Cześć, tato! - mówi Małgorzata Derwich, przejeżdżając obok znaku z chłopczykiem

Czytaj dalej
Fot. Waldemar Wylegalski
Kamilla Placko-Wozińska

Cześć, tato! - mówi Małgorzata Derwich, przejeżdżając obok znaku z chłopczykiem

Kamilla Placko-Wozińska

Rozmowa z Małgorzatą Derwich, dziennikarką, córką słynnego rysownika i satyryka Henryka Derwicha.

W sobotę obchodzić będziemy 35. rocznicę śmierci Henryka Derwicha, uczcimy ją książką?

Może nie tyle książką, co specjalnym wydawnictwem, które ukaże się staraniem Automobilklubu Wielkopolski. Znajdzie się w nim ponad 50 rysunków taty poświęconych akcji „Stop! Dziecko na drodze”, w którą włączył się bardzo aktywnie, stworzył jej oprawę plastyczną. Bezpieczeństwo dzieci to była taka jego idea fixe. Dlatego, że jak mówił, widział cierpienie dzieci w czasie wojny. Kochał dzieci, zawsze miał dla nich uśmiech; nigdy im nie odmawiał. Mógł być, nie wiem jak chory, a dla nich pracował. Redaktor naczelny „Expressu Poznańskiego” Maciej Gryfin mawiał, że jak Derwich miał propozycję popłynięcia „Batorym” do Ameryki, to odmówił, bo chory, ale jak zaprosiły go dzieci z Koziej Wólki, od razu poleciał... Dla dzieci był w stanie zrobić wszystko. Odczułam to, bo mnie też uwielbiał, byłam jego ukochaną córeczką. Tata był osobą rozpoznawalną, więc gdy dzieci zaczepiały go na ulicy „Panie Delwich, narysuje mi pan coś?”, nigdy nie odmawiał. Zawsze miał przy sobie coś do rysowania, blok z kartkami i rysował.

W akcję „Stop! Dziecko na drodze” zaangażował się społecznie. Jeździł na imprezy, które ją propagowały, stworzył całą serię rysunków. To nie tylko ten chłopiec, widniejący do dziś na znakach. Pierwsza była dziewczynka, przekształciła się w Agatkę, która jest w całym kraju. W połowie lat 70. powstał chłopczyk w bereciku, z tornistrem. I ewaluował: najpierw miał jakby zdziwienie na buzi, a potem lekki uśmiech.

I do dzisiaj uczula kierowców, że na drodze spotkać mogą dzieci...

Ten chłopiec to dla mnie ewenement. 35 lat po śmierci taty spotykam go na ulicach. Ciągle chroni dzieci. Gdy przejeżdżam obok takiego znaczka, zawsze mówię „cześć tato”. Marzyłoby mi się, żeby kiedyś była w Poznaniu ulica imienia taty. Ale skoro jeszcze jej nie ma, to każda, gdzie jest ze znakiem, jest w jakiś sposób jego.

Dla poznaniaków Henryk Derwich był chyba przede wszystkim autorem codziennych rysunków na pierwszej stronie „Expressu Poznańskiego”.„A propos”. Ukazywały się ponad 30 lat. Można policzyć, ile ich powstało?

Byłoby trudno. Ukazywały się codziennie od poniedziałku do soboty na pierwszej stronie, a w sobotę dodatkowo była kolumna z ośmioma rysunkami... Tata nigdy nie przykładał wagi do tego, co się później z rysunkami działo. To, co się udało zebrać mamie, to przetrwało. Było tego przeszło 2 tysiące! Ale nie wszystkie. Tata rysował też gościnnie dla innych gazet – „Głosu Wielkopolskiego”, „Gazety Poznańskiej”, „Dziennika Zachodniego” czy „Brnensky’ego Vecernika”. Dawny szef drogówki pan Bronisław Rakowski zbierał rysunki z akcji „Stop! Dziecko na drodze”, dostał od taty sporo oryginałów. Stworzył z nich kolekcję, z którą jeszcze po śmierci taty jeździł po szkołach i upowszechniał akcję. Właśnie z tej kolekcji powstaje obecne wydawnictwo.

Sporą popularność Derwichowi przyniosła też estrada i telewizja.

Tak. Na ogólnopolskiej antenie występował w programie Marii Stengertowej „Co to jest?”. Ze znaku zapytania robił zabawne rysunki i zadawał zagadki dzieciom… Był też na estradzie tzw. szybko rysującym. Bogdan Paluszkiewicz, konferansjer, z którym tata najchętniej występował, opowiadał, że wszyscy się dziwili, co rysownik może robić na estradzie, na koncertach obok Komedy, czy Violetty Villas... A on wychodził ze sztalugą, właściwie tablicą własnej konstrukcji (złożona wyglądała jak sprzęt wędkarski). Miał pędzle, rozrobioną farbę specjalnej konsystencji, żeby nie ściekała z ustawionej pionowo tablicy. I też malował jakiś element, nikt się nie domyślał, co to będzie, a potem domalowywał pointę i był śmiech na sali. W takim charakterze (szybko rysującego) występował też na „Batorym”; był tam stałą atrakcją. Na zakończenie popisu rzucał nonszalancko rysunki, które skrzętnie zbierała publiczność. Powstawały małe kolekcje, niektórzy tapetowali nimi pokoje….

A jaki tata był w domu? Pamiętam, że gdy go pierwszy raz zobaczyłam, nie chciałam wierzyć, że ten poważny pan to Henryk Derwich. Dopiero, gdy błysnął sytuacyjnym dowcipem z niemal kamienną twarzą...

Rzeczywiście, był taki trochę „z cicha pęk”. Tak się przyglądał, przyglądał... Nigdy się głośno nie śmiał, miał jedynie lekki uśmieszek. …Patrzył, obserwował i… rysował. W sklepach - w których wówczas nic nie było - mówili, że Derwich jest gorszy od Państwowej Inspekcji Handlowej. Zaraz było poruszenie, że niby tylko się przygląda, a jak nazajutrz rysunek w „Expressie” kropnie, to nic tylko się schować... Coś w tym jest, śmiech to najbardziej skuteczna broń. Nieraz tata zrobił rysunek, myślał o kimś zupełnie innym, a odzywało się parę firm, że oni protestują przeciwko temu, żeby ich ośmieszać...

A w domu był moim ukochanym tatą, ja jego oczkiem w głowie, wszystko mi wybaczał, dbał, żeby niczego mi nie brakowało. Byliśmy zżytą rodziną, rodzice wszędzie mnie ze sobą zabierali. Później często się z mamą zastanawiałyśmy, jak to możliwe, że byłyśmy w tych samych sytuacjach, a nie potrafiłyśmy w nich dostrzec komizmu; natomiast tato robił to bezbłędnie. Gdziekolwiek szliśmy, tata zawsze coś tam rysował, a mama wybuchała perlistym śmiechem, była z niego znana. Chętnie zapraszali ją na przykład do Teatru Satyry, bo jak się roześmiała, to mogła robić za klakierkę - widzowie śmiali się razem z nią. Tata najpierw mamie pokazywał rysunki - jak się zaczynała śmiać, znaczyło, że są w porządku. Ja jako nastolatka uważałam, że jestem jedyną poważną osobą w tej rodzinie… Natomiast, gdy tato - po zawale - zaczął chorować, bardzo posmutniał…

Gdzie dzisiaj możemy oglądać rysunki Henryka Derwicha?

Kolekcję zebraną przez mamę przekazałyśmy Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu; znalazła się w dziale zbiorów specjalnych. Wspólnie podjęłyśmy taką decyzję, bo moje dzieci, a jej wnuki, nie miały już z dziadkiem takiej więzi - urodziły się po jego śmierci, a obecnie mieszkają w Niemczech. Ponadto ówczesna pani kierownik (Anna Surzyńska-Błaszak) z Muzeum Sienkiewicza, która zrobiła wiele wystaw rysunków taty, uprzedzała, że się niszczą, że trzeba je zabezpieczyć, zdygitalizować. I to wszystko zrobiła Biblioteka UAM. Można więc rysunki zobaczyć na jej stronie internetowej pod szyldem „Na marginesie”, czyli takim samym, jak przed laty ukazywały się w „Głosie Wielkopolskim”. Bo choć tata debiutował w „Expressie”, pierwszą stałą rubrykę miał właśnie w „Głosie”. A tak na marginesie - walczył później z „Głosem” na pisma (są również w Bibliotece Uniwersyteckiej) o tę nazwę. Zresztą tata często walczył o różne sprawy. Na przykład o mieszkanie, bezskutecznie. Groził nawet, że się wyprowadzi do Katowic, bo proponują mu mieszkanie, a w Poznaniu ciśnie się z rodziną w kawalerce.

Małgorzata Derwich przy znaku z rysunkiem autorstwa swojego taty.
Waldemar Wylegalski Rysunki Henryka Derwicha obecnie znajdują się w zbiorach Biblioteki UAM.

Mieszkaliśmy wówczas na Łazarzu, przy Choci­szewskie­go. Tata miał pracownię w kuchni, a pokój pełnił wszystkie życiowe role - sypialni, jadalni, a nawet pracowni mamy (była architektem wnętrz i robiła duże projekty), wreszcie mojej bawialni. Tata mi nawet namiot w nim budował… Dzieci uwielbiały do mnie przychodzić, bo bawił się z nami i zawsze coś wesołego wykombinował. Był bardzo dowcipny, także na co dzień. Potrafił się z siebie śmiać. Także z łysiny, która była jego wielkim kompleksem, o którym tylko my z mamą wiedziałyśmy. Dowcipkował na jej temat, a Paluszkiewicz nawet fraszkę napisał:

„Ale bym wydziwiał,
gdyby Derwich
osiwiał”.

Pozostały też książki z rysunkami.

Marzeniem taty było, żeby jego rysunki ukazały się na dobrym papierze, który przetrwa dłużej niż ten gazetowy, w książce w twardej oprawie. Marzył, ale nie zrealizował. Dopiero mnie się to udało, znacznie później, na 20. rocznicę jego śmierci. Najpierw w 1985 roku była broszurka Krajowej Agencji Wydawniczej „Śmiech to zdrowie”. W 2003 roku ukazał się album „À propos… Poznański dziennik Derwicha”, czyli 365 rysunków na każdy dzień, wznowiony w 2013 przez wydawnictwo Media Rodzina pod tytułem „Derwich À propos PRL-u”.

...oraz książeczka "Stop! Dziecko na drodze z Derwichem".

Kamilla Placko-Wozińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.