Doktorzy, którzy leczą śmiechem

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Iwona Krzywda

Doktorzy, którzy leczą śmiechem

Iwona Krzywda

Kolorowi klowni z Fundacji Czerwone Noski na szpitalnych oddziałach walczą z bólem, strachem i przygnębieniem małych pacjentów

Nadia, która właśnie przeszła zabieg wymiany stymulatora serca, żeby wrócić do pełni zdrowia, powinna jeść wszystko bez wątróbki i lody truskawkowe. Taką terapię zalecił jej zespół wykwalifikowanych medyków z charakterystycznymi czerwonymi noskami. Szczegóły leczenia doktorzy na wszelki wypadek zapisali na kolorowej karteczce samoprzylepnej, którą wręczyli tacie dziecka. - Dostaliśmy receptę, więc będziemy musieli ją zrealizować - śmieje się pan Michał, ojciec małej pacjentki oddziału kardiologii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie- Prokocimiu. - Doktorów klownów znamy ze szpitali za granicą, w Polsce spotkaliśmy ich po raz pierwszy. Nadia jest autystką, ma zespół Aspergera, jest obolała po zabiegu, a mimo wszystko doktorom udało się ją rozśmieszyć - podkreśla.

Oryginalni lekarze z Fundacji Czerwone Noski Klown w Szpitalu na oddziałach prokocimskiej placówki pojawiają się regularnie, raz w tygodniu. Podobnie jak inni medycy noszą białe kitle. Ich kieszenie zamiast gorzkimi lekarstwami czy strzykawkami służącymi do bolesnych zastrzyków, są jednak wypchane kolorowymi gadżetami. Plastikowe zabawki, instrumenty muzyczne czy zestawy do puszczania baniek mydlanych, to nieodzowny element terapii, którą proponują małym pacjentom. Terapii śmiechem.

W czwartkowe popołudnie tuż przed Wielkanocą swój „dyżur” w Prokocimiu pełnią doktorzy Wenflon Siemanko i Eliza Syropek. Przedstawienie zaczyna się jeszcze na korytarzu. - Którędy na dyskotekę? Czy tam tańczą? - dopytują pacjentów, mijanych po drodze na kardiologię, od której rozpoczynają swój obchód.

Na oddziale dr Siemanko i dr Syropek po cichu zaglądają do każdego z pokoi. Zanim przekroczą próg, najpierw pytają o zgodę. W pierwszej sali zajmowanej przez najmniejszych chorych zarządzają natychmiastową dezynfekcję przy pomocy… mydlanych baniek. Procedurze towarzyszą dźwięki ukulele, będącej atrybutem Wenflona Siemanko. - Nasze dzieci są jeszcze bardzo malutkie i nie rozumieją, co się dzieje, ale widziałam reakcję starszych pacjentów, którzy byli zachwyceni klownami. To również ważna chwila relaksu dla samych rodziców, bo przy dłuższym pobycie w szpitalu naprawdę można złapać doła - mówi pani Aleksandra, mama Kuby.

W kolejnej sali doktor Siemanko ze zdumieniem odkrywa, że w tym dniu nikt tam jeszcze nie odkurzał. I z rozmachem zabiera się do rzeczy przy pomocy plastikowej świni. W tym czasie doktor Syropek przechodzi test odpowiedniego chodzenia. Zdaje dopiero za kolejnym razem, bo mali pacjenci oceniają, że nie porusza się z odpowiednią gracją. Oblewa również sprawdzian czytania w myślach. Liczbę, jaka wypadła na kostce rzucanej przez Tosię, pani doktor udaje się odgadnąć dopiero po kilku próbach. Długiej wizycie kolorowych klaunów towarzyszy nieustający śmiech małych chorych. W szpitalnych murach słyszany wyjątkowo rzadko.

- Kiedy zakładam czerwony nos, staję się doktorem Wenflonem Siemanko. To postać od początku do końca wymyślona i stworzona przeze mnie, chociaż bardziej doświadczeni koledzy pomagają mi ją rozwijać - tłumaczy Michał Brańka, który od roku pełni rolę lekarza-klowna.

Michał jest jedną z pięciu osób, wchodzących w skład krakowskiego zespołu artystycznego Fundacji Czerwone Noski. Oprócz niego małych chorych odwiedzają Joanna Wadowska, czyli dr Eliza Syropek, Ewelina Wojtak jako dr Witaminka, Agnieszka Kolanowska jako dr Recepturka oraz Mateusz Marek jako dr Chaos. Fundacja od roku współpracuje z prokocimską placówką, a jej przedstawiciele regularnie pojawiają się także w krakowskim Szpitalu Dziecięcym św. Ludwika.

Klowni nie są wolontariuszami i za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie. Michał kiedy akurat nie leczy śmiechem, prowadzi jeszcze warsztaty teatralne dla dzieci, gra i reżyseruje. Joanna Wadowska bez czerwonego nosa pracuje na infolinii i rozwiązuje problemy klientów jednej z sieci komórkowej. Doktor Elizą Syropek została dzięki Facebookowi. - Koleżanka zamieściła informację o castingu, który organizowała fundacja. Ja akurat wtedy rozstałam się z poprzednią pracą, a że lubię wyzwania, przygotowałam CV i wysłałam. Na casting przyszło ponad 30 osób, wybrano dwoje - wspomina.

Przez rekrutację składającą się z trzech etapów musiał przejść każdy z członków ich grupy. Czerwone noski pozwolono założyć jedynie nielicznym, bo wbrew pozorom praca klowna nie jest zajęciem dla każdego. Żeby naprawdę leczyć śmiechem, nie wystarczy skompletować kolorowe ubrania, uśmiechać się od ucha do ucha i potykać o własne nogi. - Wybieramy na klownów ludzi, którzy są błyskotliwi , mają gen twórcy oraz doświadczenie na scenie. Dzięki temu wiemy, że artystom nigdy nie zabraknie pomysłów na humor sytuacyjny, bo w pracy klowna najważniejsza jest improwizacja - klowni odpowiadają na zapotrzebowanie pacjentów i spontanicznie tworzą występy w szpitalu - tłumaczy Maja Ziółkowska z zespołu Fundacji Czerwone Noski.

Liczy się również nieograniczona wyobraźnia, która pozwala szpitalne łóżko zamienić w statek kosmiczny oraz empatia i wrażliwość na uczucia małego chorego. Artyści pracują także z małymi pacjentami po bardzo ciężkich operacjach, cierpiącymi z bólu, umierającymi. - Kiedy wchodzimy na oddział, zawsze staramy się widzieć przede wszystkim dziecko chętne do zabawy, a dopiero potem jego chorobę. Nos to najmniejsza maska na świecie, za którą można się ukryć. Jesteśmy jednak tylko ludźmi i czasem trudno zachować obojętność - opowiada Michał.

Z emocjami, które nieodzownie towarzyszą ich wizytom, klownom pomagają uporać się starsi i bardziej doświadczeni koledzy. Pod ich okiem nieustannie rozwijają oni także swoje umiejętności artystyczne. Regularnie spotykają się również z kolorowymi doktorami z innych filii Czerwonych Nosków i w Wiedniu uczestniczą w zajęciach Międzynarodowej Szkoły Humoru, stworzonej właśnie z myślą o artterapii. Na warsztatach powstają schematy, które później można wykorzystać w praktyce. Jak podkreśla Joanna, w pracy z dziećmi klowni najczęściej idą jednak - po prostu - na żywioł.

Ich wizyty na szpitalnych oddziałach mają przede wszystkim nieść radość, wywoływać uśmiech i pozytywnie nastawiać zagubionych małych pacjentów do walki z chorobą. Łzy nie zawsze udaje się pokonać, ale bezcenna jest nawet bardzo krótka chwila uwagi. - Ostatnio podczas naszej wizyty niemowlak miał nakłuwane rączki pod wenflon. Dziecko strasznie płakało, jego spanikowana mama również. Zaczęliśmy puszczać bańki, grać na ukulele i maluch się uspokoił, a pielęgniarki mogły spokojnie dokończyć swoją pracę - opowiada Michał. - Czasem chodzi właśnie o taką krótką chwilę, Jeśli na moment uda nam się odwrócić uwagę małego pacjenta od cierpienia, dla nas to już wielki sukces - dodaje.

- Fundacja Czerwone Noski Klown w Szpitalu jest obecna w Polsce od 2012 roku. Oprócz krakowskich placówek, artyści fundacji regularnie odwiedzają również szpitale w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Łodzi. Organizacja zatrudnia obecnie 24 klownów. Każdy, kto chciałby wspomóc działalność „Czerwonych Nosków”, może przekazać dowolną darowiznę na rachunek bankowy fundacji. Nr konta: 89 1240 6292 1111 0010 5270 8472, z dopiskiem „darowizna”.

Iwona Krzywda

Do redakcji Dziennika Polskiego dołączyłam w sierpniu 2015 r. Zajmuję się głównie ogólnopolskimi i lokalnymi tematami związanymi z systemem ochrony zdrowia oraz szkolnictwem wyższym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.