Rozmawiał przez telefon i... zastrzelił rowerzystę

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Gdesz
Arkadiusz Dembiński

Rozmawiał przez telefon i... zastrzelił rowerzystę

Arkadiusz Dembiński

Do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko Jakubowi S. i jego ojcu Piotrowi S. Grozi im do 5 lat więzienia m.in. za śmiertelne postrzelenie rowerzysty.

Prokuratura Rejonowa w Wągrowcu zakończyła postępowanie w sprawie śmiertelnego postrzelenia rowerzysty na terenie obwodu łowieckiego w okolicach Damasławka - informuje w wydanym oświadczeniu Magdalena Mazur-Prus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Śledztwo - w sprawie tragedii podczas polowania z października 2016 roku - prowadzone przez wągrowiecką prokuraturę trwało prawie pół roku. Udało nam się dotrzeć do zgromadzonych przez nią materiałów. Co z nich wynika?

Jakub S. (21 lat) na miejsce polowania, określane wśród myśliwych mianem „Damasławka” choć leży pod Mieściskiem, udał się wraz z kolegą. - Kuba znał teren jak własną kieszeń - przyznał w jednym z przesłuchań jego ojciec Piotr S., który usłyszał zarzuty fałszowania dokumentacji łowieckiej i utrudnianie postępowania karnego. Grozi mu od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.

Z dokumentów dowiadujemy się, że zarówno Jakub S., jak i jego kolega mieli polować z ambon. Tak wpisali w dokumentach łowieckich. Oskarżony jednak nie oddał żadnego strzału z ambony. Pierwszy strzał oddał już idąc na nią. Wówczas to dostrzegł koźlę. Strzelił do niego. Strzał był celny.

Jak wynika z ustaleń prokuratury, Jakub S. nie zainteresował się losem zwierzęcia, do którego strzelał. Złamał zasady etyczne i „pozostawił je samo sobie”, nie dobił, nie oporządził... Poszedł dalej. Po kilkudziesięciu minutach postanowił zejść z ambony. Na tym powinien zakończyć polowanie, gdyż zgodnie z przepisami mógł odstrzelić tylko jedno koźlę.

Tak się nie stało. Kiedy dostrzegł sarnę z koźlęciem, postanowił znów zapolować. Wycelował i trafił koźlę. Na tym też nie poprzestał. Zdecydował się, upolować także sarnę... Oddał do niej pierwszy strzał. Jak wynika z informacji śledczych, zrobił to... jednocześnie rozmawiając przez telefon z kolegą! Potem wystrzelił jeszcze trzykrotnie. Wszystkie te strzały były chybione! Zdaniem śledczych kule w takim przypadku mogły lecieć nawet kilka kilometrów!

Jak się okazało, jedna z nich trafiła w przejeżdżającego pobliską drogą pana Pawła. Także w opinii śledczych Jakub S. wiedział, że strzelał w kierunku drogi, na której mógł być przechodzień, czy ktoś mógł nią przejeżdżać. Mimo to zdecydował się na oddanie strzału.

W łowieckich dokumentach zataił prawdziwą informację o wystrzelonych kulach. Jak później tłumaczył przed śledczymi, zrobił to, bo bał się, że koledzy myśliwi będą się śmiali z faktu, że tyle razu spudłował. W toku śledztwa wykluczono hipotezę jakoby w przejeżdżającego pobliską drogą pana Pawła trafiła ta sama kula, która najpierw trafiła w zastrzelonego koźlaka.

Ciało rowerzysty odnaleziono przy drodze pod Wągrowcem

Źródło: TVN24 / x-news

Ekspertyzy biegłych, których zażądała prokuratura, wykluczyły możliwość rykoszetu kuli oraz to, że znajdowało się na niej DNA zwierzęcia.

Według ustaleń prokuratury, wystrzelona kula przez myśliwego trafiła wprost w człowieka! Wracając z polowania Jakub S. widział postrzelonego rowerzystę, którego ratowały postronne osoby. Nie zatrzymał się, choć, jak wynika z ustaleń prokuratury, mógł przeczuwać, że to on jest sprawcą tragedii.

- Za przestępstwa zarzucone Jakubowi S. grozi kara pozbawienia wolności do lat pięciu

- informuje prokuratura.

-----------------------------------------------------

Nie broń czyni myśliwego

Komentarz Moniki Kaczyńskiej

Jakub S. oddał więcej strzałów, niż zeznał podczas śledztwa

Jeszcze całkiem niedawno myślistwo było zajęciem elitarnym. W ciągu ostatnich dwóch dekad zdemokratyzowało się ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami. Śmierć rowerzysty z ręki myśliwego w okolicach Wągrowca jest najlepszym na to dowodem. Człowiek, który zastrzelił rowerzystę, złamał podstawową zasadę myśliwego - nie strzelaj, póki nie jesteś pewien, do czego mierzysz. Zostawił też bez pomocy rannego. Gdy do tego dodać „przypadkowe” zastrzelenia psów, obraz myśliwych jawi się fatalny.

Są więc dwa wyjścia. Albo uznać myślistwo za zbyt niebezpieczne i je zdelegalizować (znalazłoby się jeszcze parę argumentów za) albo Związek Łowiecki powinien sam oczyścić środowisko i byle kogo w swoje szeregi nie wpuszczać. Członkowie wprowadzający? Udowodnione pochodzenie? Surowe egzaminy? Może. Myśliwi sami wiedzą, co sprawiało, że takie miano było nobilitujące. Bo na pewno nie strzelba ani liczba ofiar.

Arkadiusz Dembiński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.