Dynastia piekarzy z Niepołomic. Pieczenie chleba mają we krwi

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Anna Górska

Dynastia piekarzy z Niepołomic. Pieczenie chleba mają we krwi

Anna Górska

Żeby zostać zawodowym piekarzem, Jan Pieprzyca co tydzień szedł na nogach ze Słomiroga (gm. Niepołomice) do Bieżanowa. W Słomirogu mieszkał, w Bieżanowie w piekarni odbywał praktyki. To był przełom lat 40.-50. ubiegłego wieku. W Google Maps są wskazane dwie trasy w tym kierunku: 13,5 km, 2 godz. 48 minut drogą krajową 94 i 14 km, 2 godz. 52 min. drogą wojewódzką 964. Czy Jan Pieprzyca maszerował którąś z nich, czy szedł na skróty przez pola? Nie dowiemy się, ale pewne jest, że wytrwał. Został piekarzem, ba! głową rodu piekarskiego. W Niepołomicach wybudował dla swoich pięciu synów pięć zakładów, a produkcji zakwasu pilnował osobiście, nawet gdy miał 82 lata!

Rodzice wpajali mu do głowy: naucz się fachu, zawsze będziesz miał pracę, no bo chleb to wszystko, życie! Trzymał się tej zasady twardo. Tydzień praktyk w piekarni wyglądał tak: w dzień pracował, w nocy zaś spał na zapleczu na workach z mąką; w piątek wybierał się z powrotem do domu, aby w niedzielę po mszy świętej i obiedzie znowu wyruszyć w trasę i zdążyć na wieczorową zmianę.

Gdy Jan spał na workach z mąką, pewnie marzył o własnej piekarni, ale że jego wnukowie też zostaną piekarzami!? „Droga” ze Słomiroga do Bieżanowa tak naprawdę wyznaczyła kierunek nie tylko dla Jana, ale i dla dwóch kolejnych pokoleń rodziny Pieprzyca i kto wie czy nie dla czterech, pięciu itd.?

Jak dziadek Jan zaniedbał marketing

Niesamowite w historii rodziny Pieprzyca jest to, że nikt już przez ponad 70 lat nie wyłamał się z piekarnictwa! Niby nikt nie zmusza, ale i tak kolejne pokolenia wciągają się w interes rozkręcony przez dziadka Jana.

Józef Pieprzyca, najmłodszy spośród pięciu synów Jana, niestety jedyny żyjący: Tata całe życie ciężko pracował i nie uwierzy pani, ale żadne zdjęcie nie zachowało się z tamtych czasów. Nikt nie myślał o PR-ze, marketingu, a szkoda. Piękna pamiątka byłaby dla moich dzieci, wnuków - dodaje.

Marketing może dziadek Jan i zaniedbał, ale na fachu się znał doskonale i to jest sprawa bezdyskusyjna. Czy pomógł mu jego wrodzony talent, czy zadziałały ambicje i ogromna wola, a może do sukcesu Pieprzycy przyczynili się wyjątkowo dobrzy mistrzowie z Bieżanowa - pewnie wszystkiego po trochę. W każdym razie Jan robił zawrotną karierę w niepołomickim GS-ie, w l. 1958-1973 zajmował stanowisko kierownika piekarni. Jakby Pana Boga za nogi złapał. Ustawiony, w domu dostatek. Żyć nie umierać. Ale ta historia rodzinna nigdy nie wydarzyłaby się, gdyby Jan nie zapragnął zmian w swoim życiu.

- Postanowił iść na swoje. Wszyscy kręcili głową z niedowierzaniem: z takiej fuchy rezygnujesz? A ojciec chciał piec swój chleb - wspomina Józef.

Biznesplan Jana Pieprzycy wyglądał tak: przeprowadzka ze Słomiroga do Niepołomic; wydzierżawienie starej podupadłej piekarni przy ul. Bocheńskiej od pani Marii Cioś. Do Niepołomic zabrał całą swoją rodzinę: żonę Anielę i pięciu synów: Piotrka, Edmunda, Franciszka, Stanisława i Józefa. Właśnie poznaliście pierwszy skład załogi jego zakładu.

Tak naprawdę w ich genealogii łatwo się pogubić. Bo Pieprzyców jest i było wielu. Spróbujmy. Wielki biograficzny skrót jest taki: Jan Pieprzyca, nasz główny bohater tekstu i głowa rodu piekarskiego miał trzech braci.

- Wujcio Józef był księdzem, Michał - hydraulikiem, wujek Staszek też piekarz. I trzeba przyznać, że on pierwszy odważył się otworzyć swoją piekarnię. I jeszcze tata miał trzy siostry: Zosię, Katarzynę i Anielę - opowiada Józef.

Jan ze swoją żoną Anielą wychowali - uwaga! - pięciu synów - pamiętacie, to ci sami, którzy pomagali tacie w nowo otwartej piekarni przy Bocheńskiej . Najmłodszy syn to Józef, a jego z kolei dzieci to: Marcin, Izabela i Dominik. Też są piekarzami!

Jak dziadek Jan zarządzenie zasobami miał w jednym palcu

- Wszyscy z braćmi pracowaliśmy, ja co prawda miałem 9 lat, gdy tata zaczynał swój interes. Ale wakacji już nie miałem w tym wieku, pracy nie brakowało - śmieje się najmłodszy syn Jana. - Bułkę mieliłem, węgiel z piwnicy wynosiłem, na nudę na pewno nie narzekałem.

Praca, dla tych dorosłych członków rodziny, w nocy i dzień. Jan - jak już wspominaliśmy, w marketingu mocny nie był, ale za to zarządzenie zasobami mu szło wyśmienicie. Starszych synów: Piotra i Edmunda wysłał do szkoły zawodowej, zostali jak i on piekarzami, Stanisław odpowiadał za transport, dostał ciężarówkę i rozwoził pieczywo po okolicy; Franciszek jako że po studiach miał za zadanie śledzić nowe trendy, prowadzić buchalterię. Józef, gdy nadszedł moment wybierać szkołę i zawód, raczej nie bił się z wątpliwościami.

Zgodnie z wskazówkami taty, skończył zawodówkę, zawód: cukiernik. Ciągnęło go do kremówek i innych smakołyków, w l. 1979-1985 odbywał praktyki u najlepszego cukiernika w hotelu Holiday Inn. Zostaje czeladnikiem u największej gwiazdy polskiego cukiernictwa: Stefana Przebindowskiego.

- To nie był mistrz, to był maestro! Co on wyprawiał, jakie fontanny budował z karmelu czy czekolady. I dziś go podziwiam - wspomina Józef. Na swoje imieniny częstuje bliskich kremówkami, które nauczył się robić pod okiem znanego cukiernika.

Przy Bocheńskiej strach

Szło im. Za jakiś czas synowie Pieprzycy wraz z tatą karmili swoim chlebem już nie tylko Niepołomice, dowozili też pieczywo do pobliskich wiosek, Bochni, Nowej Huty. 700 chlebów dwa razy dziennie „Żukiem” dostarczali do sklepu „Ludwik” na osiedlu Kazimierzowskim.

Najlepiej schodził chleb Zakopiański (dzisiaj zwany Krakowski), chlebki „Emerytki”, zwykle bułki wodne i bułki warszawskie z makiem, przedzielone na pół.

W l. 70., gdy Jan Pieprzyca poszedł z GS-u na swoje, przez ponad pięć lat mieszkał w siódemkę z rodziną w jednym pokoju bez łazienki. Pokój zajmowany przez nich znajdował się piętro wyżej nad zakładem. Przynajmniej nie trzeba było już nigdzie iść na nogach kilkanaście kilometrów.

Pewnego dnia panią Cioś, która dzierżawiła piekarnię Pieprzycom, zamordowano. To była głośna sprawa, huczało po całej okolicy. Gdyby dzisiaj zapytać o tę tragedię mieszkańców Niepołomic, ze szczegółami streszczą wszystko, co się działo wówczas w tym małym podkrakowskim miasteczku.

Ta straszna historia bezpośrednio z pieczeniem chleba nie ma nic wspólnego. Ale nie sposób nie wspomnieć o tym fakcie, zwłaszcza że krótko po tym wydarzeniu Jan wyprowadził piekarnię z Bocheńskiej, założył nowy zakład - przy ulicy Partyzantów. I do dzisiaj tam ona jest. Owszem, unowocześniona, zmieniana z czasem, ale lokalizacja pozostała ta sama. Kiedyś przy piekarni na Partyzantów był sklep, teraz została jedynie produkcja.

Jak Jan konkurentów wokół siebie gromadził

Owszem, Jan był ukierunkowany na sukces, rozwój, postawił za cel wybudować dla każdego z synów zakład i dom. I to mu się udało, ale bezlitosnym rekinem biznesowym raczej nie był. Świadczy o tym ta historia:

- Kiedyś do taty przyjechali się naradzać ludzie z Mietniowa: do wzięcia była piekarnia po GS-ie. Oni nie byli pewni, czy warto wchodzić, czy opłaca się itd. Powiedział im: bierzcie i nawet nie zastanawiajcie się, będą z tego pieniądze. Osobiście jestem pod wrażeniem słów taty. Przecież zdawał sobie sprawę, że szykuje bicz na siebie, czyli jeszcze jednego konkurenta. Powiem, że już w tamtych czasach rywalizację między piekarzami można określić śmiało jako ostrą. Ale tata nie był zachłanny, umiał się dzielić, uczył nas tego, a ja swoje dzieci - zaznacza Józef.

Jak chleb „Janem” nazwano

Marcin, Izabela, Dominik - dzieci Józefa w piekarnictwie oczywiście mieli znacznie lżejszy start niż ich dziadek Jan.

- Nie wyłamali się jednak, zechcieli poznać ten fach - nie powiem, to dla mnie jest ważne, jestem dumny. Dziadek by się cieszył też, gdyby zobaczył jak zmieniają się jego piekarnie, jak wnuki wprowadzają nowe produkty, przepisy. Szukają ciekawostek, nowości. I chyba młodzi już nawet i z marketingiem nadrobili - śmieje się pan Józef.

Na cześć dziadka młodzi przedstawiciele dynastii Pieprzyca pieką chleb pod nazwą „Jan”, receptura pochodzi od brata Jana - Edmunda.

- To mój ulubiony chleb z naszego aktualnego asortymentu, robiony na mleku, jajkach, pieczemy go tylko na soboty. Wyjątkowy produkt, niemalże sztuczny towar. Ale wie pani, ja i tak tęsknię za smakiem chleba, który piekł mój tata. Były inne mąki, a więc i inne pieczywo. Ani lepsze, ani gorsze niż dzisiejsze, po prostu inne. A człowiek tak jest skonstruowany, że i tak będzie tęsknił za tym, co smakowało mu w dzieciństwie - kwituje Józef.

Anna Górska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.