Sprawa reparacji za II wojnę światową to tylko narzędzie propagandowe w polskiej polityce wewnętrzej

Czytaj dalej
Fot. Fot.fotopolska.eu
Hanna Wieczorek

Sprawa reparacji za II wojnę światową to tylko narzędzie propagandowe w polskiej polityce wewnętrzej

Hanna Wieczorek

Nie możemy stosować selektywnego podejścia do przeszłości - mówi profesor Jerzy Maroń, wrocławski historyk. - Jeśli uważamy, że państwo polskie nie istniało przed 1989 rokiem, unieważniamy tym samym wszystkie ustawy i dekrety wydane od 1945 roku.

Jak to jest z tymi reparacjami? Niemcy powinni zapłacić nam odszkodowanie za II wojnę światową?

Takie stwierdzenia są bez sensu! Wynikają z intelektualnego niechlujstwa, słabości ekip rządzących Polską po 1989 roku i bardzo selektywnego podejścia do przeszłości. Ale zanim wytłumaczę, dlaczego tak mówię, proponuję cofnąć się znacznie dalej. Do roku 1870.

Prawie 150 lat? Dlaczego?

Ponieważ jeśli rozmawiamy o reparacjach, jakie nałożono na Niemcy po II wojnie światowej, trzeba wiedzieć, dlaczego tak się to wszystko potoczyło. A zaczęło się od wojny francusko-pruskiej. Zwycięzcy Prusacy kazali Francuzom zapłacić odszkodowanie w wysokości 200 milionów marek w złocie za koszty poniesione podczas wojny! Na owe czasy była to kwota niewyobrażalnie wysoka.

Prusacy do kwoty reparacji wliczyli nawet cenę sukna, na którym podpisywano porozumienie pokojowe! A za pieniądze, które otrzymali, budowali szeroko rozumianą infrastrukturę, a więc na szpitale, szkoły i regulację rzek, w naszym przypadku Odry, czyli te wszystkie śluzy, jazy, zresztą w podobnym stylu wybudowane. Chodząc po Wrocławiu możemy zobaczyć też inne budowle wzniesione z francuskich reparacji, od kompleksu klinik przy ul. Marii Skłodowskiej-Curii, poprzez szpital Wszystkich Świętych na placu Jana Pawła II, po szkoły takie jak IX i XVII Liceum Ogólnokształcące czy podstawówkę przy ulicy Składowej.

Francuzi reparacje zapłacili.

Sprawili się znakomicie i reparacje spłacili błyskawicznie. Ale nie zapomnieli o nich. Leon Gambetta, ówczesny premier Francji, powiedział: „O rewanżu nie należy mówić, o rewanżu należy myśleć”. To była dyrektywa polityki francuskiej przez całe następne czterdzieści lat z niewielkim okładem. I kiedy w 1914 roku wybuchła wojna, wielka jak ją wtedy nazwano, społeczeństwo francuskie oraz kolejne rządy, bez względu na zmieniające się konfiguracje polityczne, były nastawione na jedno - na rewanż za 1870 rok.

I zrewanżowali się?

Tak, przekonali Brytyjczyków i Amerykanów do tej, jak się później okazało, przestarzałej już formy reparacji. Koniec końców wyszło na to, że Niemcy dostali więcej pożyczek na ratowanie gospodarki, niż zapłacili odszkodowań za I wojnę światową. Zresztą, gdyby musieli je spłacać zgodnie z planem, ostatnią transzę zapłaciliby w latach 80. XX wieku.

A co przestarzałego jest w odszkodowaniu za koszty poniesione podczas wojny?

Przestarzała była forma owej spłaty. Po I wojnie światowej kwestia reparacji splotła się z rewizją granic, a do tego dochodziły punkty traktatu wersalskiego ograniczające w bardzo poważnym stopniu suwerenność militarną państw Osi. Nie tylko Niemiec, ale także Bułgarii, Węgier, Austrii. To był cały węzeł gordyjski zagadnień związanych z geopolitycznymi, społecznymi, politycznymi i gospodarczymi konsekwencjami I wojny światowej.

Wszystko to skupiło się jak w soczewce w kwestii reparacji, a raczej braku ich spłaty ze strony Niemiec.

Niemcy mieli sporo szczęścia.

Trzeba przyznać, że dyplomaci Republiki Weimarskiej sprawili się w tej sprawie znakomicie, zwłaszcza Gustav Stresemann. Trzeba pamiętać też o fatalnej sytuacji gospodarczej Niemiec z galopującą hiperinflacją. A dopomogli im Brytyjczycy i ich polityka imperialna z anachronicznym już myśleniem o sytuacji poza Europą, czyli w Afryce oraz Azji, i konkurencji francuskiej. Brytyjczycy okazali się mało rozgarniętymi ludźmi, nie pierwszy raz zresztą. Wszystko to doprowadziło do zawieszenia spłat reparacji, a potem przyszedł rok 1933 i odłożenie tej kwestii ad acta

O jakich kwotach mówimy? Ile Niemcy mieli zapłacić państwom Ententy po I wojnie światowej?

Bardzo dużo… W Wersalu kwoty reparacji nie ustalono, zrobiono to później, chociaż też nie do końca. Niemcy plan reparacyjny przyjęły w roku 1924. Został on ustalony przez specjalną komisję, którą kierował Charles Gates Dawes. Komisja nie podała całej kwoty reparacji, natomiast określiła wysokość rocznych spłat. Pierwsze wynosiły miliard marek, ale w 1929 roku sięgnęły już 2,5 miliarda. Dawes zakładał, że po pewnym czasie nastąpi ponowne uregulowanie sprawy odszkodowania za I wojnę światową. Nie nastąpiło, bowiem przyszedł wielki kryzys i 20 czerwca 1931 roku prezydent USA Herbert Hoover - nie mylić z dyrektorem FBI Edgarem Hooverem - ogłosił moratorium, czyli zawieszenie płatności wszystkich długów międzynarodowych, w tym reparacji. Moratorium nie wzbudziło większego zainteresowania, ale od 1931 roku Niemcy nie zapłaciły już ani jednej marki. Stąd właśnie przekonanie wielkiej trójki, a więc Roosevelta, Churchilla i Stalina, że płatności w żywej gotówce nie mają większego sensu. Przywódcy aliantów zdawali sobie sprawę, że to nie jest świat XIX wieku i nie jest to wojna, której koszty dałoby się zrekompensować poprzez gotówkową spłatę. Założenie słuszne, ale realizacja to było już coś zupełnie innego.

Stalin nie chciał gotówki?

Pewnie się pani zdziwi, ale nie chciał. Pamiętał doskonale, jak Lenin rozwiązał tę sprawę po I wojnie światowej. Bolszewicy podpisując w 1922 roku we włoskim mieście Rapallo traktat w z Republiką Weimarską zrezygnowali z płacenia żywą gotówką. Wybrali wówczas opcję zerową, czyli wzajemną rezygnację z wszelkich roszczeń. Lenin nie domagał się odszkodowania od Niemców, którzy zajęli znaczną część Rosji i wywozili wszystko, co mogli wywieźć. Na przykład na Ukrainie ładowali do wagonów czarnoziem i wysyłali go do Niemiec, by tam użyźniać ziemię.

A za co bolszewicy mieli płacić Niemcom?

Niemcy zrezygnowali z odszkodowań za nacjonalizację i przejęcie przez Rosjan majątków niemieckich firm. To była opcja zerowa - coś za coś. Oczywiście podejrzewano, że traktat w Rapallo ma drugie dno, że istnieje tajny sojusz niemiecko-rosyjskich, ale to już inna sprawa.

Stalin wykorzystał te doświadczenia i uznał, że lepszy wróbel w garści? To znaczy zadowolił się maszynami oraz częścią niemieckiej produkcji, rezygnując z pieniędzy?

Podstawową sprawą było rozstrzygnięcie, co zrobić z Niemcami po II wojnie światowej. Część środowisk politycznych w Stanach Zjednoczonych lansowała pogląd, że Niemcy należy zamienić w kraj rolniczy. Podzielić kilkadziesiąt niezależnych podmiotów, by powstała taka sześćdziesięciomilionowa Dania. Myślano tak: żadnego przemysłu. Niech mają sobie, to co wymarzyli dla nich naziści. To znaczy gospodarstwa rolne, z krowami, mlekiem, masłem i niech sobie z tego żyją.

Ciekawy plan.

Ale jak wiemy, nic z tego nie wyszło. Przyjęto koncepcję przedstawioną w Jałcie, ostatecznie potwierdzoną w Poczdamie regulującą formy reparacji wojennych. Uznano więc, że odszkodowanie zostaną wypłacone w formie maszyn oraz dostaw z powojennej produkcji przemysłowej. Większość tych reparacji miała zostać spłacona ze stref okupacyjnych, które zajęli zainteresowani. W Poczdamie ustalono też, że Polska otrzyma reparacje i będzie to 15 procent odszkodowania wypłaconego przez Niemcy Związkowi Sowieckiemu. A więc sowiecka strefa, późniejsze NRD, to miał być główny obszar reparacji. Przy czym warto pamiętać, że obecne polskie ziemie, niegdyś zwane Odzyskanymi, były traktowane przez Rosjan jako obszar niemiecki, a więc objęty reparacjami.

Tak, wszyscy wiemy, że Rosjanie zanim przekazali te tereny Polakom, wywieźli stąd wszystko co się dało wywieźć.

Na szczęście nie wszystko wywieźli. Ponadto, co nie jest już związane z reparacjami, Stalin podjął decyzję, że żołnierze w zależności od stopnia mieli prawo wywieźć z Niemiec łupy wojenne. Grabiono więc na potęgę, a jak już mówiłem, ziemie te w pojęciu sowietów, były terenem Niemiec, do przejęcia przez polską administrację.

Batiuszka Stalin był bardzo łaskawy dla żołnierzy. Oczywiście nie swoim kosztem.

Były więc dwie sfery czy też może dwa poziomy wywożenia rabunkowego niemieckich dóbr. To oficjalne, traktowane jako reparacje i to, nieoficjalne, czyli łupy wojenne zwane trofiejami. Dla sprawnego wywożenia ciągów produkcyjnych w ramach reparacji powołano specjalne komandy trofiejne na szczeblu każdego frontu i armii, które miały to zorganizować. To był cały system, inną sprawą jest, jak on działał. Okazało się, że najczęściej po przetransportowaniu na miejsce wszystkie urządzenia, często bardzo precyzyjne, nadawały się jedynie na złom. Sowieci zrobili to zupełnie bez sensu. Wydaje się to tym dziwniejsze, że przecież mieli doświadczenia w ewakuowaniu własnych zakładów przemysłowych za front w 1941 roku. W przypadku reparacji wojennych jakoś nie potrafili z tych skorzystać doświadczeń.

No dobrze, dostaliśmy Ziemie Odzyskane, ale to przecież nie były reparacje wojenne tylko rekompensata za utracone Kresy Wschodnie.

To prawda. Konferencja Poczdamska ustaliła procent reparacji, jaki nam się należał i wiadomo było, że mieliśmy je dostać z sowieckiej strefy okupacyjnej. Ziemie Odzyskane były zaś rekompensatą za zmianę granic. O takim rozwiązaniu zaczęto mówić już w Teheranie, potem w Jałcie, a w Poczdamie oficjalnie to już przyklepano.

Moim zdaniem zmiana była pozytywna, choć oczywiście stan Ziem Odzyskanych był znacznie gorszy, niż można byłoby się spodziewać. Proszę pamiętać, że masyw Sudetów, niemal dosłownie na linii uskoku tektonicznego, Bolesławiec, Złoto-ryja, Złoty Stok, cały okręg wałbrzyski, kotlina kłodzka, nie był objęty walkami, nie było więc też zniszczeń.

Profesor Marczak w swojej habilitacji dokładnie opisał, jak się toczyły rozmowy na temat przejmowania tych ziem oraz jakie były koszty z tym związane. I trzeba sobie powiedzieć, że choć oficjalnie nigdzie tego nie odnotowano, sowieci uważali, że Ziemie Odzyskane wraz z ich potencjałem gospodarczym, załatwiają problem reparacji. Takie opinie wielokrotnie padały w różnych rozmowach.

A więc jednak rekompensata za utracone ziemie i reparacje zlały się w jedno...

Generalnie cała ta sprawa szybko przestała mieć jakiekolwiek znacznie. W roku 1953, kiedy mieliśmy już dwa państwa niemieckie, jak to mawiali dowcipnisie, jedyne w Europie kraje na „e” czyli enerde i eneref, ZSRR zrzekł się reparacji. Polska Rada Państwa oczywiście zrobiła to samo. I tak od 1 stycznia 1954 roku Niemiecka Republika Demokratyczna nie musiała już płacić reparacji. W gruncie rzeczy od tego momentu ta kwestia została zamknięta.

Ta kwestia? A były i inne?

Tak, ponieważ mówiliśmy do tej pory o odszkodowaniach płaconych w skali państwa. Odrębną sferą był odszkodowania indywidualne za obozy koncentracyjne i pracę przymusową. Tę sprawę wzięła na siebie RFN, jako że czuła się spadkobiercą Niemiec przez cały okres ich istnienia. Rząd RFN rozpoczął regulację tej kwestii od końca lat 60. XX wieku. Zasady odszkodowań ustalano z po-szczególnymi państwami, które miały przekazywać otrzymane pieniądze własnym obywatelom.

Polska znalazła się na szarym końcu, bo porozumienie Gierek-Schmidt podpisano dopiero w 1975 r. Regulowało ono pożyczkę (umorzoną), łączenie rodzin i właśnie odszkodowania, które jak dobrze pamiętam, realizowane były do początku lat 80. XX wieku. Ale to były konkretne, ludzkie sprawy. Tu dodam, że z rodzinnej historii wiem, iż w całej tej sprawie postawa RFN nie była zbyt jasna i klarowna. Mój przyszywany wujek spędził dwa lata w obozie karnym w Norwegii, w której zamieszkał po wojnie. I okazało się, że ponieważ nie przyjął norweskiego nazwiska, odszkodowanie dostał prawie jako ostatni, a na dodatek znacznie niższe niż Norwegowie, którzy byli razem z nim w tym obozie. Potraktowano go jako Polaka, choć był już wtedy obywatelem Norwegii.

No dobrze, uporządkujmy to trochę, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. O reparacjach zaczęto myśleć od pierwszego spotkania wielkiej trójki w Teheranie.

Od Teheranu wiadomo było, że jakoś trzeba będzie zrekompensować straty. Choć trzeba sobie powiedzieć, że Amerykanie żadnych strat nie ponieśli, zarobili nawet na II wojnie światowej, podobnie jak na pierwszej. Chodziło o odszkodowanie za zniszczenia, jakie spowodowali Niemcy w wyniku działań wojennych na terenie Europy Środkowej, właściwie należałoby powiedzieć na obszarze Polski i Związku Radzieckiego.

Z roszczeniami wystąpiła także Wielka Brytania. W jej przypadku chodziło o straty poniesione w wyniku nalotów, choć w porównaniu z Polską i ZSRR to był pikuś. Reparacje były także formą kary. Zwycięzca chciał, zgodnie z tradycyjnym myśleniem średniowiecznym czy wczesnonowożytnym, zarobić na wojnie. A przynajmniej zniwelować swoje wydatki.

W Teheranie uznano, że międzywojenny model reparacji jest nietrafiony.

Tak, zdawano sobie sprawę z nieefektywności reparacji nałożonych po I wojnie światowej na Niemcy. Wynikało to z faktu, że zmieniła się gospodarka. Może jeszcze nie była globalna, ale na pewno już światowa. Na rozwiązaniu, jakie przyjęto w Teheranie zaważyło także przekonanie, że źródłem militaryzmu niemieckiego obok pruskiej szlachty, junkrów, był niemiecki kapitał wielkoprzemysłowy. Miało to być więc pośrednie uderzenie właśnie w ten pruski czy też niemiecki militaryzm. Poza tym już od Jałty zastanawiano się, jak wyżywić Niemców po wojnie, utrzymać ich na jakimś tam poziomie egzystencji.

Polska straciła na geopolityce...

Polska niewątpliwie straciła na tym, że jej roszczenia nie zostały potraktowane odrębnie. Oczywiście do Poczdamu przyjechała już delegacja Rządu Jedności Narodowej, a więc rządu uznawanego przez całą wielką trójkę. W przypadku naszego kraju było to sprzęgnięte z owym przesunięciem granic do linii Odry i Nysy Łużyckiej. Proszę pamiętać, że cała sprawa nie przeszła bezproblemowo. Nasi aktualni wielcy przyjaciele - Brytyjczycy, sprzeciwiali się takiemu rozwiązaniu. Churchill twierdził, że nie można dać Polsce tyle obszarów niemieckich, bo Polacy ich nie zagospodarują.

Jak to dobrze mieć przyjaciół. Wróćmy do Poczdamu, zapadły tam końcowe ustalenia, mówiące, że Polska będzie procentowo uczestniczyć w sowieckich reparacjach. Z pewnym zawieszeniem to, że reparacje ściągano z terenów, które miały Polsce przypaść…

...oficjalnie po traktacie pokojowym, który jak wiadomo formalnie nigdy nie został podpisany. Faktycznie za ostateczne zamknięcie II wojny światowej uznaje się różne traktaty międzynarodowe, nie tylko bilateralne, ale także multilateralne (wielostronne). Za pierwszy z takich traktatów uważa się podpisany w 1974 roku akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. A drugi to dopiero konferencja dwa plus cztery z roku 1990, która otworzyła drogę do zjednoczenia Niemiec.

To są porozumienia multilateralne, natomiast jeśli chodzi porozumienia bilateralne to trzeba zacząć od roku 1970 i porozumienia Cyrankiewicz-Brandt, czyli uznanie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, a później ratyfikacja tego układu przez Sejm i Bundestag. Sprawę zamknął traktat z 1990 roku. Jak pani pamięta, wcale nie było tak łatwo dogadać się z Helmutem Kohlem w kwestii uznania zachodniej granicy Polski. I choć istnieją środowiska w Niemczech, na szczęście coraz słabsze, które domagają się odszkodowania na mienie pozostawione na Wschodzie, to ich roszczenia nie są uznawanie przez państwo niemieckie.

Powiernictwo Pruskie...

Chociażby, ale podkreślam, że rząd niemiecki zupełnie się od tych roszczeń odciął.

Moment, w którym podpisano zrzeczenie się reparacji, deklaracja PRL w 1953 roku, zamyka sprawę reparacji?

Zamyka.

I mówienie, że Niemcy nam tych reparacji nie zapłacili jest niekoniecznie prawdziwe?

Jest bez sensu. Wynika z intelektualnego niechlujstwa i słabości ekip rządzących Polską po 1989 roku. Mamy dwie wersje widzenia przeszłości prezentowane przez owe ekipy - wąską i szeroką.

Wąska mówi, że PRL skończył się w roku 1989. Według tej wersji państwo polskie nie istniało od 1945 do 1989 roku, choć formalnie PRL ustanowiono dopiero w roku 1952. W związku z tym ustawodawstwo wewnętrzne nie obowiązuje. Wersja szersza, bardziej radykalna mówi, że ów wraży twór zakończył swój żywot dopiero w roku 2015. Przy czym obie postawy są wysoce selektywne w traktowaniu przeszłości. Bo przecież w takim ujęciu przeszłości ustawy oraz przepisy niższego rzędu uchwalone do tego momentu są nieważne.

Co to oznacza? Ano w pierwszym rzędzie, że reforma rolna, która przecież była wprowadzona dekretem, jest nieważna. Ziemię trzeba zwrócić przedwojennym właścicielom. Proszę to powiedzieć w Kieleckiem i Lubelskiem. Majątek Kościoła na Ziemiach Odzyskanych nie istnieje….

Jak to???

Polski Kościół na tym obszarze nie jest sukcesorem Kościoła niemieckiego, majątek został przekazany mu przez państwo. W takim ujęciu historii nic się Kościołowi nie należy, ba, musi zwrócić wieloletnie koszty utrzymania parafiom protestanckim, bo na przykład we Wrocławiu, przecież, za wyjątkiem Ostrowa Tumskiego, żyli w większości protestanci. Tego żadna ekipa po roku 1989 nawet nie próbowała ruszyć. Jako że państwo polskie nie istniało, zamiast niego istniał jakiś wrogi twór, trzeba zwrócić znacjonalizowane mienie oraz spłacić kapitał niemiecki, francuski, brytyjski i inny, który na terenie Polski miał swoje majętności. Nieważna jest konfiskata majątków obywateli III Rzeszy, zarządzona przez KRN, trzeba więc tych ludzi spłacić. Czyli wypłacić odszkodowania za wszystko na Ziemiach Odzyskanych, podkreślam wszystko - we Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku, Oławie, Oleśnicy czy Ludwikowicach Kłodzkich. Czy nam się to podoba, czy nie, PRL istniał, był uznanym podmiotem prawa międzynarodowego. A więc, jedyne co można zrobić, to dochodzić odszkodowania za nieprawidłowe przejmowanie przez państwo majątków z punktu widzenia ówczesnego prawa. Nie ma tutaj zmiłuj się.

Hmm, wyciąga Pan daleko idące wnioski.

Obecna władza proponuje wersję hard, w związku z tym nie jesteśmy w Unii Europejskiej, NATO, granica też nie jest ważna, bo traktat z Kohlem został podpisany przez quasiagenta Mazowieckiego… Najmniej emocji reparacje wojenne budzą w Niemczech. Tam komentatorzy i politycy niemieccy mówią, że jest to wyłącznie zagrywka w polskiej polityce wewnętrznej.

Z PROFESOREM JERZYM MARONIEM ROZMAWIAŁA HANNA WIECZOREK

Profesor Jerzy Maroń jest polskim historykiem, specjalizującym się w historii nowożytnej oraz historii wojskowości; nauczyciel akademicki związany z Uniwersytetem Wrocławskim. Profesor uważa, że domaganie się dzisiaj reparacji wojennych jest bezsensowne, ale przyznaje, że podobał mu się pomysł Lecha Kaczy ńskiego, który postanowił wystawić „rachunek” za zniszczoną Warszawę, w momencie, kiedy Powiernictwo Pruskie zapowiedziało, że wystąpi na drogę sądową o odszkodowania dla tak zwanych Wypędzonych.

Hanna Wieczorek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.