Pisarze na frontach wojny 1920 roku: lance do boju, pióra w dłoń, bolszewika goń, goń, goń...

Czytaj dalej
Fot. reprodukcja
Wiesław Pierzchała

Pisarze na frontach wojny 1920 roku: lance do boju, pióra w dłoń, bolszewika goń, goń, goń...

Wiesław Pierzchała

Jak znani pisarze opisywali znamienne dla Polski i Europy wydarzenia z wojny polsko-radzieckiej, której przełomem stała się bitwa warszawska zwana cudem nad Wisłą? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w książce „Szlakiem zwycięstwa. Relacje literatów z wojny 1920 roku”, wydanej przez LTW.

Przez wiele lat sporo emocji budziło określenie cud nad Wisłą. Sympatycy sanacji i Piłsudskiego przekonywali, że w ten sposób, poprzez ingerencję Opatrzności, chciano odebrać Marszałkowi zasługi w pogromie Armii Czerwonej nad Wisłą. Nic bardziej mylnego. Choćby z tego względu, że samo określenie powstało... przed bitwą warszawską. Otóż- jak pisze prozaik i krytyk literacki Adam Grzymała-Siedlecki - jako pierwszy użył je Stanisław Stroński na łamach gazety „Rzeczpospolita”. On to w obliczu zbliżania się bolszewików do Warszawy wyraził nadzieję i optymizm, że wkrótce nastąpi cud nad Wisłą, który całkowicie odmieni losy wojny. W ten sposób polityk i publicysta narodowej demokracji nawiązał do określenia cud nad Marną, kiedy to w 1914 roku Francuzi nieoczekiwanie powstrzymali napór wojsk niemieckich.

Obdarty ze skóry koń jako symbol władzy radzieckiej

Pamiętajmy, że latem 1920 roku sytuacja była dla nas fatalna. Żołnierze byli w ciągłym odwrocie z głębokich Kresów. Stąd ich wycieńczenie, przygnębienie i niewiara w zwycięstwo. Niektórzy ciskali karabiny w krzaki i znikali. Wydawało się, że nic już nie powstrzyma krwawych watah Budionnego i Tuchaczewskiego przed zajęciem stolicy i całego kraju. Stało się jednak inaczej i Polska - a z nią Europa - zostały uratowane.

Prawdziwą perełką w książce jest znakomite opowiadanie „Koń na wzgórzu” Eugeniusza Małaczewskiego, który walczył z bolszewikami piórem i mieczem. Niestety, jego wielki talent tylko w części został spożytkowany. Przegrał walkę z gruźlicą mając zaledwie 27 lat. Narrator opowiadania podczas naszej ofensywy w 1920 roku po sześciu latach powraca do swego dworu i folwarku na Ukrainie, w którym zostawił siostrę. Jest pełen czarnych przeczuć. I nie myli się.

Okazuje się, że siostra - uciekając przed napastliwymi, czerwonymi sołdatami - rzuciła się do głębokiej studni. Zanim jej ciało wpadło do wody zostało straszliwie poranione o ostre, wystające kanty kamiennych cembrowin. Dwór został ograbiony i zdewastowany: książki spalone, meble i obrazy porąbane, a w każdym kącie były cuchnące odchody tych, którzy chcieli nam zafundować „świetlaną przyszłość”. Tak właśnie wyglądały dwory na Kresach po przejściu bolszewików. I jeszcze jeden wstrząsający obraz: na pobliskim wzgórzu stał koń obdarty ze skóry. Milczący i cierpiący. Miał złamaną nogę, więc sołdaci go nie wzięli. Zdjęli za to z niego skórę, którą zabrali, a okaleczone zwierzę porzucili. Tytułowy koń jest tutaj wielką metaforą i swoistym memento - symbolem władzy radzieckiej.

Marchlewski w Wyszkowie: - Miałeś, chłopie, złoty róg

W książce mamy też słynne, zakazane w PRL, opowiadanie Stefana Żeromskiego „Na probostwie w Wyszkowie”. Pisarz przybywa do tego miasteczka nad Bugiem i jest goszczony na plebanii przez księdza proboszcza, który opowiada o niedawnym pobycie pod jego dachem trzech znanych renegatów mających utworzyć rząd moskiewski w Warszawie.

Byli to: Feliks Dzierżyński, Feliks Kon i Julian Marchlewski, którzy w takim popłochu uciekali przed naszymi żołnierzami, że porzucili cukier w kostkach będący wtedy oznaką luksusu. Uciekając Marchlewski gorzko westchnął: „Miałeś chłopie złoty róg, ostał ci się ino sznur”. Okazało się, że autor „Przedwiośnia” znał czerwonych dygnitarzy. Kona jako sędziego spotkał na pamiętnym procesie oskarżonego o współpracę z Ochraną Stanisława Brzozowskiego w Krakowie, zaś Marchlewskiego i Różę Luksemburg widywał w bibliotece na zamku w Rapperswilu. Nie zetknął się za to z „żelaznym Feliksem”, którego nazwisko - jak podkreśla Żeromski - wywoływało u niego torsje i duszności.

Niestety, opowiadanie kończą dywagacje podlane ciężkostrawnym sosem socjalizmu. „Precz z reakcją!”- woła gromko Żeromski i wpadając w koleiny walki klasowej zapewnia, że Polska nie jest ani „narodem panów i szlachty”, ani - niosącym „klęskę postępu świata” - „żandarmem burżuazyjnej Europy”, którego ocaliła „biała armia Piłsudskiego”.

Wiesław Pierzchała

Jestem dziennikarzem w redakcji "Dziennika Łódzkiego". Jestem sprawozdawcą sądowym i opisuję najciekawsze procesy i rozprawy. Ponadto zajmuję się policją, prokuraturą, tematyką historyczną oraz związaną z łódzkimi zabytkami i rodami fabrykanckimi. Regularnie omawiam na łamach gazety nowe książki o tematyce historycznej.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.