Pięć amerykańskich dni z życia zwinnej poznanianki

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Macieja Brodzińskiego
Radosław Patroniak

Pięć amerykańskich dni z życia zwinnej poznanianki

Radosław Patroniak

"19" to ulubiony numer Marty Szarolety, 12-latki z poznańskiego Minikowa. 19 grudnia młoda koszykarka MUKS Poznań wygrała w Łodzi ogólnopolski konkurs sprawnościowy. W nagrodę na początku lutego pojechała do Waszyngtonu na mecz NBA z udziałem Marcina Gortata. Poza tym podopieczna Macieja Brodzińskiego chodzi od września do SP 19 na Os. Oświecenia.

– 19 grudnia to dla mnie pamiętny dzień. Pierwszy raz w życiu popłakałam się ze szczęścia. Pokonałam ośmiu chłopaków i wiedziałam już, że w nagrodę pojadę do USA na zaproszenie Marcina Gortata

– mówiła Marta Szaroleta, bohaterka ubiegłorocznej edycji Skills Challenge „Mierz Wysoko”, konkursu organizowanego przez Fundację Marcina Gortata MG 13.

Zadecydowała pewna ręka na linii rzutów wolnych

Mierząca 150 cm nastolatka zanim pojechała na decydujące starcie do Łodzi musiała przebrnąć przez szkolne eliminacje.

Marta Szaroleta, Marcin Gortat i Maciej Brodziński w hali Verizon Center, w której rozgrywają swoje mecze koszykarze Washington Wizards
Archiwum Macieja Brodzińskiego Marta Szaroleta, Marcin Gortat i Maciej Brodziński w hali Verizon Center, w której rozgrywają swoje mecze koszykarze Washington Wizards

- Tor sprawnościowy składał się z kilku elementów, takich jak rzut piłką lekarską, slalom z piłką, bieg przez płotki, rzut piłką ręczną do bramki i rzut do kosza z linii rzutów wolnych. Ta ostatnia konkurencja okazała się kluczowa. W 10-osobowym finale Marta w dwóch z trzech prób dwukrotnie trafiła do kosza za pierwszym razem. Chłopcy i jedna dziewczyna z innych szkół mieli dużo większe problemy i polegli właśnie na konkurencjach rzutowych. Jej zwycięstwo było bezdyskusyjne, tym bardziej, że w ostatniej kolejce poprawiła czasem 30,22 sekundy swój najlepszy wynik z ...drugiej próby – tłumaczył 34-letni Maciej Brodziński.

Szaroleta nie była faworytką, bo na finał jechała z siódmym czasem. – Szkolny tor różnił się od tego finałowego, a poza tym Marta do wyjazdu bardzo solidnie się przygotowała. Przez tydzień szlifowaliśmy wszystkie elementy, a szczególnie właśnie rzuty do kosza. Na nic jednak by się to zdało, gdyby nie miała wrodzonych zdolności i nie trenowała koszykówki od siódmego roku życia. Pomogło jej pewnie też to, że rywale ją trochę zlekceważyli – dodał trener.

Od kuzynki do szkoły, w której jest 13 godzin zajęć w-f

Przygoda zwinnej i szybkiej poznanianki z koszykówką zaczęła się od wizyt u jej kuzynki. – Jej sąsiadką była Małgorzata Dudka, trenerka w MUKS i nauczycielka w SP 59 na Minikowie, czyli tam, gdzie mieszkam. Trafiłam do koszykarskiej grupy. Początki nie były łatwe, bo ćwiczyłam z dziewczynami z czwartej klasy, ale po kilku miesiącach tak się wkręciłam w zajęcia, że tata musiał mi zbudować kosz na podwórku. We wrześniu ubiegłego roku przeniosłam się do SP 19, gdzie mam w klasie dziewięć koleżanek z zespołu klubowego. Trudno więc nawet mówić, że musiałam się przyzwyczaić do nowego otoczenia, bo my się wcześniej znałyśmy i wspierałyśmy. Dziewczyny cieszyły się z mojego sukcesu w Łodzi i to było bardzo fajne – zauważyła Szaroleta.

Nie pochodzi ona z rodziny z tradycjami sportowymi, choć jej mama wspomina, że w młodości lubiła sport i starty zwłaszcza w zawodach biegowych.

– Może i jakiś talent miałam, ale w rodzinnej wsi nie było możliwości rozwoju. Pasja sportowa naturalnie wypaliła się po ukończeniu szkoły podstawowej. Nie nastawiamy się z mężem, że Marta zrobi wielką karierę sportową.

Jest za młoda, by cokolwiek przesądzać. Ona sama zresztą czasami mówi, że będzie lekarzem lub prawnikiem. Na razie wiadomo tylko tyle, że musi umiejętnie łączyć zaangażowanie w sport z nauką – przyznała mama Marty, Róża Szaroleta.

Zapytaliśmy ją także o to jak bardzo musi się poświęcać, by córka i jej bracia (starszy Marcin gra w piłkę w Warcie Poznań, a młodszy Mateusz w Piłkarskiej Akademiii Red Box).

– Jeździmy na treningi w kółko i z powrotem. Częściej robię to ja, bo mąż ma przecież też obowiązki w pracy. Niekiedy mogłoby już dochodzić do konfliktu interesów, ale na szczęście czasami wymieniam się „kursami” z sąsiadką, bo jej chłopak też gra w piłkę.

Mimo to nie narzekam, bo dzięki Marcie wciągnęłam się w koszykówkę i już przyzwyczaiłam do wizyt na jej oraz ligowych spotkaniach MUKS. Ostatnio mieliśmy nawet rodzinny wyjazd na Puchar Polski w Krakowie. Czasami mówiliśmy, że już za dużo tego sportu w domu, ale jak przez trzy weekendy nic się nie działo, to zaczynaliśmy tęsknić za meczami – dodała Róża Szaroleta.

Amerykański sen spełnił się na dworcu... w Poznaniu

Mama i tata towarzyszyli też Marcie podczas finału konkursu „Mierz wysoko”.

– Bardzo się cieszyłam, że córka będzie miała możliwość lecieć pierwszy raz w życiu samolotem i to w dodatku do USA. Ja miałam ponad 20 lat jak pierwszy raz pojechałam zagranicę.

Przed wyjazdem szlifowała angielski, a po powrocie zaczęła zastanawiać się, czy latem nie zgłosić się na letni camp, organizowany przez Marcina Gortata – podkreśliła dumna mama.

Wyjazd na polską noc w NBA był pięciodniowy i starannie zaprogramowany. – Nie dało się jednak z uwagi na odległość uniknąć znużenia. W obie strony lecieliśmy z przesiadką w Amsterdamie, a trzeba było jeszcze dojechać pociągiem do Warszawy. Do tego doszła jeszcze różnica czasu. Marta z wrażenia nie spała w drodze do Waszyngtonu i w efekcie, jak wracaliśmy do Poznania, to na dworcu PKP nie mogłem jej dobudzić, tak była zmęczona – opowiadał Brodziński.

Dla niego to był też pierwszy kontakt z NBA i amerykańską koszykówką.

– Chciałem wykorzystać wyjazd do maksimum. Dlatego z innym trenerem z Łodzi poszliśmy też w pierwszym dniu pobytu na mecz „Czarodziejów” z Los Angeles Lakers, a przed polskim meczem w NBA (Wizards podejmowali Pelikany z Nowego Orleanu) na spotkanie ligi uniwersyteckiej NCAA. Z jakimi wrażeniami wróciłem? Pierwsze zderzenie z meczem i jego otoczką jest takie, że człowiek patrzy na wszystko jak zafascynowany. Potem jednak przychodzi refleksja, że my nie jesteśmy nawet w przedsionku NBA. Na mecz ligi akademickiej przyszło 15 tys. widzów, a po kilku godzinach jeszcze więcej osób kibicowało Gortatowi i jego kolegom. Ludzie szli na każdy mecz rodzinami, a na starciu z Lakersami więcej było fanów gości, bo w Waszyngtonie jest dużo przyjezdnych, nie tylko z Kalifornii – dodał trener Pomarańczarni MUKS i jednocześnie nauczyciel w-f w SP 19.

Udana "Polska Noc" w NBA dla Marcina Gortata

Źródło: Fakty TVN / x-news

Z jego opinią zgodziła się podopieczna, ale sprytnie zwróciła uwagę, że nie ma się co zachwycać frekwencją na meczach NBA, bo w pierwszej połowie trybuny świeciły pustkami.

– W drugiej się zapełniły, bo połowa kibiców przestała wreszcie jeść hamburgery. W ogóle amerykańskie jedzenie nie przypadło mi do gustu. Sto razy wolę naszą pizzę i zapiekane makarony niż tamtejszą kuchnię. Tam chyba łatwo można przytyć

– zauważyła Szaroleta.

Piątka z koszykarzami i zdjęcia z Joanną Jędrzejczyk

Z pierwszej wizyty Gortata u jego gości (oprócz poznanianki byli zaproszeni uczniowie z Łodzi, Krakowa, zwycięzca poprzedniej edycji z Gdańska i triumfator konkursu domów dziecka z Koszalina) nastolatka niewiele pamięta. – Tak byłam zmęczona, że nie kontaktowałam. Na szczęście dzień później doszłam do siebie i dużo sobie porozmawiałam z naszą słynną wojowniczką MMA, Joanną Jędrzejczyk. Zrobiła na mnie świetne wrażenie i na pewno obejrzę wszystkie odcinki programu telewizyjnego „Agent- Gwiazdy” z jej udziałem. Sam mecz bardzo mi się podobał, ale najbardziej chyba to, że przybiłam piątkę z wszystkimi zawodnikami Wizards. A co mnie najbardziej zaskoczyło? Chyba to, że jeden z nich, John Wall, miał... ochroniarza – opowiadała koszykarka MUKS.

Jej trener bardziej interesował się jak wygląda trening drużyny, która cały sezon przemieszcza się z miasta do miasta.

– Gortat mówił, że więcej czasu zawodnicy spędzają w siłowni niż na parkiecie. Każdy liczący się koszykarz NBA ma przyrządy do ćwiczeń w domu, a każda drużyna ma swojego kucharza i niańki dla dzieci swoich gwiazd.

Co powiedział nasz jedynak w NBA swoim gościom? To, że mają się uczyć angielskiego, by nie zmarnować kiedyś swojej wielkiej szansy za oceanem – zakończył Brodziński.

Radosław Patroniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.