Biegowi górale mieszkają też na nizinach. Warto choć raz zboczyć z parkowej ścieżki

Czytaj dalej
Maciej Kałach

Biegowi górale mieszkają też na nizinach. Warto choć raz zboczyć z parkowej ścieżki

Maciej Kałach

Pięć kilometrów, dziesięć - wreszcie maraton. Ale co potem? Także w naszym regionie mieszkają zwolennicy biegów górskich i ultra. Co więcej, żeby poczuć klimat takich zawodów, wcale nie trzeba opuszczać granic województwa łódzkiego. Warto choć raz zboczyć z parkowej ścieżki w mieście, aby zmierzyć się z Górą Kamieńsk.

Jest 19 maja, przedpołudnie pierwszej tak słonecznej niedzieli w 2019 roku. Sezon narciarski na Górze Kamieńsk skończył się dwa miesiące temu, ale w okolicach dolnej stacji wyciągu wszystkie restauracyjne leżaki zajęte. Świetny z nich widok na grupę prawie 150 wariatów, którzy przez ponad pół kilometra wspinają się pod górną stację kolejki. Czołówka nie ustaje w żwawym biegu, jednak im bliżej końca stawki, tym więcej w niej maszerujących. Nagrodą jest fenomenalna panorama południowej części województwa łódzkiego - w tym na Elektrownię Bełchatów. Różnica poziomów od startu do górnej stacji to ponad sto metrów. Za nią obrót i wszyscy rzucają się do biegu „z górki na pazurki”. W ten sposób zawodnicy Półmaratonu z Hakiem dopiero rozpoczynają zmagania z 26-kilometrowym dystansem. Wdrapią się jeszcze w okolice głównego wierzchołka Góry Kamieńsk (386 metrów nad poziomem morza), uratują ich korzenne ciasteczka w „bufecie” zawodów na 20. kilometrze, a potem ponownie dobije piaszczysty odcinek trasy, na którym często „wyżywają się” terenowi motocykliści. I znowu w dół - i znów pod górę...

W potężnym masywie, wzniesionym jako zwałowisko pobliskiej kopalni, można wyznaczyć mnóstwo kombinacji tras dla biegaczy. Prawdziwi bohaterowie dnia pokonywanie swojej zaczęli jeszcze rankiem - przed półmaratończykami „z hakiem” - bo koronny dystans zawodów Ultra Kamieńsk to aż 62 kilometry! Z pół setki śmiałków najlepszy okazał się na nim Piotr Jasiński z Bełchatowa z czasem 6 godzin i 2 minut.

Natomiast Piotr Kułak, biegacz z Kamieńska, wygrał w Półmaratonie z Hakiem, meldując się na mecie po 2 godzinach i 6 minutach.

Złapać na Kamieńsku górskiego bakcykla

Biegowi górale mieszkają też na nizinach. Warto choć raz zboczyć z parkowej ścieżki

Ultrasi - czyli zawodnicy, którym nie wystarczają maratony (czyli 42 kilometry) - 19 maja mogli pobiec po Górze Kamieńsk po raz piąty (są również edycje zimowe imprezy, ale w nich główny dystans to 30 kilometrów). Organizatorem tych zawodów jest Stowarzyszenie Bądź Aktywny. Bartłomiej Sobecki, jego prezes, był w „zespole badawczym”, który wybrał się na kopalniany masyw w marcu 2015 roku.

Tamta ekspedycja, po ciężkim treningu, stwierdziła, że Góra Kamieńsk to idealne miejsce na zmagania dla biegaczy, szukających odmiany od najbardziej popularnych w naszym regionie, czyli ulicznych zawodów.

- Prawdziwy biegowy góral to ten, co biega w górach - mówi Bartłomiej Sobecki. - Nasza impreza w założeniu od samego jej początku miała przybliżać uczestnikom „górski” klimat. To się udało, ponieważ wielu z naszych uczestników właśnie na Kamieńsku łapie bakcyla i jadą potem startować w góry. Przy czym zaznaczę, że na pewno każdy, kto ukończył nasz bieg na najdłuższym dystansie, jest ultrasem i nikt nie może tego podważyć. W tym roku drugi na mecie Paweł Meissner powiedział, że nasz bieg ultra bardziej go wymęczył niż jeden ze startów górskich, w którym miał do pokonania więcej kilometrów i większe przewyższenia. Na starcie naszych imprez, czy to zimą, czy to latem, stawali już między innymi: Dominika Stelmach, wicemistrzyni świata w biegach górskich, Piotr Bętkowski, reprezentant Polski w mistrzostwach świata w trailu, czyli w biegach terenowych, czy Krzysztof Pietrzyk, były reprezentant naszego kraju w biegach górskich.

Bartłomiej Sobecki cieszy się, że z każdą edycją zawodów rośnie świadomość ich uczestników. Żaden z nich nie pyta już, dlaczego regulamin wymaga od każdego biegacza posiadania przy sobie m.in. folii termicznej (ta przyda się w razie udaru słonecznego) czy zapasu wody na trasie. Sędziowie sprawdzają wyposażenie każdego zawodnika, a kto ma w nim braki, dostaje do wyniku z mety karne minuty.

Ostatni sukces organizatorów Ultra Kamieńsk to uwzględnienie tych zawodów wśród imprez, za których ukończenie przyznawane są tzw. punkty ITRA. Ich gromadzenie to warunek niezbędny do wystartowania w festiwalu biegowym w Alpach, gdzie główną atrakcją jest Ultra-Trail du Mont-Blanc na dystansie 170 kilometrów, ze startem i metą w Chamonix.

Ucieczka z asfaltu. Na Kasprowy i w Bieszczady

Biegowi górale mieszkają też na nizinach. Warto choć raz zboczyć z parkowej ścieżki

Ale biegowi górale - z Łodzi i okolic - nie rodzą się tylko na Kamieńsku.

Gdy Maciej Michałowski, dzisiaj 36-latek, niedługo przed swoją trzydziestką, wszedł na wagę, wynik był zbyt ciężki do zaakceptowania. Zwłaszcza dla kogoś, kto w czasach studenckich wędrował po Karkonoszach, a nawet zrobił kurs taternicki.

- Po studiach rzuciłem się wir pracy i czasu na aktywność było mniej - opowiada Maciej Michałowski, który po ukończeniu Politechniki Łódzkiej odnalazł się jako specjalista w firmie zapewniającej sprzęt chroniący przed upadkiem z wysokości.

Ale absolwent PŁ zapewnia, że akurat jego zawód z bieganiem po górach nie ma nic wspólnego.

- Mam zajmującą pracę, dwójkę fantastycznych dzieci ze świetną żoną, ale niewiele czasu tylko dla siebie. Czyli bieganie jest idealne. Nie trzeba dla przykładu dbać o rezerwację kortu do squasha, w którego starałem się grywać wcześniej - mówi Maciej Michałowski. - Z tym, że od początku unikałem asfaltu, najczęściej biegając na ścieżkach Lasu Ruda-Popioły. A potem zatęskniłem do gór...

W 2012 r. łodzianin zapisał się na Tatrzański Bieg pod Górkę. Prawie 10-kilometrowa trasa z Zakopanego na Kasprowy Wierch to tysiąc metrów różnicy poziomów między startem a metą. Maciej Michałowski pokonał ją w 80 minut, czołówka tych zawodów - pół godziny szybciej.

- Szczyty ciągłym biegiem zdobywa tylko elita. Zdaję sobie sprawę, gdy przechodzę w marszobieg, że nigdy nie będę do niej należał i cieszę się swoimi startami jako amator ze środka stawki - zaznacza łodzianin.

Ale amatorski apetyt też rośnie w miarę jedzenia. Maciej Michałowski postanowił ominąć maratony, zwykle organizowane w centrach miast - zatem na asfalcie - a jego wybór w 2014 r. padł na bieszczadzkiego Rzeźnika. Wtedy 80-kilometrowa trasa prowadziła z Komańczy, przez m.in. połoniny Wetlińską i Caryńską, do Ustrzyk Górnych.

Najbardziej znany dystans spośród polskich biegów ultra Maciej Michałowski przebiegł, zgodnie z regulaminem w duecie stworzonym z Januszem Paczesnym (jako drużyna Szybcy i Piękni), w 14 godzin.

- Wyliczyliśmy sobie, że zmieścimy się w limicie czasowym wyznaczonym przez organizatorów, a wszystko inne będzie dla nas przygodą. A rok później ją powtórzyliśmy - opowiada łodzianin.

Maciej Michałowski, wspominając oba swoje Rzeźniki, twierdzi, że piwo nigdzie nie smakuje tak pysznie jak na mecie w Bieszczadach. Ceni też w górach poczucie wolności i obecność we wspólnocie podobnych zapaleńców.

- Chociaż, zdaniem kibicującej mi żony, ta wspólnota polega na tym, że po zawodach wszyscy, ze swoimi naciągnięciami i zakwasami, wyglądamy jak maszerujące zombie - kończy łodzianin.

Trzeciego Rzeźnika Macieja Michałowskiego, na razie, nie będzie. Impreza zamieniła się w kilkudniowy festiwal biegowy. Do jej organizatorów zgłoszeń od chętnych duetów przychodzi tyle, że o tym, kto wystartuje na najbardziej znanym dystansie, decyduje losowanie.

Los w ostatnich edycjach nie sprzyjał Szybkim i Pięknym - aż do 2019 r. Jednak odwołali oni start, wyznaczony na 21 czerwca, bo Janusz Paczesny dowiedział się, że w okolicach tego terminu ma zostać ojcem. A są rzeczy ważniejsze od biegania po górach. Przynajmniej dla amatorów ze środka stawki.

Maciej Kałach

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.