Paweł Stachnik

Dwa miesiące oblężenia Zbaraża

Nacierający Kozacy. Kadr z filmu „Ogniem i mieczem” w reżyserii Jerzego Hoffmana, na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza Fot. fot. archiwum/Wikipedia Nacierający Kozacy. Kadr z filmu „Ogniem i mieczem” w reżyserii Jerzego Hoffmana, na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza
Paweł Stachnik

22 sierpnia 1649 skończyło się oblężenie polskiego obozu. Kilkanaście tysięcy obrońców przez 56 dni stawiało czoło o wiele liczniejszym siłom kozackim i tatarskim. Polską obroną faktycznie kierował Książę Jeremi Wiśniowiecki. Kozacy po raz pierwszy przekonali się, że Polacy nie są łatwym przeciwnikiem.

Klęski zadane przez Chmielnickiego Rzeczypospolitej w bitwach pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Piławcami wywołały w kraju szok. Kozacy, owszem, buntowali się od czasu do czasu, ale wszystkie ich dotychczasowe powstania były z łatwością tłumione. Tymczasem ten bunt przybrał o wiele większe rozmiary niż zwykle, w dodatku jego przywódca wykazał się zaskakująco dużymi umiejętnościami wojskowymi i dyplomatycznymi. Tak oto sprawa kozackiej ruchawki na Ukrainie niespodziewanie przerodziła się w coś dużo poważniejszego niż się początkowo zdawało.

Odbudowa wojska

Po śmierci schorowanego króla Władysława IV Wazy (20 maja 1648 r.) nowym władcą w listopadzie tego roku wybrany został jego przyrodni brat – Jan Kazimierz. Zarówno nowy król, jak i większość szlacheckiego społeczeństwa, byli świadomi wagi sytuacji. Armia koronna została zniszczona w trzech bitwach, opanowana przez buntowników Ukraina spłynęła krwią, a wojska Chmielnickiego jeszcze niedawno stały pod Zamościem.

Sejm koronacyjny podjął wobec tego ważne uchwały mające na celu odbudowę wojska. Miała powstać licząca 19 tys. żołnierzy armia koronna, a Litwa zobowiązała się wystawić 10 tys. żołnierzy. O powadze sytuacji świadczył fakt, że mimo tradycyjnych walk politycznych na sejmie, obrady nie zostały zerwane, a szlachta zgodziła się na zapłacenie na wojsko nadzwyczajnych podatków.

Jako że hetmani koronni znajdowali się w niewoli, sejm mianował trzech regimentarzy „o równej władzy”, mających w zastępstwie dowodzić armią: Stanisława Lanckorońskiego, Andrzeja Firleja i Mikołaja Ostroroga. Wszyscy spodziewali się, że naczelne dowództwo obejmie wojewoda ruski książę Jeremi Wiśniowiecki, znany z twardego podejścia do Kozaków. Wiśniowieckiego nie lubił jednak nowy król, więc jego kandydatura przepadła, co zresztą wywołało niezadowolenie w wojsku.

Równolegle z przygotowaniami militarnymi prowadzono akcję dyplomatyczną. Jan Kazimierz śląc poselstwa i listy starał się nie dopuścić do sojuszu Moskwy i Siedmiogrodu z Kozakami, Chmielnickiego zaś chciano ugłaskać, wysyłając mu buławę hetmańską (samowolnie nazywał się hetmanem) i królewski sztandar. Mimo to latem 1649 r. wojna rozgorzała na nowo.

Książę, prowadź!

Liczące 10 tys. żołnierzy wojska koronne ruszyły na Ukrainę, likwidując po drodze mniejsze oddziały kozackie. Gdy jednak okazało się, że nadciągające siły kozackie są znacznie większe (około 40 tys. ludzi), koronni cofnęli się na zachód, aż pod Zbaraż koło Tarnopola. Tam regimentarze zastanawiali się, co robić.

– Zamknięcie się w ufortyfikowanym obozie wynikało także po części z taktyki wojsk koronnych, wypracowanej od stulecia, tzn. od czasów hetmana Jana Tarnowskiego. To on wymyślił taktykę bitwy obronno-zaczepnej opartej o obóz, czego dobrym przykładem bitwa pod Obertynem w 1531 r. To samo robili kolejni hetmani: Zamoyski, Żółkiewski, Koniecpolski i to samo zrobił regimentarz Firlej w Zbarażu – mówi Kacper Śledziński, krakowski pisarz książek historycznych, autor wydanego w serii Historyczne Bitwy „Zbaraża 1649”.

Jak podaje Ludwik Kubala w „Szkicach historycznych” (korzystał z nich Sienkiewicz przy pisaniu „Ogniem i mieczem”), regimentarze nie byli w stanie wzbudzić wśród wojska zaufania do siebie i utrzymać żołnierzy w posłuszeństwie. Mnożyły się dezercje; niebawem z 10 tysięcy obrońców zostało 6 tysięcy.

W takiej sytuacji rozsądkiem wykazał się wspomniany Andrzej Firlej, który wysłał posłów do Jeremiego Wiśniowieckiego zapraszając do go obozu i oferując mu naczelne dowództwo. 
7 lipca 1649 r. Wiśniowiecki na czele 3 tys. ludzi wjechał do twierdzy. Jego pojawienie się poprawiło nastroje wśród załogi – ogarnięci entuzjazmem żołnierze obiecali, że dwa kwartały będą służyć za darmo.

Zbaraż, czyli kurnik

Leżący około 130 km na wschód od Lwowa Zbaraż był niewielkim miasteczkiem z trzech stron otoczonym wodą – dwoma stawami, bagnami i rzeką Gniezną, z czwartej zaś chronionym fosą i drewnianym ostrokołem. Po wschodniej stronie Gniezny stał zamek Zbaraskich (Kubala: „Pyszny gmach roku 1587 wystawiony”), niestety zbyt mały, by pomieścić wszystkie siły obrońców.

Zamek w Zbarażu miał nowoczesne fortyfikacje bastionowe, ale było ich zaledwie cztery. Jako twierdza był więc malutki. Wielkimi twierdzami Rzeczypospolitej były Zamość, Gdańsk i Kudak, natomiast Zbaraż był raczej kurnikiem podobnym do Jasnej Góry
– mówi Śledziński.

Dlatego pod zamkiem zbudowano obszerny ufortyfikowany obóz. Miał on kształt nieregularnego sześcioboku, jego ziemne wały mierzyły łącznie 7,5 km i mogły pomieścić wewnątrz znaczną liczbę ludzi.

Polska załoga liczyła 6 tys. żołnierzy armii koronnej, 3 tys. wojsk prywatnych (Wiśniowieckich, Zasławskich, Zamoyskich) oraz kilka tysięcy czeladzi obozowej. W sumie Zbaraża broniło więc około 15-16 tys. ludzi, ale w tym zaledwie 2 tys. przydatnej w oblężeniach regularnej piechoty. Oblegały go znacznie większe siły kozacko-tatarskie. Trudno dokładnie ustalić ich liczebność, ale historycy podają liczby od 110 tys. do 300 tys. ludzi. Dowodzili nimi Bohdan Chmielnicki i chan krymski Islam III Girej.

11 lipca polski obóz został szczelnie otoczony. Mnogość oblegających wywarła silne wrażenie na obrońcach, wyglądało jakby cała okolica, jak okiem sięgnąć, zaczęła się ruszać. Niebawem Kozacy i Tatarzy przystąpili do ataku. Przywitał ich jednak ogień armatni i muszkietowy, a natarcie się załamało. Dwa dni później, 13 lipca, rozpoczął się kolejny szturm, jeden z najgwałtowniejszych. Kozacy pędzili przed sobą jeńców niosących worki z piaskiem, by zarzucić nimi fosę. Porażka sprzed dwóch dni niczego nie nauczyła nacierających. Przyzwyczajeni do łatwych zwycięstw nad Polakami atakowali z pewnością siebie i wyraźnym lekceważeniem przeciwnika.

Chan rozdaje karty

Obrońcy odparli kolejne ataki na wały obozu pod Zbarażem, a jazda pod dowództwem Marka Sobieskiego (brata Jana) uderzyła na Kozaków, z których wielu potopiło się w stawach. Widząc to Chmielnicki kazał trąbić na odwrót. Za uciekającymi rzuciły się polskie chorągwie, goniąc aż do wrogich okopów.

Kolejne dwa szturmy nastąpiły 15 i 16 lipca i również zostały krwawo odparte. 17 lipca Kozacy zaatakowali ponownie, tym razem używając drewnianych wież oblężniczych na kołach, zwanych hulajgrodami. Polakom sprzyjało jednak szczęście. Spadł gwałtowny deszcz i wieże utknęły w błocie. Wtedy z obozu urządzono wycieczkę (wypad) w liczbie 500 ochotników, którzy spalili 14 wież, wycięli Kozaków w okopach i zniszczyli ich sztandary.

Prace ziemne

Wobec niepowodzeń Chmielnicki postanowił zmienić taktykę. Zaniechał szturmów i rozpoczął regularne oblężenie. Kozacy usypali naprzeciw polskiego własny wał, ustawili na nim armaty i rozpoczęli ostrzał obozu. Wykazali dużą biegłość w pracach oblężniczych. Budowali wspomniane hulajgrody, sypali szańce, drążyli okopy i kryte tunele.

„Z każdym dniem byli bliżej obozu, stawiając po drodze szańce, skąd armatami bronili dalszej roboty. Mnożyły się te kretowiska z każdym dniem coraz bliżej i stanęły tak blisko reduty, że jeden z drugim rozmawiać mogli” - pisał w „Szkicach historycznych” Ludwik Kubala.

- Kozacy zawsze lepiej radzili sobie w oblężeniach i generalnie w boju pieszym, bo mieli bardzo dobrą piechotę. Piechota zaporoska była wówczas jedną z lepszych w świecie - podkreśla Kacper Śledziński.

Strona polska z kolei zmniejszała obóz, sypiąc nowe wały i wycofując się na kolejne linie obrony. W ten sposób łatwiej było obsadzić stanowiska topniejącą w wyniku strat załogą. Z powodzeniem natomiast atakowali Kozaków i Tatarów na zewnątrz obozu.

Odsiecz, odsiecz!

Obie strony sięgały też do negocjacji i forteli. Polacy próbowali rozerwać sojusz kozacko-tatarski, namawiając sekretnie do zdrady obie jego strony. Z kolei Chmielnicki kazał swoim ludziom obwiązać głowy ręcznikami i krzyczeć „Allah”, by stworzyć wrażenie, że przybyły posiłki tureckie. Do walczącego po stronie polskiej regimentu piechoty niemieckiej przesłał zaś list, w którym namawiał go do przejścia na swoją stronę.

Mimo taktycznych sukcesów, sytuacja obrońców pogarszała się. Załoga była coraz mniejsza i coraz bardziej zmęczona. W obozie zaczęło brakować żywności, a potem pojawił się głód. Jedzono padłe i zabite konie, ale i tak jedzenia było za mało. Niektórzy żołnierze nie wytrzymywali tych warunków i dezerterowali lub oddawali się w ręce Tatarów. Inni doznawali napadów szału. By podtrzymać morale, książę Jeremi jeździł po obozie, rozmawiał z obrońcami, pocieszał ich i apelował do poczucia obowiązku. Sprokurował też fałszywy list, w którym zamieścił wiadomość o zbliżającej się odsieczy.

Bo właśnie na odsiecz niecierpliwie czekali wszyscy obrońcy i mieszkańcy miasta. Z wiadomościami o sytuacji w Zbarażu wysłano do króla kilku posłańców. Jednym z nich był towarzysz husarski Mikołaj Skrzetuski, który w chłopskim przebraniu wymknął się z obozu, a następnie pokonał prawie 50 km i dotarł do kwatery króla w Toporowie. Po latach w postaci Jana Skrzetuskiego unieśmiertelnił go w „Ogniem i mieczem” Henryk Sienkiewicz.

Odsiecz wyruszyła 17 lipca z Lublina a na jej czele stał sam król Jan Kazimierz. Mimo że władca zdawał sobie sprawę, jak liczne są siły kozacko-tatarskie, nie kazał zwołać pospolitego ruszenia. Zebrał tylko zaciężne oddziały cudzoziemskie, a panom koronnym nakazał przyprowadzić ich dworskie poczty. W sumie prowadził 25 tys. żołnierzy.

Zborowska pułapka

Na jego spotkanie spod Zbaraża wyruszyli Chmielnicki i Islam Girej z większością swoich wojsk. Napastnicy zaskoczyli armię królewską pod Zborowem podczas przeprawy przez Strypę. Doszło tam do zaciekłej dwudniowej bitwy, przerwanej przez pertraktacje. Strona polska uciekła się wtedy do skorumpowania zawsze łasych na pieniądze Tatarów. Zapłacono im 200 tys. talarów.

- Chanowi nie zależało na zupełnym rozbiciu polskiej armii, bo wtedy zanadto w siłę urośliby Kozacy. Girej przeszedł więc koniunkturalnie na stronę króla i wymusił na Chmielnickim podpisanie ugody z Rzeczpospolitą. A zatem pod Zborowem karty rozdawał chan - podsumowuje Śledziński.

Ugodę zborowską podpisano 17 sierpnia, a 21 sierpnia Chmielnicki wrócił pod Zbaraż i kazał nadal zdobywać polski obóz. Walki trwały do wieczora. 22 sierpnia do polskiego obozu dotarł wysłannik króla z wiadomością o zawarciu ugody. Wobec tego Chmielnicki kazał zwinąć swój obóz i odmaszerował.

Oblężenie zakończyło się po 56 dniach. 25 sierpnia zmęczeni obrońcy wyruszyli na zachód w stronę Lwowa. Większość z nich z braku koni szła na piechotę.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Co oferuje Muzeum Historii Komputerów i Informatyki?

Źródło: Dzień Dobry TVN, x-news

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.