Człowiek, który wygrał wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, umarł zamknięty w rezerwacie

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Janusz Ślęzak

Człowiek, który wygrał wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, umarł zamknięty w rezerwacie

Janusz Ślęzak

W młodości na czele Złych Twarzy, czyli wojowników Siuksów Lakotów, siał postrach na Wielkich Równinach. Sam zabił i oskalpował ponad 80 ludzi, głównie Indian z wrogich plemion. Kosmykami włosów ofiar ozdabiał kurtkę ze skóry jelenia. Aż dziwne, że w tych okolicznościach Czerwona Chmura dożył sędziwego wieku.

Niedaleko fortu Phil Kearny (północno-wschodni rejon stanu Wyoming), wzdłuż strumienia, wiódł odcinek osadniczego Szlaku Bozemana. Potem wspinał się na skalne siodło między dwoma ostańcami, zwane Wysokim Grzbietem. Czerwona Chmura mógł tu ukryć swoje główne siły, podczas gdy Żółty Orzeł poprowadził niewielką wyprawę około 40 wojowników na pracujących przy wycince lasu Amerykanów.

Oglalowie (Siuksowie), Szejenowie i Arapahowie ukryli się na południowy zachód od Wysokiego Grzbietu, a Czerwona Chmura i jego wodzowie bitewni wspięli się na pobliskie wzgórze, skąd przez zdobyczną lornetkę obserwowali miejsce zasadzki. 45-letni wódz mógł właściwie darować sobie lornetkę. Schowany przed zimowym wiatrem za skalnym załomem, przymknął oczy i obserwował w myślach to, co miało wkrótce nastąpić. Wszystko odbyło się tak, jak zaplanował.

Poza zasięgiem strzału

21 grudnia 1866 r. około godziny 10 oddział drwali, eskortowany przez niebieskie kurtki (tak Indianie nazywali amerykańskich żołnierzy, głównie kawalerię) wyruszył z fortu Phil Kearny na miejsce wyrębu. Indiańscy harcownicy tylko na to czekali. Po pozorowanym ataku wojskowe czujki wystawione na pobliskim wzniesieniu Pilot Knob zamachały flagami, żeby dać znak żołnierzom w forcie, że czerwonoskórzy atakują drwali. Na odsiecz wyruszył kpt. William Judd Fetterman na czele kompanii piechoty i oddziału kawalerii. Łącznie 50 ludzi. Dowodzący fortem płk Henry Beebee Carrington wysłał jeszcze za Fettermanem pozostałych 23 kawalerzystów pod wodzą por. George’a W. Grummonda. To była mocna grupa, wszyscy wyposażeni w siedmiostrzałowe karabiny Spencera. Dołączyło do nich kilku cywilów z najnowszymi 16-strzałowymi karabinami Henry’ego.

W południe, gdy sytuacja wydawała się opanowana, oddziały Fettermana i Grummonda dostrzegły w oddali Indian przepędzających konie. Prowokowali dysponujących dużą siłą ognia Amerykanów do ataku. Według rozpowszechnianej później przez Carringtona wersji wydarzeń, Fetterman zignorował jego rozkazy, zabraniające ścigania Indian zbyt daleko od fortu. Jakkolwiek było, krewki kapitan jeszcze przez jakiś czas zwlekał z atakiem.

Spektakl Szalonego Konia

Wśród bezczelnych harcowników był pewien niespełna 18-letni, szczupły i blady jak na Indianina wojownik z rozwianymi, falującymi włosami, w które wplótł jastrzębie pióro. Ten sam, który razem z Siedzącym Bykiem, dziesięć lat później zmasakruje nad Little Bighorn w Montanie amerykańskie wojsko dowodzone przez absolwenta West Point płk. George’a Armstronga Custera (ok. 265 zabitych i ponad 50 rannych). To Szalony Koń. Dobrze pamiętał, co nakazał mu zrobić ukryty z głównymi siłami Czerwona Chmura.

Młody wojownik, mimo zimy odziany tylko w przepaskę biodrową i spodnie ze skóry jelenia, nie pozwolił Amerykanom zawrócić. Pędził tam i z powrotem na swoim najlepszym gniadoszu, wykrzykując obelgi po angielsku. Zeskakiwał z konia i stał wyprostowany, gdy kule niebieskich kurtek ryły ziemię u jego stóp. W końcu ściągnął spodnie i wypiął goły tyłek w stronę Amerykanów. Na ten widok Fetterman dobył szabli i wydał rozkaz ataku. Tymczasem w zarośniętych wąwozach i nad zmrożonym strumieniem Peno Creek czaiło się około dwóch tysięcy Siuksów (głównie Lakotów), Szejenów i Arapahów. Trzymali za pyski konie, żeby nie rżały, napinali cięciwy łuków, zaciskali dłonie na lancach i tomahawkach.

Męstwo małego trębacza

Po pokonaniu siedmiusetmetrowego odcinka płaskowyżu Lode Trail Ridge ludzie Fettermana znaleźli się w samym środku śmiertelnej pułapki. Ich los był przypieczętowany, choć jeszcze o tym nie wiedzieli. Na dodatek kawaleria Grummonda dostrzegła w pobliżu coś, co wyglądało na mały indiański obóz ze stadkiem koni i bez namysłu ruszyła galopem do ataku, pozostawiając piechurów. W tym samym czasie harcownicy Szalonego Konia stanęli w dwóch przecinających się rzędach, tworząc wielki znak X. To był sygnał dla głównych sił wyprawy wojennej Czerwonej Chmury. Dwa tysiące wojowników wyłoniło się nagle i z przerażającym wojennym okrzykiem ruszyło na 81 Amerykanów. Chmura strzał wzbiła się w niebo, spadając następnie na atakowanych i na pierwszych Indian, którzy zdążyli ich już dopaść. W tumulcie nie było słychać rozkazów Fettermana.

Zaskoczona kawaleria Grummonda została dosłownie zmieciona przez setki nacierających Szejenów. Porucznik, podziurawiony strzałami, zginął jako jeden z pierwszych. Na nic zdały się siedmiostrzałowe karabiny. Indian było po prostu zbyt wielu i atakowali zaciekle, nie zważając na straty własne. Niedobitki kawalerzystów uciekały w popłochu.

Broniący się rozpaczliwie piechurzy Fettermana mieli w większości przestarzałe jednostrzałowe springfieldy, tymczasem czerwonoskórzy byli tak blisko, że brakowało czasu na przeładowanie broni. Rozgorzała walka wręcz, a wobec olbrzymiej dysproporcji sił wynik mógł być tylko jeden.

Fetterman poległ szybko. Amerykański Koń (Siuks Lakota) rozbił mu głowę kolczastą maczugą. Potem zeskoczył z siodła i rozciął gardło konającego kapitana, odrąbując mu niemal głowę. Wokół trwała rzeź. Indianie wydłubywali rannym żołnierzom oczy, odcinali języki, nosy i palce. Wycinali mięśnie, wybijali zęby, skalpowali żywcem. Rozłupywali czaszki, a mózgi rozrzucali na skałach wśród odrąbanych ramion i nóg. Odcięte penisy wsadzali ofiarom do ust.

Wśród czerwonoskórych uwijał się Szalony Koń ze swoim stalowym toporem, a jednym z ostatnich żołnierzy, którzy zginęli, był niewielki wzrostem niemiecki trębacz kawalerii Adolph Metzger. Gdy opróżnił magazynek spencera, zaczął się bronić trąbką, aż zmieniła się w pogięty kawałek metalu, zbryzgany krwią i farbami wojennymi Indian. Podobno jego męstwo zrobiło takie wrażenie na wojownikach Czerwonej Chmury, że jako jedyny biały nie został oskalpowany, a ciało żołnierza z szacunkiem przykryli pledem ze skóry bizona. Niedługo potem Indianie z plemienia Wron (śmiertelni wrogowie Siuksów) opowiedzieli pewnemu handlarzowi futer historię małego trębacza, tyle że finał był inny. Męstwo Metzgera spotkało się rzeczywiście z najwyższym wyróżnieniem - został żywcem zaciągnięty do indiańskiego obozu i zamęczony na śmierć. Po wielu latach wojownicy Szejenów oddali pogiętą trąbkę właścicielowi sklepu w Buffalo w stanie Wyoming. Do dziś jest ona eksponatem na wystawie.

Bitwa stu w dłoniach

W forcie Phil Kearny, po drugiej stronie strumienia Big Piney, sześć kilometrów od miejsca bitwy, nazwanej później masakrą Fettermana, nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Ani płk Carrington, ani nieliczni żołnierze i cywile, którzy zostali za drewnianą palisadą, ani żona kapitana Fettermana i kilka innych kobiet, które przyjechały na indiańskie pogranicze z mężami. Od harców Szalonego Konia do zmasakrowania ostatnich białych minęło zaledwie 40 minut. Indianie wystrzelili w tym czasie 40 tysięcy strzał. 81 Amerykanów było martwych. Tylko jeden zginął od kuli wystrzelonej z broni palnej.

Wygrana przez Czerwoną Chmurę wojna z amerykańską armią, dotychczas niepokonaną (sukcesy w wojnie o niepodległość i wojnie z Meksykiem) odbiła się szerokim echem w kraju. Szybko jednak został zapomniana, a masakrę Fettermana przyćmiła klęska Custera nad Little Bighorn, opisywana w licznych książkach i przedstawiana w filmach.

Sami Siuksowie nazwali starcie z siłami Fettermana „bitwą stu w dłoniach”. Zwycięstwo przepowiedział im najpotężniejszy lakocki półmężczyzna, jak określano hermafrodytów. Indianie wierzyli, że mają oni szczególny dar widzenia przyszłości. Lakocki półmężczyzna zarzucił czarny koc na głowę swojego konia i odbył kilka dzikich jazd po terenie, który Czerwona Chmura wybrał na zasadzkę. Za każdym razem, gdy wracał, spadał z konia, tarzał się w śniegu i twierdził, że trzyma niebieskie kurtki w zaciśniętej pięści. Najpierw dziesięć, potem dwadzieścia, w końcu trzydzieści. Ale wodzowie wojenni zjednoczonych plemion mówili, że to za mało. Gdy zakończył czwarty szaleńczy galop, spadł z konia i oświadczył, że ma amerykańskich żołnierzy w obu dłoniach. Ponad setkę. Indianie podnieśli dziki wrzask. O to im chodziło. Wieczorem przy fajce wojennej i ulubionej przekąsce z pieczonego psa uradzili, że nazajutrz będzie dobry dzień na bitwę.

Traktat z USA

Po masakrze Fettermana Czerwona Chmura ostatecznie wygrał wojnę z armią USA, choć potyczki białych i Indian trwały jeszcze ponad rok, nim Stany Zjednoczone poprosiły o pokój. Po raz pierwszy na warunkach indiańskich. W Waszyngtonie dowodzący amerykańską armią bohaterowie wojny secesyjnej generałowie Ulysses Grant i William Sherman musieli przełknąć gorzką pigułkę.

W listopadzie 1868 r. Czerwona Chmura na czele grupy siejących postrach wojowników Lakotów - Złych Twarzy - triumfalnie wjechał do fortu Laramie (Wyoming) i podpisał traktat, czyli dotknął pióra, którym pisarz złożył podpis. USA przyznały Lakotom rozległe terytorium, rozciągające się od pasma Bighorn (odnoga Gór Skalistych) na wschód do rzeki Missouri i od 46. równoleżnika na południe do granicy między stanami Dakota Południowa i Nebraska. Na tym terenie, w sercu Wielkich Równin Amerykańskich, leżą Góry Czarne - Paha Sapa, czyli „serce wszystkiego, co istnieje” - święte miejsce Lakotów. Dziś najbardziej znaną atrakcją turystyczną Gór Czarnych jest Mount Rushmore, czyli wykute w skale głowy czterech prezydentów USA.

Traktaty między białymi a Indianami zawierane były od dziesiątków lat i obie strony nie przywiązywały do nich specjalnej wagi. Tym razem było podobnie, choć dobiegający pięćdziesiątki Czerwona Chmura postanowił porzucić wojowanie z niebieskimi kurtkami. Wojaczkę pozostawił swojemu młodszemu rywalowi - Siedzącemu Bykowi, wodzowi Siuksów Hunkpapów.

Czerwona Chmura dożył 88 lat (zmarł we śnie w 10 grudnia 1909 r.) i zdążył kilka razy udać się na wschód Stanów Zjednoczonych, do Waszyngtonu i Nowego Jorku, by osobiście przedstawić Wielkiemu Białemu Ojcu, czyli prezydentowi USA, żądania Lakotów. Pierwszą podróż odbył w 1870 r. Wodza Siuksów podejmował z honorami Grant, który dwa lata wcześniej został prezydentem. W wielkich amerykańskich miastach Czerwona Chmura mógł się poczuć jak celebryta. Na nowojorskiej Piątej Alei tysiące ludzi wyczekiwało godzinami, żeby zobaczyć sławnego Indianina.

Wódz Lakotów utwierdził się w przekonaniu, że białego człowieka nie da się pokonać. Zobaczył jego liczebność, potęgę militarną i technologiczną. Zrozumiał, że Siuksowie nie mają najmniejszych szans. Zwłaszcza że rok wcześniej południową część stanu Wyoming i północną część Utah przecięła kolej Union Pacific z odnogą biegnącą do złóż złota w zachodniej Montanie. Stare szlaki osadnicze, którymi podróżowano na wozach - Oregoński, Mormoński, Santa Fe i Bozemana - straciły znaczenie. Kolej żelazna spowodowała niespotykany wcześniej napływ osadników i poszukiwaczy kruszców, przyniosła zagładę wielomilionowym niegdyś stadom bizonów, a Indian zapędziła do rezerwatów.

- Biali ludzie złożyli mi wiele obietnic i dotrzymali tylko jednej. Obiecali zabrać mi ziemię i ją zabrali - powiedział stary Czerwona Chmura. Na terenach rezerwatu Pine Ridge w Dakocie Południowej do dziś żyją jego potomkowie.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 16

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Janusz Ślęzak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.