowiskiem Ryszarda Grobelnego, inni mówili o stabilnej większości z lewicą. Szkoda, że tego drugiego wariantu nie udało się zrealizować szybciej.

Zbliżają się wybory, więc czas na „kiełbasę wyborczą”. Co Pan obieca poznaniakom na kolejną kadencję?
Jestem za kontynuacją. Chcemy odkorkować miasto, więc stawiamy na dalszy rozwój zrównoważonej komunikacji i wykorzystanie transportu kolejowego. Oczywiście łatwiej zbudować stadion, czy halę widowiskową, niż np. remontować torowiska w różnych częściach miasta. Ogromna inwestycja to oczywiście tramwaj na Naramowice i nowy układ komunikacyjny, ale będą też mniejsze, jak nowa szkoła na Strzeszynie, dzielnicowe centra sportu, czy dalsza rozbudowa Wartostrady. Niedługo zakończy się przebudowa ul. Święty Marcin, rozpocznie remont płyty Starego Rynku. Chciałbym, aby poznaniacy odczuli poprawę jakości życia i by na zamieszkanie w Poznaniu decydowało się coraz więcej osób.

Jak Pan ocenia swoich zastępców?
Trudno porównywać poszczególne decernaty, czyli obszary ich kompetencji. Każdy ma sukcesy, ale zdarzają się też i wpadki. Jak Maciejowi Wudarskiemu – z wprowadzeniem strefy Tempo 30, czy Jędrzejowi Solarskiemu z POSUM-em. Tomasz Lewandowski bardzo sprawnie poradził sobie z trudnymi kwestiami, jak np. z GOAP-em, czy przejęciem zarządzania cmentarzami. Z szacunkiem odnoszę się do jego zdolności zarządczych. Mój niepokój wzbudziła jednak sprawa zleceń dla firmy Orbsay Solutions. Jestem zadowolony z pracy Mariusza Wiśniewskiego. Odpowiada za oświatę, która stanowi ponad jedną czwartą naszego budżetu. Generalnie, jestem za kontynuacją współpracy ze wszystkimi. Ale sprawę stawiam jasno: obsadzenie stanowiska zastępcy prezydenta zależy od liczby wprowadzonych radnych. Zapowiedziałem to już środowisku Macieja Wudarskiego. Jako PO mamy też zobowiązania wobec koalicjanta, czyli Nowoczesnej. Jednak nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Najpierw muszę wygrać wybory.

W 2014 roku zapowiadał Pan, że prezydentem będzie maksymalnie przez dwie kadencje. Zdania Pan nie zmienił?
Nie zmieniłem. Jeśli wygram te wybory prezydenckie, będzie to moja ostatnia kadencja. Potem zamierzam wrócić do biznesu i ograniczyć działalność publiczną. Z drugiej strony, polityka to gra zespołowa. Nie złożę więc teraz deklaracji, że wycofam się całkowicie. Będę miał wtedy 60 lat. Zobaczę, co dalej.

Z kim chciałbym Pan powalczyć w drugiej turze?
Lubię boks i wygrane przed czasem. Czy łatwiejszym przeciwnikiem byłby Tadeusz Zysk, a trudniejszym Tomasz Lewandowski, czy Jarosław Pucek? Gdzieś czytałem, że bukmacherzy największe szanse dają mi, a potem, na drugą turę, panu Zyskowi lub Tomkowi Lewandowskiemu. W wyborach są tylko dwie rundy. Czekam na werdykt mieszkańców.

Bogna Kisiel, Łukasz Cieśla

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.