Grzegorz Michalski

Grażyna zmarła w szpitalu. Rodzina pyta: Dlaczego lekarze jej nie pomogli?

Córka nie zdążyła porozmawiać z mamą. Gdy przyjechała do szpitala, Grażyna była już nieprzytomna. Fot. fot. Archiwum Rodzinne Córka nie zdążyła porozmawiać z mamą. Gdy przyjechała do szpitala, Grażyna była już nieprzytomna.
Grzegorz Michalski

Grażyna Ryba z Kołaczyc 22 marca trafiła do szpitala w Jaśle. Skarżyła się na ostry ból brzucha. Sześć dni później zmarła. 57-letnia kobieta zostawiła zrozpaczonego męża, dwoje dzieci i wnuki.

Rodzina twierdzi, że Grażyna zmarła przez zaniedbania lekarzy, którzy zaczęli działać dopiero, gdy kobieta straciła przytomność

Był piątek, 22 marca. 57-letnia Grażyna Ryba z Kołaczyc spotkała się ze swoją siostrą Ireną. Mieszkały blisko siebie, więc często się odwiedzały. Gdy się rozstały, po godzinie 20 Grażyna zadzwoniła do siostry.

- Pierwsze co usłyszałam, to słowa: „Ja umieram” - wspomina Irena Stec, siostra Grażyny Ryby. Kobieta skarżyła się na bardzo silny ból brzucha. Jej mąż pracuje w Niemczech, więc do Grażyny przyjechał szwagier. Zabrał ją do szpitala, trafiła na SOR. Ból zaczął promieniować na całe ciało.

- Pielęgniarka na oddziale ratunkowym powiedziała mamie, że każdy jest chory i musi swoje odczekać - opowiada Monika Kaufmann, córka 57-latki, która mieszka w Niemczech. Kiedy w końcu Grażyna doczekała się na swoją kolej, zrobiono jej badanie USG. Wykazało, że w brzuchu ma płyn, który rozlewa się na 18 milimetrów pomiędzy żołądkiem a żebrami. Lekarz zdecydował natychmiast skierować ją na oddział chirurgii. Jak twierdzi rodzina, żaden z medyków nie powiedział, co było przyczyną tak silnego bólu brzucha.

Mąż Grażyny wsiadł w samochód i w tym co miał na sobie wyruszył w drogę.

- Bez walizki, jedzenia i pojechał do Jasła - opowiada córka zmarłej. Monika cały czas była z matką w kontakcie telefonicznym.

Początek końca

W sobotę z samego rana przy łóżku Grażyny pojawiła się najbliższa rodzina. Przywieźli jej lekarstwa, które brała na cukrzycę i tarczycę. Choroby wykryto u niej przed kilkoma tygodniami.

- Rozmawiała z nami. Mówiła, że lekarze kazali jej czekać do poniedziałku na gastroskopię. Nie wzięła swoich lekarstw, bo miała brać tylko te leki, które dostawała w szpitalu. Cały czas powtarzała, że bóle brzucha nie słabną - opowiada Józef Stec, szwagier zmarłem kobiety.

Grażyna mówiła w sobotę do córki, że intensywny ból przeszywa jej całe ciało. Dostawała kroplówkę, w której była sól fizjologiczna. Nie mogła jeść.

- Lekarze tłumaczyli jej, że płyn rozlany w brzuchu, to być może efekt przyjmowania dużej ilości wody. Taka była diagnoza przed poniedziałkowym badaniem

- mówi córka zmarłej. W rozmowie z nami podkreśla kilka razy, że gdy kontaktowała się z matką, to Grażyna opowiadała, że lekarze nawet nie zmierzyli jej ciśnienia.

Córka nie zdążyła porozmawiać z mamą. Gdy przyjechała do szpitala, Grażyna była już nieprzytomna.
Irena Stec, siostra Grażyny Ryby i jej mąż nie mogą uwierzyć w to, co się stało. - Nie zostawimy tak tej sprawy - przekonują.

57-latka w sobotę była w stanie o własnych siłach dojść do toalety. Ból brzucha wprawdzie ją męczył, ale rozmawiała bez większych problemów. Wszyscy mieli nadzieję, że szybko zostanie zdiagnozowana i wyleczona. Mijał kolejny dzień, a 57-latka nadal nie wiedziała, co jest przyczyną bólu, który nie ustawał. Traciła siły. Wieczorem, kiedy rozmawiała przez telefon z córką, jej głos był coraz słabszy.

- Mówiła, ale słychać było, że sprawiało jej to coraz większą trudność. Z godziny na godzinę zaczęliśmy się bardziej martwić o mamę - mówi córka Grażyny.

Nie dała rady wstać

W niedzielę u Grażyny znów pojawiła się rodzina. Jej stan pogorszył się na tyle, że nie była w stanie stanąć na nogi. Ból się nasilał.

- Mówiła mi, że jest strasznie spocona, a ręce i nogi ma zimne. Chciała się wykąpać, ale nie była w stanie wstać z łóżka. Do tego doszedł problem z oddaniem moczu - opowiada Monika Kaufmann. Po południu do chorej, która była szczupłą kobietą, przyszły siostry. - Jak leżała na plecach, to widać było, że ma nienaturalnie wydęty brzuch. Zapytaliśmy ordynatora Szymona Niemca, co z siostrą. Nawet nie wiedział, która to kobieta. Poszedł zobaczyć w kartotece, powiedział, że jest wszystko w porządku i na poniedziałek przygotowują gastroskopię. Dodał, że obserwują brzuch - przytacza rozmowę z medykiem Irena, siostra Grażyny.

Z ordynatorem chirurgii rozmawiał też mąż kobiety.

- Niemiec powiedział tacie, że jest po dwóch operacjach, pojedzie do domu, odsapnie, weźmie prysznic i wróci do mamy - opisuje córka Grażyny. Zdaniem rodziny, lekarze zbagatelizowali fakt, że kobieta miała problem z oddaniem moczu. Założyli jej cewnik. Kiedy zauważyli, że mocz ma niewłaściwą barwę, Grażynie podłączono kolejne kroplówki.

Mąż kobiety umył ją wilgotnymi chusteczkami. Wieczorem musiał opuścić salę, w której leżała żona, bo na łóżko obok niej trafiła pacjentka po operacji.

Przez cały dzień do Grażyny dzwoniła córka.

- Nie szło z nią rozmawiać, wszystko ją bolało. Słabła z każdą godziną. Najbardziej utkwiły jej w pamięci ostatnie słowa, jakie wypowiedziała do niej matka: „Córciu, jestem tak słaba, że jeszcze nigdy taka nie byłam...”.

Monika dzwoniła jeszcze do matki po tym, jak ojciec wyszedł ze szpitala. Grażyna nie odbierała. Ojciec uspokajał, że najpewniej zasnęła.

- Miałam przeczucie, że coś się stało. Tato też nie mógł się do niej dodzwonić. Nie spałam całą noc

- wspomina córka Monika.

Reanimacja

Z przekazów pacjentów, którzy leżeli na sali z Grażyną, wynika, że w nocy z niedzieli na poniedziałek kobieta wstała z łóżka, postawiła kilka kroków i upadła. Zrobiło się zamieszanie. Rozpoczęła się reanimacja. Serce Grażyny stanęło, ale lekarze zdołali przywrócić mu rytm. Kobieta w ciężkim stanie trafiła na stół operacyjny.

Głuchy telefon nie dawał rodzinie spokoju. Około 5 rano w poniedziałek do szpitala wbiegł mąż Grażyny. Wszedł na oddział. Tam przekazano mu, że pacjentki nie ma. Dopiero wtedy rodzina dowiedziała się, że 57-latka walczy o życie.

- Dlaczego nikt nas o tym wcześniej nie poinformował? - zastanawia się córka kobiety.

Nasza Grażynka mogła żyć. Nie zostawimy tego!

Około 1 w nocy Grażyna trafiła na oddział intensywnej terapii. Mąż, który z samego rana pojawił się w szpitalu, dostał informację: „Niech pan na nic nie liczy”. Dopiero po operacji lekarze przekazali rodzinie, co było powodem bólu brzucha. Kobiecie w piątek pękł wrzód. Miała dziurę wielkości jednozłotowej monety, z której wypływały substancje zatruwające organizm.

- Po operacji doktor Niemiec klepał szwagra po ramieniu i mówił, że ciśnienie idzie do góry, że jest dobrze - wspomina siostra zmarłej.

Prawie 40 l płynu

Jak tylko córka dowiedziała się, w jakim stanie jest matka, wsiadła w busa i przyjechała do Polski. Z matką już nie porozmawiała. Grażyna po operacji nie odzyskała przytomności. Przy życiu trzymała ją tylko aparatura. Lekarze podawali preparaty na wzrost ciśnienia, dostawała antybiotyki. Organizm nie reagował. Mijały kolejne godziny, stan kobiety pozostawał bez zmian. Rodzina nie traciła jednak nadziei.

- Siedziałam przy niej, prosiłam, żeby walczyła - opowiada drżącym głosem córka Monika. Lekarze nie pozostawiali jednak złudzeń. Ciśnienie zaczęło spadać. W środę miała 53/31 i wciąż spadało. Ciało było napuchnięte, zaczęły robić się obrzęki. Kończyny robiły się sine. Rosła gorączka.

Z Grażyną nie było kontaktu od niedzieli. Zmarła w czwartek o godzinie 9.45. Gdy przyjmowano ją do szpitala, ważyła 48 kg. Na karcie zgonu zapisano 80 kg. Tyle było w niej płynu.

Telefon od ordynatora

Córka nie zdążyła porozmawiać z mamą. Gdy przyjechała do szpitala, Grażyna była już nieprzytomna.

Jeszcze w czwartek rodzina chciała odebrać ze szpitala dokumentację medyczną. Otrzymali papiery z oddziału ratunkowego i intensywnej terapii. Lekarz z chirurgii nie wydał dokumentów informujących o przebiegu leczenia 57-latki. Dzień po śmierci, z samego rana, do rodziny zadzwonił ordynator oddziału chirurgii jasielskiego szpitala, doktor Szymon Niemiec.

- Rozmowa z ordynatorem chirurgii mnie przeraziła. Powiedział, że jest mu podwójnie przykro. Zadaliśmy mu pytanie, czy gdyby była operowana w piątek dziś by żyła, odpowiedział: tak. Pytaliśmy, czy powinna być operowana w piątek, powiedział tak. Tłumaczył, że wrzody musiała mieć dawno. Rozumiem, że nie zrobiły się z dnia na dzień, ale skoro przyjechała z pękniętym wrzodem do szpitala w porę, to dlaczego nie otrzymała należytej pomocy - zastanawia się córka zmarłej kobiety.

Rodzina: nie dostała pomocy

Grażyna Ryba miała 57 lat. Nigdy poważnie nie chorowała. W lipcu 2006 roku z pleców wycięto jej tłuszczaka. Trzy lata później lekarze usunęli macicę. To był jej ostatni pobyt w szpitalu. Przed kilkoma miesiącami zaczęła chudnąć. Zdiagnozowano chorobę tarczycy. Brała leki. Na środę, dzień przed śmiercią, miała umówioną wizytę u specjalisty. Nie doczekała jej. Miała też kamień w woreczku żółciowym. Najbliżsi początkowo myśleli, że to on był powodem bólu brzucha.

Żal do lekarzy

- To, co stało się w szpitalu w Jaśle, jest dla nas nie do zrozumienia. Jeśli w żołądku widzieli płyn, to chyba był sygnał, że coś się dzieje. Gdyby operacja była zrobiona natychmiast, Grażynka by żyła. Nie cierpiałaby tak przez cały weekend

- zastanawia się siostra Grażyny.

Rodzina chce, żeby już nikogo, kto trafi do jasielskiego szpitala, nie spotkało to, co Grażynę.

- Nie chcemy się na nikim mścić, bo nikt jej życia nie wróci. To było skazanie jej na śmierć na naszych oczach. Jeśli każdy, kto tak zostanie potraktowany jak mama, będzie milczał, to dalej będą działy się takie rzeczy - oburza się Monika Kaufmann. Mężowi zmarłej Grażyny do emerytury brakuje 5 lat. Czekał na nią z utęsknieniem. Z pracy w Niemczech wracał co miesiąc, półtora. Zawsze czekała na niego Grażyna. Byli małżeństwem 37 lat.

- Już nigdy nie będzie tak samo. Z tym, co się stało, nie da się pogodzić - mówi przez łzy córka Monika.

Doktor Niemiec: Z taką napaścią się nie spotkałem

O sprawę zapytaliśmy dr. n. med. Szymona Niemca, który jest ordynatorem Oddziału Chirurgii Ogólnej i Onkologicznej. Nie krył oburzenia tym, jak po śmierci Grażyny Ryby zachowuje się wobec niego rodzina kobiety.

- Dostaję pogróżki. To jest nie do pomyślenia. Dziwi nas reakcja rodziny. Pacjentka została zaopiekowana, miała odpowiednie zalecenia, była przygotowywana do badania - tłumaczy szef jasielskiej chirurgii. I dodaje, że nie chciałby się z każdego zgonu na oddziale tłumaczyć w mediach.

- Niech nas rodzina nie pomawia. Jeśli nikt nie rozmawia, a przesyła SMS-y, że mnie zamorduje, to jest skandal - bulwersuje się dr Niemiec. Dodaje, że jeśli najbliżsi zmarłej mają zastrzeżenia do opieki, mają możliwość dochodzenia swoich praw. - Operujemy wiele osób. Nie wszystkie zabiegi kończą się sukcesem, ale pracujemy, jak najlepiej umiemy - zapewnia dr Niemiec.

Jego zdaniem, sprawa nabiera obiegu medialnego, zamiast medycznego. Rocznie na oddziale chirurgii jest około 80 zgonów.

- Z każdą rodziną rozmawiamy, tłumaczymy, wyjaśniamy. To są rzeczowe dyskusje, nikt nas nie traktuje jak morderców

- podkreśla doktor Niemiec. Ubolewa, że oddaje pacjentom serce, a potem jest tak źle traktowany. - Mówiłem, że wszystko wyjaśnię, a oni tylko agresja. Jak każdy chirurg miałem zgony, powikłania po zabiegu, ale z czymś takim, jak teraz, się nie spotkałem. Jak można kogoś straszyć śmiercią? Na to sobie nie zasłużyłem. Przez 40 lat pracuje dla tego środowiska. Nie pozwolę sobie, żeby mnie i mój zespół traktować w sposób niesprawiedliwy - podkreśla dr Szymon Niemiec.

Szpital tłumaczy

O sprawę zapytaliśmy władze jasielskiego szpitala. Kilka dni trwały rozmowy z lekarzami i analiza dokumentacji medycznej zmarłej pacjentki. Wynika z nich, że Grażyna Ryba pozostawała pod opieką dwóch kolejno po sobie dyżurujących w Oddziale Chirurgii Ogólnej i Okonkologicznej doświadczonych specjalistów chirurgii ogólnej z ponad 30-letnim stażem pracy.

- Każdy z nich z osobna, niezależnie, badał pacjentkę. Analizował zlecone wyniki badań i żaden nie stwierdził wskazań do pilnej interwencji chirurgicznej - tłumaczy lek. med. Dariusz Kowalski, zast. dyr. ds. lecznictwa.

Pacjentka otrzymała zalecenia farmakologiczne oraz zaplanowano dalszą, pogłębioną diagnostykę laboratoryjno-obrazową na 25 marca.

- Z wyjaśnień lekarzy dyżurnych oraz dokumentacji medycznej wynika, że pacjentka była dodatkowo obciążona licznymi, istotnymi schorzeniami - wyjaśnia dyr. Kowalski.

Wieczorem 24 marca wystąpiło nagłe zatrzymanie krążenia. Jak tłumaczy zastępca dyrektora szpitala, w ocenie analizy przypadku, zatrzymanie krążenia spowodowane było nietypowym przebiegiem ostrego schorzenia chirurgicznego.

- Wcześniejsze ustalenie optymalnych wskazań co do interwencji chirurgicznej było maskowane niejasnym obrazem klinicznym i podstępnym przebiegiem - podkreśla dyr. Kowalski. Zdaniem dyrektora, po skutecznej resuscytacji i wykonaniu diagnostyki laboratoryjno-obrazowej przystąpiono do natychmiastowej interwencji chirurgicznej. Po wykonanym zabiegu pacjentka została przekazana do Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii, gdzie przebywała do dnia śmierci.

- Jako lekarz jestem zobowiązany do zachowania tajemnicy lekarskiej i szczegóły dotyczące stanu zdrowia pacjentki nie mogą być przeze mnie ujawnione do publicznej wiadomości - zaznaczył lek. med. Dariusz Kowalski, zastępca dyrektora jasielskiej lecznicy.

Rodzina zmarłej kobiety zwróciła się już do prawników. Wynajęty przez rodzinę mecenas przygotowuje zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. Najbliżsi 57-latki są zdania, że lekarze, którzy opiekowali się chorą kobietą, nie dopełnili swoich obowiązków.

Różne oblicza błędów medycznych

Błąd medyczny to nie tylko źle wykonany zabieg, ale również błędnie postawiona diagnoza lub niewłaściwe leczenie. W przypadku błędu medycznego pacjent ma prawo m.in. do odszkodowania, zadośćuczynienia za krzywdę, a w niektórych przypadkach również do renty.

- W przypadku śmierci pacjenta, osoby najbliższe np. małżonek i dzieci, mogą dochodzić od placówki odpowiedzialnej za błąd, zadośćuczynienia za krzywdę z powodu śmierci osoby bliskiej - tłumaczy nam mecenas Krzysztof Stopkowicz z Jasła. Podkreśla, że aby można było dochodzić roszczeń pieniężnych, należy udowodnić, że szkoda powstała z winy personelu medycznego. - Żaden przepis prawa nie przewiduje dolnej, ani górnej granicy zadośćuczynienia. Zadośćuczynienie ma zrekompensować krzywdę i cierpienie pacjenta, a w przypadku jego śmierci, osób najbliższych - podkreśla mec. Stopkowicz.

Każdy szpital posiada ubezpieczenie OC. To pacjent, a w przypadku jego śmierci najbliżsi, decydują, czy wystąpić z roszczeniami do szpitala czy jego ubezpieczyciela. Jeżeli odmówiono wypłaty świadczeń, lub jeżeli świadczenia te są niższe niż żądano, można wnieść sprawę o zapłatę do sądu.

- Prócz zadośćuczynienia za błąd medyczny pacjent ma prawo dochodzić zadośćuczynienia za naruszenie praw pacjenta. Te prawa to m.in. udzielanie świadczeń zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, prawo do informacji czy prawo do dokumentacji medycznej - kończy mec. Stopkowicz.

Grzegorz Michalski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.