Cała Polska w wiórach. Rąbią na potęgę, póki przepisy na to zezwalają

Czytaj dalej
Marta Danielewicz

Cała Polska w wiórach. Rąbią na potęgę, póki przepisy na to zezwalają

Marta Danielewicz

To nie ustawa o wycince drzew. To ustawa nomen omen o ochronie przyrody. Jednak z ochroną, zdaniem ekologów, ma niewiele wspólnego. Siekiery, piły poszły w ruch, póki jeszcze można wycinać bez zezwolenia

Był taki król, o którym mówi się, że zastał Polskę drewnianą, zostawił murowaną. Polacy byli mu wdzięczni. Zwał się Kazimierz Wielki. Był, a raczej jest też taki minister, co zastał Polskę drewnianą, a zostawi... betonową, za co wdzięczni mu są deweloperzy. Zwie się Jan Szyszko.

W ciągu kilku ostatnich dni telefony pilarzy i drwali praktycznie nie milkną. Wszyscy chcą przed końcem lutego wyciąć na swoich posesjach rosnące tam drzewa. Nieważne, czy to samosiejka, czy topola, wiekowy dąb lub platan. Wycinać bez zezwoleń może każdy właściciel ziemi. Wszyscy spieszą się, bo tylko do końca lutego można to robić bez żadnych konsekwencji. W marcu rozpoczyna się okres lęgowy ptaków. Poza tym lada dzień może okazać się, że ustawa o ochronie przyrody ministra Szyszki, która weszła w życie 1 stycznia tego roku, nagle zostanie... no właśnie, zawieszona? Zablokowana? Cofnięta? A wszystko przez fakt, że prezes Jarosław Kaczyński, a po nim inni politycy partii rządzącej zaczęli dostrzegać w niej liczne błędy. Ekolodzy błędy ustawy dostrzegli znacznie wcześniej. Wcześniej niż weszła ona w życie, niż została poddana pod głosowanie, a w efekcie przegłosowana. Ale, niestety, jej błędów już się nie naprawi. Nie zwróci się naturze tego, co już jej odebrano. Stuletnie dęby same na nowo się nie posadzą.

Sam Poznań zaledwie w ciągu miesiąca pozbył się: potężnych topoli na Wildzie, setek drzew okalających tereny rolne na Malcie, kilkuset drzew rosnących na działce niedaleko ronda Żegrze, kilkunastu drzew rosnących na Winogradach, Grunwaldzie. Wszystkie one rosły na prywatnych działkach. Te zamieniły się w pustynie. Co na nich będzie? Deweloperzy już zacierają ręce.

- Tę wycinkę trzeba wstrzymać, bo niedługo PiS wyrżnie w pień całą naszą zieleń - alarmują ekolodzy.

Drwale mają ręce pełne roboty
- Wolne terminy w lutym? Nie ma szans - mówi Mateusz Beresiński z firmy Ber-Trans, oferującej usługi ogrodnicze. - Wszyscy się spieszą przed okresem lęgowym ptaków z wycinką, no i... boją się, że po szumie medialnym ustawa zostanie cofnięta. Pracy jest ogrom. Zgłaszają się do nas jak zawsze firmy, ale też bardzo dużo prywatnych właścicieli, którzy mają nawet kilka hektarów drzew do wycięcia.

- Wiele telefonów dostajemy od mieszkańców miasta, którzy chcą wyciąć pojedyncze drzewa w swoich ogrodach. Takich telefonów jest zdecydowanie więcej niż tych od deweloperów. Najbliższy wolny termin? 10 marca - dodaje Mariusz Szczepaniak z firmy Garden Mario.

Klienci przyznają, że wpływ na ich decyzję o wycince drzew mają nowe przepisy. Nie wiedzą, jak długo będą obowiązywać, więc dzwonią już teraz. Liczy się więc czas. A sklepowe półki uginają się pod ciężarem pił łańcuchowych, pilarek, dzięki którym samemu można ogród z drzew wyczyścić.

Od początku roku także pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Poznania zasypywani są telefonami od mieszkańców stolicy Wielkopolski, którzy alarmują ich o nieuprawnionej wycince drzew na prywatnych posesjach. Ta jednak okazuje się być legalną.

- Jeśli robi to właściciel gruntu, nie dzierżawca, jeśli wycina drzewa nie pod działalność gospodarczą i jeśli teren nie jest objęty ochroną konserwatora zabytków, to my nic nie możemy zrobić. Podobna sytuacja jest na gruntach rolnych. Rolnik może wyciąć drzewa, by na przykład przywrócić nieużytek do celów rolnych. Taka wycinka nie wiąże się też z żadnymi opłatami ani nawet nakazem nowych nasadzeń - tłumaczy Krzysztof Konieczny, kierownik oddziału ochrony zieleni Wydziału Ochrony Środowiska UMP.

Cała Polska w wiórach. Rąbią na potęgę, póki przepisy na to zezwalają

Zieleni w Poznaniu coraz mniej
Sprawdziliśmy z pracownikami Wydziału Ochrony Środowiska kilka miejsc zgłoszonych przez mieszkańców. Niestety, w dramatycznej większości wydział ma związane ręce. Od tygodni prace związane z wycinką drzew postępują na prywatnych działkach. Z dnia na dzień znikają drzewa. W internecie ludzie zamieszczają zdjęcia takich wycinek. W ostatnim czasie ogołocono tereny Malty rozciągające się wzdłuż ulicy Baraniaka, między ulicami Chartowo a Inflancką. Wycinka odbyła się tam na wysokości Kopca Wolności. Teren został w tym roku ogrodzony płotem. Tam dwóch prywatnych właścicieli na swoich gruntach rolnych powycinało wszystkie rosnące na nich drzewa.

- Czasami okazuje się, że park, który wcześniej służył mieszkańcom albo jakiś skwerek zieleni, to tak naprawdę własność prywatna. Larum podnosi się, gdy zgodnie z nowymi przepisami właściciel wytnie tam drzewa, które służyły nie tylko jemu, ale każdej osobie. Należy zdać sobie sprawę, że każde pojedyncze drzewo na działce mieszkaniowej daje korzyści nie tylko jednemu mieszkańcowi, ale całej okolicy - mówi Lech Mergler, przewodniczący Kongresu Ruchów Miejskich.

Tak było chociażby z terenem przy rondzie Żegrze, przy ulicy Hetmańskiej. Tam także jeszcze miesiąc temu rosły potężne drzewa. Dziś nie ma po nich śladu. Takich miejsc można by wymienić więcej.

- Obok mnie, na Winogradach na 20 ogrodów z pięciu już poznikały drzewa. To przykry widok - mówi Leszek Kurek, dyrektor WOŚ.

- Minister Szyszko traktuje przyrodę jako coś do eksploatacji, nie do ochrony. Las widzi jako rosnące tam deski, zwierzynę leśną z kolei jako coś, co trzeba upolować i zjeść - uważa Lech Mergler.

Ustawa o ochronie przyrody zwana jest już dziś potocznie ustawą o wycince drzew. Daje właścicielowi działki pełne prawo do zarządzania każdym drzewem, krzewem, które na niej rośnie. Wcześniej potrzebował on zgody wydziału ochrony środowiska na likwidację konkretnego drzewa. Dziś ustawa zwalnia go z tego obowiązku.

- Taka wycinka, która teraz postępuje, to są nieodwracalne zmiany w świecie przyrody - mówi Krzysztof Konieczny.

Jednocześnie środowiska ekologiczne wskazują, że nowelizacja ustawy o ochronie przyrody była potrzebna, tylko nie taka.

- Między innymi nasz wydział apelował o zmianę przepisów do ministerstwa dwukrotnie. Wysyłaliśmy w tej sprawy propozycje zmian, bowiem zdawaliśmy sobie sprawę, że poprzednia ustawa także nie była idealne. Przepisy czasem były zbyt rygorystyczne i nie brały pod uwagę realiów. Jednak ustawa ministra Szyszki poszła w zupełnie inną stronę, której nikt się nie spodziewał. Nie takie propozycje zmian były poddawane pod konsultacje, gdy je wcześniej prezentowano - przyznaje K. Konieczny.

Zasady dotyczące wycinki drzew, proponowane przez WOŚ, mogłyby być podobne, jak w przypadku budowy garażu czy domu jednorodzinnego. Właściciel działki musiałby przesłać do urzędu zdjęcie z informacją, że zamierza wyciąć drzewo. Na tej podstawie urzędnik mógłby podjąć decyzję, czy można do tego dopuścić, czy też nie.

- Chcieliśmy bardziej elastycznych rozwiązań, mniej problematycznych dla właścicieli gruntów, którzy chcą zrobić porządek na swoich działkach. To pozwoliłoby też nam, z jednej strony mieć pod kontrolą wycinki, a z drugiej zaś moglibyśmy zwrócić uwagę na bardziej drogocenne okazy. Nowe przepisy to wylanie dziecka z kąpielą. Nie mamy żadnej kontroli nad tym, co, gdzie i kiedy zostało wycięte. Nie potrafimy nawet oszacować strat. Jesteśmy informowani przez mieszkańców, że dzieje się coś niedobrego w ich okolicy - mówi Leszek Kurek, dyrektor WOŚ.

Propozycje zmian miały też ruchy miejskie. Były one podobne do tych, sugerowanych przez WOŚ. Niestety, każda z tych propozycji, odnosząca się do wcześniejszej ustawy, była przez ministra środowiska odrzucana.

Nikt nie policzy wyciętych drzew
Ile drzew mogło zostać wyrżniętych w ciągu kilkunastu tygodni od wejścia w życie ustawy? Trudno prowadzić jakiekolwiek statystyki, ponieważ nikt tego nie wie. Dla porównania Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Miasta w Poznaniu w zeszłym roku zezwolił na usunięcie ok. 22 tysięcy drzew i ponad 31 tysięcy krzewów.

- Zadrzewienia, te planowane i te pojawiające się w wyniku naturalnej sukcesji, wpływają na mikroklimat, chronią zasoby wodne oraz gleby, pełnią także funkcje biocenotyczne, techniczne, a nawet ozdobne. Są także istotnym czynnikiem w kształtowaniu różnorodności biologicznej - są miejscem bytowania wielu gatunków roślin, grzybów (w tym porostów) oraz zwierząt - wylicza dr hab. Andrzej M. Jagodziński, pracownik naukowy Instytutu Dendrologii Polskiej Akademii Nauk w Kórniku i Wydziału Leśnego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

- Drzewa to idealne narzędzie filtracji powietrza w mieście. Ich obecność jest potrzebna z wielu powodów, a szczególnie służy walce z zanieczyszczeniami powietrza, z którym Poznań ma wielki problem

- mówi z kolei dr Klaudia Borowczyk z Katedry Ekologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

- Ustawa w swoim założeniu nie była zła. Dała poczucie ludziom prawa własności. Jednak okazuje się, że ta swoboda jest złudna. Bo nie chodzi o małe, cienkie drzewa, z małym obwodem pnia, które nie mają większego znaczenia dla środowiska. Problem zrobił się, gdy okazało się, że ludzie wycinają piękne, dorodne, wartościowe drzewa. To jednak było do przewidzenia - mówi dr Tomasz Maliński z Katedry Botaniki Leśnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, dendrolog.

Tomasz Maliński wskazuje, że ustawa zawiera w sobie niezliczone błędy, które sprawiają, że ludzie podchodzą do niej bezrefleksyjnie, tnąc wszystko, jak idzie.

Cała Polska w wiórach. Rąbią na potęgę, póki przepisy na to zezwalają
Adrian Wykrota dr Tomasz Maliński z Katedry Botaniki Leśnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, dendrolog

- Teraz można rżnąć bardzo zdrowe drzewa, które mają do 50 lub 100 centymetrów obwodu pnia. One są dla natury najcenniejsze - dodaje. - Problem nie dotyczy właścicieli niewielkich ogrodów przydomowych, bo ci jak wszyscy z nas chcą żyć wśród zieleni. Wycięte drzewo zastąpią kilkoma mniejszymi. Największy problem dotyczy powierzchni, które wcześniej czy później będą przeznaczone pod deweloperkę. Tam w tej chwili następuje rzeź. Różnica polega na tym, że przed nowelizacją trzeba było przynajmniej część drzew zastąpić nowymi, teraz już nie. Miasta wycofują się też z nasadzeń rekompensacyjnych, ponieważ znowelizowana ustawa już ich nie chroni. Co więcej, można właściwie usunąć wszystkie nasadzenia rekompensacyjne z ostatnich lat, ponieważ nie osiągnęły one do dziś wymiarów ochronnych (50 cm obwodu) - alarmuje dendrolog.

Zgodnie z zapisami nowej ustawy nie tylko właściciele ziem, ale także firmy czy inne podmioty mogą bez zezwoleń wyciąć drzewa do 1 m obwodu, takie jak: topole, wierzby, kasztanowce zwyczajne, klony jesionolistne, srebrzyste, robinie akacjowe oraz platany klonolistne. - Ten dobór gatunkowy proponowany przez ministerstwo nijak się ma do realiów. Czemu znalazł się tu platan lub kasztanowiec, które nigdy nie stwarzały żadnego problemu, a nie ma tu np. czeremchy amerykańskiej, która jest gatunkiem inwazyjnym, albo brzozy, która choć jest rodzima, jest gatunkiem pionierskim i z nią na polach czy nieużytkach najwięcej mamy do czynienia? - pyta Maliński.

Zdaniem ekologów bzdurą są też regulacje chroniące pomniki przyrody czy tereny objęte kontrolą konserwatora zabytków, których teoretycznie nie można wycinać.

- Nie spotkałem się jeszcze, by ktoś konsultował się z konserwatorem w sprawie wycinki drzewa w centrum Poznania, na terenie chronionym. Na prywatnych działkach nie rosną też pomniki przyrody - zauważa Lech Mergler.

Złoty strzał dla deweloperów
Osoby związane z ochroną środowiska nie mają wątpliwości, że ustawa daje wolną rękę i sprzyja deweloperom, którzy teoretycznie wciąż powinni występować o zgodę na wycinkę. Jednak praktyka pokazuje, że sprawy mają się inaczej. Podobnie traktowane są spółdzielnie i wspólnoty, które do podjęcia jakichkolwiek decyzji potrzebują zezwoleń.

- Słyszałem już o takich przypadkach, gdzie firma deweloperska, będąca właścicielem terenu, sprzedawała ziemie osobom prywatnym na... dwa tygodnie. Te, w tym czasie, dokonywały wycinki, bo przecież nie udowodni im się, że robią to dla celów gospodarczych - opowiada dr Tomasz Maliński. - Ta ustawa zawiera w sobie pełno martwych przepisów albo takich, które można bez problemu obejść albo których złamania lub nagięcia zwyczajnie się nie udowodni.
Deweloperzy działają w taki sposób, by nie płacić wysokich stawek za wycinkę drzew. Nowa ustawa narzuca na nich zbyt wysokie kwoty. Dla przykładu dziś przedsiębiorca zapłaci więcej za wycinkę 20 drzew na terenie, gdzie chciałby postawić budynek, niż za wycinkę 100 sprzed nowelizacji ustawy. Nowa ustawa jednak dopuszcza możliwość, by sprawę finansową regulowały poszczególne gminy. Te jednak stawek obniżać nie chcą, bo tylko w ten sposób mogą wzbogacić na wycince drzew pod konkretną inwestycję. Ale jak mówią znawcy tematu, deweloperzy także i w tym zakresie się wycwanili.

- Deweloperzy zachowują się bardzo roszczeniowo. Żądają zmian stawek opłat, które zgodnie z ustawą są dużo wyższe niż przed jej nowelizacją. Przedsiębiorcy więc naciskają na rady gmin, które nie noszą się z zamiarem obniżenia stawek - mówi Krzysztof Konieczny.

Na wycince drzew z pewnością zyskały także firmy zajmujące się taką profesją. Klientów mają w tym roku bez liku.

A kto na wycince stracił? Budżety gmin. Do ich kasy nie spływają już pieniądze od właścicieli gruntów, na których rosną drzewa, w związku z wydaniem zezwolenia, czy w formie rekompensat związanych z usunięciem zieleni.

- Niestety, ale często miasta nie chcą nowych nasadzeń za wycinkę drzew. Chcą natomiast bezpośrednich wpływów do budżetu. Parokrotnie firmy zwracały się do naszego ogrodu dendrologicznego z prośbą o nasadzenia. Te jednak blokował WOŚ - mówi dr Tomasz Maliński.

Traci też sama przyroda. Nawet jeśli wstrzymano by teraz wycinkę, straty dla środowiska mogą być odczuwalne jeszcze przez najbliższe kilkadziesiąt lat.

- Wiele gatunków organizmów jako miejsce swego życia obiera właśnie stare drzewa, to ich siedlisko, baza lęgowa i pokarmowa. Młode drzewa nie są w stanie im tego zapewnić, te funkcje podejmą dopiero po kilkudziesięciu latach od posadzenia. Nie ma siedliska, nie ma gatunku. Jeśli wytniemy stare drzewo dziuplaste, to miejsce swego życia tracą ptaki zwane dziuplakami, które mieszkają w dziuplach. W kilkuletnim klonie czy jesionie dzięcioły dziupli nie wykują. Wycinka starych drzew powinna być racjonalna (jest uzasadniona, gdy zagraża życiu ludzi) i uwzględniać wszelkie możliwe konsekwencje, w tym przyrodnicze - uważa dr Andrzej Jagodziński.

Złożono doniesienie do CBA
Ustawa o ochronie przyrody została przyjęta podczas zamkniętego dla mediów posiedzenia w sali kolumnowej Sejmu 19 grudnia 2016 roku. W tym czasie opozycja blokowała mównicę w sali plenarnej. Projekt ustawy wszedł do Sejmu jako inicjatywa poselska, dzięki czemu do głosowania trafił właściwie bez konsultacji.

- To powinien być projekt rządowy, nie poselski, ponieważ w tym wypadku nie było możliwości uwzględnienia naszych poprawek. Nasza partia już po pierwszym czytaniu, 12 grudnia, wniosła o odrzucenie projektu w całości. Na poszczególnych posiedzeniach komisji nasze poprawki także były odrzucane. Nawet Biuro Analiz Sejmowych zgłaszało, że ustawa narusza dyrektywy unijne. Na nic. Ustawę prezydent podpisał zaledwie kilka tygodniu po I czytaniu - 28 grudnia - uważa poseł Zbigniew Ajchler z PO.

Przez cały styczeń ustawa o ochronie przyrody wydawała się być nie do zabicia. Wszystko zmieniło się, gdy błędy w niej dostrzegł sam prezes PiS Jarosław Kaczyński, który przyznał nawet, że mogło dojść do „pewnego rodzaju lobbingu”. Minister Szyszko nieustępliwie jednak w kolejnych dniach ustawy bronił.

- Ta ustawa została stworzona po to, by pomóc ludziom, którzy zwracali się do urzędów z prośbą o wyrażenie zgody na wycinkę. 97 procent takich wniosków i tak było rozpatrywanych pozytywnie. Tworzyła się więc niepotrzebna biurokracja. Wydawało się więc, że wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom ludzi, zwłaszcza z małych wsi i miasteczek - mówi poseł Lech Galemba z PiS. - Sam wziąłem za dobrą monetę kształt tej ustawy. Myślałem, że to ułatwi pracę samorządom, które w związku w wydaniem zezwoleń miały ogrom pracy. Ale prawo własności nie może stanowić takich ograniczeń i szkód dla innych ludzi, jak to ma miejsce w związku z tą ustawą - mówi poseł Zbigniew Ajchler.

Chociaż zamiary były dobre, coś jednak w ich realizacji poszło nie tak. Bo dziś PiS zapowiada nowelizację ustawy.

- Może znalazły się w niej błędy, które trzeba naprawić. Trudno zresztą dostosować zapisy do dużych miast i małych wsi, dlatego swobodę w tym zakresie miały samorządy gmin - przyznaje poseł Galemba.

Jednocześnie poseł PiS twierdzi, że wzmożona panika wywołana przez media o masowej wycince drzew nie ma się do stanu faktycznego. - Proszę zobaczyć, czy w obrębie kilometra kwadratowego obok pani trwa wycinka jakichś drzew. To jest wyolbrzymiona panika, która niewiele ma wspólnego ze stanem rzeczywistym.

Pojawiają się jednak głosy, że nowelizacja ustawy o ochronie przyrody w takiej formie służyła konkretnym osobom. Dlatego też Platforma Obywatelska złożyła doniesienie do Centralnego Biura Antykorupcyjnego o możliwości popełnienia przestępstwa.

- Służby powinny sprawdzić, czy nie doszło w związku z tą ustawą do lobbingu. Pod płaszczykiem pomocy mieszkańcom, samorządom, załatwiano prywatny interes. Tak nie może być - mówi poseł Ajchler. - Taki stan należy natychmiast przerwać. Ustawa powinna być wstrzymana jak najszybciej, a PiS powinno się przyznać do błędu - dodaje.

Uchylić „Lex Szyszko”
Podobnego zdania są środowiska ekologiczne. Greenpeace domaga się dymisji ministra Szyszki. Aktywiści odwiedzili nawet miejsca w Warszawie, gdzie do tej pory rosły drzewa, a dziś zamiast nich są tylko ślady wycinki - wióry i pnie. W każdym z tych miejsc wyświetlili z projektora twarz ministra środowiska Jana Szyszki z podpisem „Tu byłem”. Jest to forma protestu organizacji przeciwko tzw. „Lex Szyszko”, które pozwala na niekontrolowaną wycinkę drzew. Domagają się także wstrzymania obowiązywania ustawy, nim po topór pójdą kolejne drzewa. Jednak zdaniem specjalistów wstrzymanie ustawy nie rozwiąże problemu.

- Nie ma teraz złotego środka, by to zatrzymać. Ludziom dano już wolną rękę do działania na swoim terenie. Oczywiście przepisy dotyczące wycinki na gruntach mieszkalnych powinny być uproszczone. Stawki dla inwestorów powinny też być mniejsze, niż ta ustawa przewiduje. Powinny być dostosowane do nasadzeń rekompensacyjnych, a zresztą powinni mieć oni obowiązek dokonania nasadzeń gdziekolwiek w mieście, nie na działce, z której dopiero pozbyli się drzew - sugeruje dr Maliński.

Podobnego zdania są także pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska w Poznaniu.

- Nie ma możliwości, by nagle ustawę uchylić. Należy ją zmienić w mądry sposób. Na pewno nie pomoże tu całkowite zablokowanie wszystkiego - dodaje K. Konieczny.

*****
"Bo nieważne, czyje co je, ważne to je, co je moje"[OPINIA]

Cała Polska w wiórach. Rąbią na potęgę, póki przepisy na to zezwalają

Tytuł, przypomnę, to fragment popularnej przed laty piosenki Kazimierza Grześkowiaka. Jej refren najlepiej pasuje do powszechnej wycinki drzew i krzewów na prywatnych działkach. Ktoś powie, że jest jeszcze inny Grześkowiakowy przyśpiew, nawet mocniejszy i na dodatek lepiej wpada w ucho: „Chłop żywemu nie przepuści! Jak się żywe napatoczy, nie pożyje se, a juści!”.

W sumie to pierwszy refren powinien uzupełniać drugi, bo skala i zawziętość ścinania przeraża. W założeniu miało być prościej i wygodniej. Na wielu posesjach rosną drzewa napierające na ściany, dachy, ogrodzenia. Uniemożliwiają rozbudowę. Wiele z nich choruje. Bardziej są zagrożeniem niż ozdobą. Być może ustawa, pozwalająca na pozbywanie się bez zezwolenia drzew z prywatnych działek, pomogła niektórym właścicielom w przydomowych porządkach. Przy okazji ustawodawca otworzył jednak inną furtkę. Obecnie prawo Szyszki, bo tak zaczęto je nazywać, pożera każdego dnia w kraju i Wielkopolsce tysiące zdrowych drzew. Wycina się wszędzie. Służące wszystkim, wpisane dotąd w publiczną przestrzeń zagajniki, skwery czy lasy mają swoich właścicieli, którzy bezwzględnie korzystają z nowego prawa. Niektórzy tak się spieszą z wyrębem, że pod topór idą drzewa rosnące na terenach chronionych. Wycinanie ma zwykle jeden cel. Wyczyszczenie najatrakcyjniejszych dewelopersko miejsc.

Miało być dobrze, jest źle a może być jeszcze gorzej. Nadchodzące dwa tygodnie mogą być najtrudniejsze dla przyrody. Jarosław Kaczyński kilka dni temu zapowiedział zmiany w ustawie. Prace potrwają około dwóch tygodni. W tym czasie do ataku zapewne ruszą wszyscy niezdecydowani. Taka okazji do pozbycia się drzew może już się więcej nie powtórzyć. W środę, podczas debaty posłanka PO Agnieszka Pomaska próbowała przekazać ministrowi Szyszce książkę Petera Wohllenbena „Sekretne życie drzew”. Ostatecznie trafiła do rąk prezesa Kaczyńskiego. To bardzo niezwykła opowieść o tym, co dzieje się w lesie, a z czego nie zdajemy sobie sprawy. Drzewa czują, troszczą się o siebie, pamiętają. Są gatunki, które w sytuacjach zagrożenia potrafią się bronić. Zaczynają wtedy wydzielać substancje chroniące je przed pasożytami, owadami, gryzoniami. Autor udowadnia, że drzewa są istotami społecznymi. Choć trwa to bardzo wolno, porozumiewają się. O wielu sprawach decydują wspólnie. Oby nie okazało się, że i las ma swojego ministra środowiska.

Marta Danielewicz

Zajmuję się głównie tematyką z zakresu ochrony środowiska, śledzę także rozwój lokalnego biznesu. Tropię afery toksyczne, bacznie obserwuję zmiany w świadomości i prawie dotyczące ochrony środowiska. Staram się rzetelnie i na bieżąco informować przed jakimi wyzwaniami stoimy w obliczu zmian klimatycznych, stepowienia Wielkopolski i suszy. Z kolei w biznesie podziwiam nowe rozwiązania technologiczne, kibicuję małym i dużym firmom, stosującym się do zasad CSR, piszę o prawach pracownika, a także o tych, którzy o nie walczą.
Prywatnie mam szczęście być właścicielką psa, który został interwencyjnie odebrany z pseudohodowli, lubię dobrą kuchnię, niskobudżetowe podróże po świecie, a także filmy animowane.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.