Marek Długopolski

Wielka Brytania. Szlakiem z dreszczykiem po Edynburgu

Wielka Brytania. Szlakiem z dreszczykiem po Edynburgu Fot. 123rf
Marek Długopolski

Okrutna śmierć, krwawe tortury, ofiary z ludzi... XIX-wieczna Szkocja nie była krainą mlekiem i miodem płynącą.

Kat tego dnia był w doskonałym humorze. A może dobrze mu zapłacono? Dlaczego? Wyciągnął bowiem gwoździe z uszu nieszczęśnika. A przecież mógł odciąć uszy, pozostawiając je - ku przestrodze - przybite do deski. - Dlaczego tak robiono? Żeby złodziej na zawsze zapamiętał, że kraść nie wolno! To były straszne czasy - opowiada nasza przewodniczka.

XIX-wieczna Szkocja nie była krainą mlekiem i miodem płynącą. Edynburg również nie należał do najbardziej przyjaznych miast świata. O jego mrocznej przeszłości przypominają dziś tajemnicze postaci, jak duchy krążące po Royal Mile - wokół Mercat Cross.

Mroczne tajemnice

- Niegdyś ogłaszano tutaj najważniejsze decyzje państwowe. Parę zacnych głów tu również spadło - stwierdza zakapturzona, ubrana na czarno dziewczyna. - Ówczesne sądownictwo było srogie. Za byle przewinienie skazywano na tortury, obcięcie członków, wieszano i palono na stosie - dodaje, ściszając głos.

Wokół Mercat Cross, niewielkiej kamiennej budowli, zebrała się spora międzynarodowa grupa. - Jeśli jesteście gotowi wyruszyć w najstraszniejsze zakamarki Edynburga, to idziemy - mówi bladolica dziewczyna. Prowadzi wąskimi uliczkami, oświetlonymi jedynie przez blask księżyca, zanurza się w mroczne zaułki. Co jakiś czas przystaje jednak, by opowiedzieć o obcinaniu palców, wbijaniu gwoździ do uszu, ćwiartowaniu, łamaniu kości, podrzynaniu gardeł, wypruwaniu wnętrzności, ścinaniu, wieszaniu, a także innych wymyślnych torturach.

Nasz „duch” opiekuńczy w pewnym momencie otwiera niewielkie, wąskie drzwi. Znika w mroku. Schodzimy w dół. Przed nami strome schody, potem kawałek płaskiej podłogi, kolejne schody... Po paru minutach kręcenia się tracimy orientację, gdzie jesteśmy. Pochłania nas przepastny labirynt słabo oświetlonych piwnic pod południowym mostem.

- W tych niewielkich pomieszczeniach gnieździli się najbiedniejsi - opowiada nasza przewodniczka. „Mieszkanie” ma może 7 m długości, 5 m szerokości i ze 4 m wysokości. - Niełatwo to sobie wyobrazić, ale w takich warunkach żyły kilkunastoosobowe rodziny. Nie miały światła, bieżącej wody, kanalizacji, a smród był potworny. Ich najwierniejszymi towarzyszami były jedynie szczury, tysiące szczurów - dodaje.

- W mrocznych czeluściach rządzili bandyci, strach, przemoc i gwałt. Dochodziło do mordów, a może nawet kanibalizmu. Przetrwać mogli tylko najsilniejsi i najbardziej brutalni - przewodniczka nie oszczędza słuchaczy.

Wylęgarnia zarazy

Mary King’s Close, to labirynt dawnych mieszkań, a także wąskich, stromych uliczek.

- Zaglądają tu nawet łowcy duchów. To miejsce nawiedzone. Zamurowano tu kilkuset ludzi - twierdzi przewodniczka.

Dlaczego? - Wszystko przez dżumę, która w XVII stuleciu spustoszyła Edynburg. Wylęgarnią zarazy miały być m.in. rynsztoki biedoty mieszkającej na stromym stoku. By zaraza się nie rozprzestrzeniała zarządzono kwarantannę. A najskuteczniejszym sposobem jej przeprowadzenia miało być zamurowanie ulicy z obydwu jej stron. W ten sposób na śmierć skazano kilkuset ludzi - kontynuuje straszną opowieść. Gdy po roku rozkuto ceglane mury, można było już tylko wywieźć doczesne szczątki najbiedniejszych mieszkańców.

Potem średniowieczna uliczka i mieszkania przy niej się znajdujące zostały ponownie zamurowane. Na tak powstałym, równym terenie wzniesiono, nowe piękne kamienice. O podziemiach, kryjących mroczne tajemnice, zapomniano na lata. Dopiero w 1989 r. ponownie je odkryto, a w 2003 r. udostępniono turystom.

Inną miejscową specjalnością było wykradanie zwłok z cmentarzy. Dlaczego tak się działo? Wszystko przez gwałtowny wzrost liczby osób studiujących anatomię i zmniejszenie się liczba nieboszczyków.

- Według miejscowego prawa bezkarnie można było kroić tylko ciała przestępców. Na początku XIX stulecia nie było ich jednak aż tylu, ilu potrzebował miejscowy uniwersytet - opowiada nasza opiekunka. Powstały więc gangi hien cmentarnych zajmujące się wykopywaniem zwłok z grobów. „Rabusie potrafili wykraść ciało między patrolami nocnej straży. Dokładnie też po sobie sprzątali. Gdy więc następnego dnia krewni zmarłego rozpaczali nad jego grobem, nikt nie przypuszczał, że jego ciało znajduje się na jakimś stole do anatomii” - pisał Hugh Douglas.

To i tak nic. Dwaj Irlandczycy, William Burke i William Hare, z dostarczania świeżych ciał - zamordowanych prze siebie osób - uczynili intratny biznes. Za pierwszego nieboszczyka - jeszcze zmarłego z naturalnych przyczyn - otrzymali 7 funtów. Powędrowało ono w dużym worku do pracowni anatomii prof. Knoxa... W sumie przez jedenaście miesięcy dwaj Irlandczycy uśmiercili co najmniej 16 osób.

***

W edynburskim Last Drop skazańcy otrzymywali zaś ostatnią kroplę whisky. Dzisiaj w tym pubie można spotkać ich duchy oraz sporo… turystów.

"Magnes. Kultura Gazura" (odc. 22)

Źródło: gazetakrakowska.pl/dziennikpolski24.pl

Marek Długopolski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.